piątek, 26 lutego 2016

17. Potrzebuję Cię, aby móc oddychać

 - Pieprzony Harry pieprzony Styles kurwa!- wołał Louis, płacząc w materiał swojej koszulki, którą uniósł, nie mając nic innego przy sobie, aby móc otrzeć swoje łzy. No cóż, bluzka wydawała się w tym wypadku idealnym wyjściem, zwłaszcza, że wybierał ją wraz z Harrym. Siedział wsparty o drzewo, plecami do zamku, z któremu właśnie wyszedł i kłócił się tam z Harrym. Zaraz na błoniach będą pojawiali się uczniowie, którzy spędzali wolną sobotę po egzaminach na rozmawianie i cieszenie się sobą nawzajem, chociaż niektórzy pewnie będą walczyć, aby popisać się swoimi umiejętnościami lub tylko skrzywdzić drugą osobę. Lou ostatnio słyszał, jak niektórzy umawiają się na pojedynki, tak aby nauczyciele ich nie widzieli, chociaż stwierdził, że ich tak by nic ich nie interesowało, a po cichu każdy z nich kibicowałby swojemu domu. Westchnął głośno, opuszczając swój błękitny T-shirt. Otarł ostatnie łzy wierzchem dłoni, zrywając medalion ze swojej szyi. Łańcuszek puścił od razu, sprawiając trochę bólu Louisowi, jednak teraz chłopak wiedział, że go więcej nie założy, a jedynie zostawi na pamiątkę gdzieś na dnie szafki. Nie chciał, aby medalik przypominał mu Harry'ego, który go zranił, mówiąc, że się zakochał. Patrzył na niego długo, licząc, że może zacznie się świecić. Jednak nic się nie stało, pozostał taki sam cały czas, jakby chciał upewnić Lou, że już nic nie znaczy dla niego. Tak samo jak i on nic nie znaczył dla Harry'ego w tym momencie
 Ślizgon zaczął się nim bawić z łobuzerskim uśmiechem na twarzy, trochę w ramach zemsty. Skubał go paznokciami, różdżką, uderzał o drzewo, tmając na celu zniszczenie go, aby potem powiedzieć Harry'emu, że to był tylko wypadek. Układał nawet w głowie słowa, które tłumaczyłyby go, gdy pokaże cały obdarty alb połamany medalik, który do tej pory był dla niego tak ważny. W momencie, gdy rzucił nim o ziemie, ten się otworzył. Lou zachłysnął się powietrzem, podnosząc z trawy prezent od Gryfona i delikatnie położył go na swoich dłoniach. Srebro z czarną litera "L" od jego imienia z jednej strony, a w środku niespodzianka. Lou uchylił medalion jeszcze bardziej, a to co tam zobaczył, sprawiło, że miał ochotę znowu się rozpłakać. Nie spodziewał się, że głupia zabawa, mająca na celu zniszczenie prezentu, przyniesie zupełnie odwrotny do tego skutek.
 Wewnątrz medaliku były dwa zdjęcie. Po jednej stronie był on, który zaczynał się szeroko uśmiechać, odgarniając swoją grzywkę. Po drugiej Harry, który przekręcał głowę, aby się na niego spojrzeć, ukazując swoje cudne dołeczki, aż w którymś momencie rzucał się na niego, zmieniając połówki medalika, niczym postacie na portretach w Hogwarcie, wychodzące ze swoich ram, aby spotkać się z innymi. Przytulali się, po czym Harry wracał do siebie, aby znowu patrzeć na uśmiechającego się Louisa i się do niego przytulić. I tak przez cały czas. Ślizgon nie mógł uwierzyć w to, co widział. Patrzył na to cały czas, a na jego twarzy formował się uśmiech, którego brakowało ostatnimi czasy. W końcu spojrzał trochę niżej, gdzie dostrzegł szereg liter. Jego serce zamarło, gdy przeczytał dwa krótkie zdania, napisane charakterem pisma Stylesa.
 "Kocham Cię, Loueh." Głosił napis po stronie, gdzie znajdowała się jego postać. "Twój na zawsze, Harreh" było napisem na miejscu Harry'ego. Lou od razu oprzytomniał. Kiedy dostał ten medalik? W swoje urodziny. Czyli we wrześniu, a to było jakieś dziesięć miesięcu temu, co znaczy, że...
 - Harry mnie kocha od jakiegoś roku i mi o tym jeszcze nie powiedział.- szepnął sam do siebie, zakrywając sobie usta. Ta dzisiejsza rozmowa, którą chciał przeprowadzić Harry i jego wyznanie, dotyczyło własnie Louisa, a ten mu nie pozwolił dokończyć, zmieniając przebieg tej przebieg tej rozmowy oraz jej zakończenie ze szczęśliwej na katastrofalne. Po chwili dotarły do niego wszystkie sygnały, które mu dawał od początku roku, a ten ich nie zauważył przez ten cały czas. To jak ze sobą spali w jego urodziny, to ile razy się całowali, trzymali za ręce, zachowywali w sumie jak para, jak Styles przestał interesować się dziewczynami. Lou spojrzał na zamek, czując szybsze bicie serca.- A jak miłość prezent ofiaruje, od nienawiści wolność otrzymujesz.- przypomniał sobie, po czym zrozumiał list dyrektora. Ścisnął medalion w dłoni. Harry jest w nim zakochany mniej więcej od września, może sierpnia, a to był pierwszy prezent, który dał mu jako miłości swego życia, dlatego medalion za każdym razem świecił, tak jak oczy Darcy, która była prezentem od Lou na piątą rocznicę ich przyjaźni, wypadającą po Mistrzostwach w Quidditchu, na których Tommo zrozumiał, jak wielkie jest jego uczucie do Gryfona. I to dlatego obaj byli wolni od nienawiści. Obaj widzieli ją wśród innych uczniów, a sami byli odporni na jej działanie. Bo mieli prezent, który był symbolem wielkiej miłości, która ratowała ich każdego dnia.
 Louis wstał, przyglądając się swojej szkole. Włożył rękę do kieszeni, szukając małego przedmiotu, którego znaczenie wreszcie odnalazł oraz przypominając sobie, jak często zaświecały się nieśmiertelniki Zayna i Perrie, pióro Liama z kokardą Danielle, bransoletka Taylor z zegarkiem Eda, czy pierścienie Jade i Nialla. Ale była też jedna rzecz, która zaświeciła się w podobnym czasie, co jego medalion... Złoty sygnet z słońcem ich dyrektora. Lou wziął głęboki oddech, wolną dłonią wyciągając drugi, dopasowany sygnet, na którym był księżyc. Wyciągnął przed sobą medalik od Harry'ego i srebrną obrączkę. Ślizgon przygryzł wargę, błądząc wzrokiem między Hogwartem, a Zakazanym Lasem. Miał tylko moment na podjęcie trudnej decyzji, która mogła zmienić jego życie, ale też życie każdego w Hogwarcie. Mógł wrócić do szkoły, powiedzieć chłopakowi o swoich uczuciach i pójść do Moona jutro wraz z przyjaciółmi, tak jak to planowali, albo nie zwlekać z tym i iść teraz, ryzykując wszystko, ale zyskując czas. Przypomniał sobie jak Zayn był w skrzydle szpitalnym, jak prawie rozpoznali ich w Ministerstwie, jak Ashley Mai przyłapała ich w Pokoju Życzeń, jak zaklęcie prawie zabiło Harry'ego. Louis nie chciał, aby cokolwiek spotkało któregoś z jego przyjaciół przez niego. Już koniec z tym. Chłopak zamknął oczy, chowając sygnet z powrotem do kieszeni. Przyłożył medalik do swojego serca, zaciskając wokół niego pięść. To moja walka, to mnie Doof o to prosił, nie będę już nikogo narażał, pomyślał, kierując się do Lasu, zanim ktokolwiek zanim pójdzie. Będąc już na skraju, obejrzał się za siebie, obserwując wieżę Gryffindoru, w której prawdopodobnie był Harry.
 - Przepraszam, Harreh. Wiedz, że też cię kocham. Jak nikogo na świecie.- szepnął, mocniej zaciskając medalik, jakby to była najważniejsza rzecz w jego życiu. Zagłębił się w ciemność lasu, idąc prawdopodobnie ku swojemu końcu, który zbliżał się niemiłosiernie.
 Harry wrócił do swojego pokoju tak wściekły, załamany, smutny na siebie, że brakowało mu już słów, aby opisać, jak się czuł w tamtym momencie. Wygrał chyba koronę największego głupka na całym świecie, ponieważ gdy odważył się powiedzieć Louisowi o swoim uczuciu, zapomniał wspomnieć, że to właśnie jego kocha! Brawo Harry, zbeształ siebie w myślach, jesteś królem idiotów. Styles rzucił się na swoje ogromne łóżko, które w tym momencie mógł by już nie opuszczać do końca życia, budząc przy okazji Jai'a, fukającego na niego wściekle. Chłopak się odwrócił się na drugi bok i poszedł dalej spać. No tak, normalni uczniowie po egzaminach odsypiali, tylko Harry oraz jego przyjaciele budzili się o świcie, żeby ratować szkołę i pilnować, aby reszta się nie pozabijała. Styles zaczął głaskać swoją kotkę, która była w tym momencie jego jedynym pocieszeniem w tej jakże beznadziejnej sprawie, gdy do jego dormitorium przyszli Ed z Niallem. Chłopcy mieli wściekłe miny. Podeszli do niego, zasłonili bordowe kotary, a po chwili się okazało, że Zayn i Liam byli z nimi, wcześniej ukryci pod pelerynami-niewidkami. No tak, teraz mieli dwie, odkąd Charles wysłał Louisowi drugą...
 - Zwykle wchodziliście normalnie.- mruknął Styles, robiąc miejsce swoim najbliższym, choć oni z tego nie skorzystali, by patrzeć na niego z góry. Liam odchrząknął i pokazał swoją poparzoną rękę, a Gryfon zrobił wielkie oczy.
 - Okazało się, że niektórzy jednak nie chcą nas widzieć o tak wczesnej porze, a tym bardziej jeśli nie chcemy z nimi walczyć. Gryfoni chyba lubią pokazywać, jacy to oni są utalentowani oraz jak to oni nie potrafią się pojedynkować.- odpowiedział Payne, dziwiąc jeszcze bardziej Harry'ego, który pilnował swojej szarej kotki.
 - A tak serio, to co ty odwaliłeś na dole?!- warknął Ed, uderzając chłopaka w głowę. Loczek od razu złapał się w miejsce uderzenia, nie patrząc na swoich przyjaciół.- Tak, widzieliśmy wszystko przez powiększacze! Zabrakło ci języka w gębie?! Harry, przecież było tak blisko, no!- jęknął, siadając obok niego. Styles wzruszył ramionami, nie zwracając uwagi na chłopaków, którzy wtrącali się w nie swoje sprawy. Mimo iż mieli rację, nie chciał im tego przyznać. No bo po co? Aby zaspokoić ich ambicje? Czy aby jeszcze bardziej się zbłaźnić przed samym sobą? W końcu jego przyjaciele zmienili temat, a on nie zauważył, kiedy jego kotka zeskoczyła z jego nóg, aby usiąść przy oknie i wyglądać w stronę Zakazanego Lasu, a jej oczy świeciły tak czerwonym blaskiem, jak jeszcze nigdy do tej pory.
Louis po jakimś czasie wędrowania dotarł do tej polany, gdzie znajdowały się jego ukochane testrale. Nadal nie rozumiał swojego zamiłowania do tych zwierząt. Kochał konie, to fakt, ale jednorożce, czy pegazy nie wzbudzały w nim takiego zachwytu, jak te czarne stworzenia, które własnie stały przed jego obliczem, niektóre chowając się pośród drzew. Westchnął jednak, wiedząc, że nie przejdzie dalej sam tej długiej drogi, którą wcześniej pokonali Zayn z Harrym, a to zwierzę może go doprowadzić w odpowiednie miejsce. Czuł się źle z tym, że je wykorzystuje, chociaż one się boją i mają pewnie dość tego lasu, gdy grasuje w nim ten cały Moon. Jednak Lou nie miał innego wyjścia. Podszedł do jednego z nich, który wydawał się najbardziej przyjazny. Wsiadł na jego grzbiet, aby zacząć się przebijać szybciej przez drzewa. Zwierzę jakby od razu zrozumiało polecenie Tomlinsona, bez zastanowienia kierując się w wyznaczoną przez siebie stronę, z każdą chwilą biegnąc coraz szybciej i nie zatrzymując się ani razu, przez tę długą wędrówkę. Serce Ślizgona biło z zawrotną prędkością, gdy parę razy omal nie zsunął się ze zwierzęcia, albo jak nie uderzył głową w gałąź. Testral zaczął w pewnym momencie zwalniać, aż po jakimś czasie się zatrzymał gwałtownie, zrzucając Louisa ze swojego grzbietu. Tommo upadł na plecy, obserwując czarne zwierzę, które zaczęło się wycofywać. Chłopak podniósł się obolały, rozglądając się dookoła. Nie wiedział, gdzie ma dalej iść, więc po prostu przedzierał się między krzakami, trzymając swój medalik w dłoni, bojąc się go puścić. Był pewny, że jak tylko go zgubi -  polegnie. To była jego jedyna ochrona, jaka mu pozostała w tamtym momencie.
 Louis dotarł do sporej polany, która w normalnych okolicznościach nie wyróżniałaby się od innych niczym innym w tym miejscu. W środku Zakazanego Lasu, ciemna, ponura, otoczona wysokimi drzewami. Jednak po środku była uformowana ogromna, czarna kula, w której co chwilę pojawiały się to nowe osoby z ich szkoły, które nienawidziły, sprawiały innym ból oraz cierpienie. Ciarki przeszły Louisa, gdy dostrzegał osoby z jego otoczenia, z którymi miał styczność każdego dnia... Monic Pucket z jego roku, mały James Potter, niektórzy nauczyciele, ciągle to nowe postacie. Chłopak podchodził coraz bliżej tego miejsca, aż w końcu pochylił się nad kulą, próbując jej dotknąć, jednak zamarł słysząc ostry, męski głos:
 - Czekałem na ciebie, Louisie Tomlinsonie.- Ślizgon odwrócił się, pospiesznie szukając swojej różdżki, jednak zanim zdążył ją znaleźć, z różdżki Moona wystrzelił szkarłatny promień, a sam mężczyzna krzyknął zaklęcie:
 - Expelliarmus!
***
a/n.: Oh God, powoli żegnamy się z tym ff moi mili, wiecie? Jeszcze tylko jeden rozdział + epilog. Tak mi smutno, gdy wiem, że to moje trzecie ff, które doprowadziłam do końca :"( Mam nadzieję, że wam się podoba ten rozdział. Nie czas na sentymenty pod 17, prawda? W końcu przed nami jeszcze dwie notki!!!
Wasza Lucy!

1 komentarz: