czwartek, 17 grudnia 2015

9. Gdy oddycham twą miłością

 Cała dziesiątka szła gęsiego za dyrektorem i panią minister, która, w przeciwieństwie od profesora Doofa, wydawała się być bardzo zadowolona z siebie oraz ze swojego odkrycia. Dla niektórych z nich była to pierwsza wizyta w gabinecie dyrektora. Przyjaciele nie mieli pojęcia, jak oni ich odnaleźli. Jednak nie zaprzątali sobie tym głowy. Szli w stronę gabinetu, ukrytego za posągiem chimery, która posłusznie spytała się o hasło.
 - Bahanka.- odpowiedział mężczyzna zmęczonym tonem, trochę przygnębionym, co nie uszło uwadze Louisa. Ślizgon, idący między Edem i Harrym, zwrócił się do rudzielca szeptem, aby tylko ten go usłyszał:
 - Daj. Mi. Pelerynę.- zaakcentował cicho każde słowo, a Ed z początku wzdrygnął się, czując czyjś oddech na szyi, jednak po cichu wyciągnął swoją pelerynę-niewidkę z podręcznej torby, którą pospiesznie zabrał z pokoju życzeń. Louis włożył materiał pod swoją koszulkę, a medalion rozgrzał się na chwilę, przylegając do jego skóry. Zobaczył również, że dyrektor na chwilę się zatrzymuje, aby poprawić złoty pierścień z symbolem słońca, który zaświecił się jaskrawym żółtym kolorem, a potem oba te przedmioty zgasły, a Doof pokonał ostatnie stopnie, po czym wkroczył do swojego gabinetu. Nikt oprócz Tomlinsona tego nie zauważył, jednak zaniepokoiło go to ogromnie.
 - Więc, więc, więc.- powiedziała pani Ashley, wchodząc do okrągłego gabinetu. Zatrzymała się przed biurkiem i dopiero wtedy się odwróciła, aby spojrzeć na uczniów stojących w długim rządku. Louis trzymał rękę na brzuchu, pilnując aby peleryna mu nie wypadła, a drugą odnalazł dłoń Harry'ego, łapiąc go za nią. Chłopak nie był zaskoczony dotykiem starszego, więc od razu odwzajemnił uścisk. Doof stanął obok swojego fotela, nie patrząc w ich stronę. Louis zaczął się rozglądać po portretach byłych dyrektorów Hogwartu, wzrokiem odnajdując starego Dumbledore'a, który puszczał mu oczko porozumiewawczo. Wiedział, że ów czarodziej widzi złączone dłonie jego i Hazzy, tak samo jak i profesor Brian.
 - Zaszycie się w nieznanym miejscu w szkole, gdy ogłoszono dekret o sprawdzeniu wszystkich uczniów i nauczycieli, czy aby nie posiadają żadnych czarnomagicznych przedmiotów.- odezwała się swoim jadowitym tonem, a na jej bladej warzy gościł szyderczy uśmiech. Louis wiedział, że liczyła na to, aby kogoś złapać. Przyjaciele obejrzeli się po sobie, bo żadne z nich nie wiedziało o tym dekrecie. Musiał on wejść w życie dopiero w piątek, gdy oni szykowali się do spędzenia weekendu w pokoju życzeń.- Kradzież książek z Działu Ksiąg Zakazanych z biblioteki szkolnej.- dodała po chwili namysłu. Spojrzała się na dyrektora, oczekując od niego jakiegoś pochwalenia lub zadowolenia z jej kary. Jednak on był pogrążony myślami gdzieś daleko, wypatrując czegoś przez okno. Kobieta cicho prychnęła i zaczęła się przechadzać wzdłuż nich, przyglądając się ich zwykłym koszulkom, jakby doszukując się jakiegoś symbolu.- Z jakiego jesteście domu?
 Wszyscy odpowiedzieli chórem, więc do kobiety doszły cztery różne wersje, nie wiedząc która od kogo, co było dla niej niemałym szokiem. Wybałuszyła oczy, odwracając się na pięcie tuż przy Louisie, mrucząc "ciekawe, ciekawe".
 - A tak właściwie...- odezwał się Liam, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.- Czego pani od nas oczekuje? I jak nas pani znalazła?
 Widać było, ze pani minister tylko czekała na to pytanie, bo zaśmiała się zjadliwie i przyjrzała Liamowi. Złapała swoimi szczupłymi, długimi palcami, zakończonymi krwistoczerwonymi paznokciami, jego twarz i przyjrzała mu się uważnie. Louis miał przez chwilę wrażenie, że albo go pocałuje, albo wypali dziurę w czole. W końcu jednak się odsunęła, zakładając ręce za siebie.
 - Dociekliwy. Sprytny. Trochę zarozumiały. Krukon?- zapytała, jednak Liam pokręcił głową, rumieniąc się.
 - Ślizgon.- odrzekł, a nikt nie wiedział, czemu kłamał. Jednak podłapali jego grę, wiedząc, że i oni musieli udawać, że nie byli z tego domu, do którego wybrała ich tiara. Pani minister pobladła, unosząc swój szpiczasty podbródek, jednak nie odezwała się na ten temat. Zaczęła natomiast odpowiadać na jego poprzednie pytania.
 - To nie było trudne, mój drogi. Jestem wybitną czarodziejką, a swoich czasów byłam prefektem naczelnym! Wiem więc, gdzie chowają się uczniowie, aby uniknąć odpowiedzialności.- Lou powstrzymał się od komentarza, że "jej czasy" musiały być jeszcze przed Merlinem, bo zmarszczki na jej twarzy aż raziły go w oczy. Poczuł, że Harry zaciska mocniej jego dłoń.
 - Po co nas pani szukała?- zapytała Perrie, ściskając mocno Zayna. Louis zauważył, że każdy z chłopaków stoi obok swojej dziewczyny i trzyma jej dłoń, aby dodać jej otuchy. Chłopak przełknął ślinę, bo on też trzymał tak Harry'ego i też chciał mu dodać otuchy...
 - Moja droga damo, miałam swoje powody!
 - Może nam je pani zdradzi?- Tommo w końcu nie wytrzymał i odezwał się. Kobieta zwróciła na niego swoje brązowe oczy, przyglądając mu się uważnie. Wiedział, że go poznaje. Charles przecież pracował blisko niej... Przełknął ślinę, gdy zatrzymała się tuż przy nim.
 - Tomlinson... Tak samo zadziorny jak starszy brat. Nie wątpię w jakim domu się znalazłeś z tą swoją bezczelnością!
 - Oczywiście, pani minister. Jestem Gryfonem.- odrzekł, oddając lekki ukłon głową, a stojący obok niego Ed próbował zatuszować swój śmiech kaszlem. Minister była wściekła do granic możliwości. Obróciła się gwałtownie, idąc w stronę dyrektora.
 - Brianie, zrób coś!- krzyknęła, wymachując rękoma, jakby to miało jej pomóc, a na jej twarzy zagościły rumieńce.
 - Jedyne, co mogę zrobić, Ashley.- odrzekł powoli, odwracając wzrok od okna, tuż na jej twarz.- To ukaranie ich za te książki.
 - A co z dekretem?! Brianie, czyżbyś podważał stanowisko Ministerstwa Magii?!- krzyknęła kobieta, robiąc się jeszcze bardziej czerwona na twarzy.- Doskonale wiesz, co cię czeka, jeśli...
 - Nie podważam stanowiska Ministerstwa Magii.- przerwał jej profesor Doof, podchodząc bliżej.- Ów dekret wszedł w życie dopiero w piątek, a z tego co wiem, to mam tydzień na wykonanie zadania. Ci uczniowie są bardzo solidni i nie chcieli uciec, tylko pouczyć się przed OWUTEMAMI, a o posiadaniu jakichkolwiek czarnomagicznych przedmiotów nic nie wiem, ale na pewno sprawdzę, czy nic takiego nie mają.- położył swoją prawą rękę na sercu, obiecując jej swoje słowo oraz wykonanie zadania. Pani minister westchnęła głęboko, a czerwone plamy powoli jej znikały z policzków.
 - Dobrze. Powinieneś ich ukarać.- odezwała się spokojniej.- Jednak rozdziel pary.- Omiotła wzrokiem Zayna i Perrie, Liama i Danielle. Nialla i Jade oraz Eda i Taylor. Na Louis i Harry'ego nawet nie spojrzała, a oni natychmiast puścili swoje dłonie.- A ja przejrzę książki, które oglądali. Może nie mają nic czarnomagicznego, ale zawsze mogli to stworzyć.- w jej głosie można było dosłyszeć jadowitość, niczym u węża, których Louis tak bardzo się bał. 
 - Accio książki!- Kobieta machnęła różdżką nad sobą, a przez otwarte okno po kolei przybyły podręczniki, które tak wertowali cały weekend. Utworzyły one niemały stos na biurku dyrektora. Ashley użyła zaklęcia swobodnego zwisu, unosząc je przed sobą i ruszyła do drzwi. Odwróciła się w ich stronę i przemówiła groźnym tonem:- Rozdziel. Zapamiętaj. Ja tu jeszcze dzisiaj wrócę, muszę cię mieć na oku. Sam wiesz czemu.
 Po tych słowach wyszła, głośno trzaskając drzwiami. Dyrektor był blady i z lekko trzęsącymi się rękoma podszedł do nich. Obejrzał się po wszystkich, westchnął ciężko. Louis wiedział, że pani minister czegoś od niego oczekuje, a Lou chciał dowiedzieć się czego. Musiał porozmawiać z dyrektorem na osobności i w duchu błagał, aby dał mu jakąś karę, którą będzie mógł wykonać albo blisko niego, albo bardzo szybko, żeby tu wrócić.
 - Panna Edwards z panną Peazer pójdziecie do biblioteki, aby pomóc pani April posprzątać regały, ułożyć książki. Pan Malik z panem Sheeranem...- zamyślił się, jakby szukał odpowiedniej dla nich kary i Lou wiedział, że szuka im nie tylko zajęcia, ale czegoś co przybliży ich w rozwiązaniu zagadki.- Hagrid. Tak. On potrzebuje pomocy w Zakazanym Lesie, na pewno coś tam znajdziecie.- zaakcentował ostatnie zdanie, a Lou i Harry wymienili spojrzenia. Czyżby nie mógł im mówić tego wprost? Czyżby byli na podsłuchu?- Pan Payne z panną Thirwall zejdźcie do Degasa, aby wysprzątać Wielką Salę. A panie Horan i panno Swift, wy idźcie do profesora Longbottoma. On na pewno wam wynajdzie jakieś zadanie. A pan, panie Styles, zostanie pan u mnie i wypoleruje wszystkie ramy obrazów.- powiedział dyrektor, krzyżując Louisowi plany.- Panie Tomlinson, zostanie pan z nami oczywiście.- dodał, a Tommo od razu poczuł ulgę.
 - Zmykajcie już. Ah, zapomniałbym!- zatrzymał ich na chwilę.- Zero magii. Mógłbym zabrać wam różdżki, jednak mogą wam być potrzebne... do czegoś innego.
 Przyjaciele wymienili spojrzenia, jednak wszyscy zaczęli wychodzić, a w gabinecie zostali tylko Louis, Harry i Doof. Tommo poprawił pelerynę, wkładając ją za zapięcie spodni, aby mu nie wypadła przy sprzątaniu. Dyrektor wyczarował dla nich ściereczki, którymi mili polerować złote ramy, a zaraz potem małe podesty, aby dosięgnęli do obrazów. Louis musiał wziąć oczywiście ten wyższy, bo na tym mniejszym byłoby mu zdecydowanie trudniej. Harry wziął się do pracy, a Lou zaraz po nim, co nie było takie łatwe bez magii, w dodatku postacie z obrazów ciągle marudziły.
 - Och mój chłopcze! Ostrożnie!- powiedziała Dilys Derwent, starsza czarownica o długich, srebrnych lokach. Louis zaczął wolniej polerować jej ramę, zerkając ukradkiem na Harry'ego, który za wszelką cenę chciałby porozmawiać z Albusem Dumbledorem, jednak profesor Doof mu to uniemożliwiał, więc czyścił ramę Bazyla Fronsaca.
 - Panie dyrektorze..- zaczął Lou, chcąc się czegokolwiek dowiedzieć, jednak mężczyzna uciszył go gestem dłoni.
 - Pracuj Louis. Pracuj. A wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.- odpowiedział, poprawiając swój złoty pierścień z słońcem, który tak bardzo podobał się Ślizgonowi. Louis wrócił do swojego zadania, milcząc i co jakiś czas zerkając na swojego przyjaciela, który również na niego patrzył i posyłał szeroki uśmiech.
 Nie może być tak źle, myślał Lou, nie może...

 Louis z Harrym oprócz wypolerowania ram, wyczyścili również wszystkie instrumenty, meble i schody. Zajęło im to prawie cały dzień. Zbliżała się właśnie godzina szósta po południu, a dyrektor znalazł ich przecież przed ósmą. Bez użycia magii to nie było wcale takie proste i oboje współczuli mugolom, którzy nie mieli żadnej styczności z magią. Ludzie tacy jak zmarła mama Lou, czy ojciec Harry'ego mieli za małżonka czarodzieja, więc niektóre czynności wykonywała za nich magia. Tak było prościej.
 - Koniec.- stwierdził Lou, rzucając się na fotel. Dyrektor przez ten cały czas nie odzywał się do nich, tylko rozmyślał nad nie wiadomo czym. Ślizgon rzucił ściereczkę na podłogę, a ona natychmiast zniknęła. Harry zszedł ze swojego podestu, kładąc na nim materiał, którym sprzątał i one również zniknęły. Gryfon zmęczony podszedł do starszego przyjaciela i usiadł mu na kolanach, przytulając się do niego. Louis zarumienił się wściekle, ale objął go. Zauważył błądzący uśmiech na ustach dyrektora.
 Nagle przez okno wpadła srebrna poświata, przebiegła dookoła pokoju i zatrzymała się przed Louisem i Harrym. Gryfon wstał gwałtownie patrząc w stworzenie. Oboje rozpoznali patronusa Perrie - antylopę. Usiadła ona i przyglądała się im, zanim przemówiła głosem Perrie:
 - To urok. Bardzo potężny, czarnomagiczny. Tylko tyle zdążyłyśmy wyczytać.- gdy antylopa skończyła przemawiać, rozpłynęła się w powietrzu. Lou z Harrym wymienili uradowane spojrzenia - byli już o krok dalej, niż dotychczas. Rzucili się sobie w objęcia, jednak ich radość przerwał kolejny patronus, Zdecydowanie niższy, ale o wiele silniejszy. Przez okno wbiegł duży husky, patronus Eda, który wraz z Zaynem był w Zakazanym Lesie. Pies odezwał się, a chłopcy usłyszeli głos Sheerana:
 - Zwierzęta giną. Zabieraliśmy z Hagridem wiele martwych ciał.- pies zniknął, tak samo jak wcześniej antylopa. Louis i Harry spojrzeli się na profesora Doofa, który już miał coś powiedzieć, gdy przerwał mu kolejny patronus, w którym rozpoznał małą łasicę Nialla. Zwierzę stanęło na dwóch łapach na parapecie i spojrzało prosto na Ślizgona.
 - Profesor Grand zraniła profesora Neville'a. Gdyby nie ja i Tay, byłoby po nim.- usłyszeli przerażony głos blondyna, po czym małe zwierzę zniknęło. Chłopcy przerazili się, dyrektor natychmiast podbiegł do okna, a oni za nim. Zobaczyli jak blady jak ściana Niall unosi ciało profesora Longbottoma, niosąc je zapewne do skrzydła szpitalnego. Za nim szła zapłakana Taylor. Potem wszyscy zauważyli Hagrida i dwóch chłopców, w których rozpoznali Eda oraz Zayna. Nieśli oni niewidzialne dla nich ciało testrala. Harry obejrzał się na Lou. Obaj je widzieli, jako jedyni wśród swoich przyjaciół. Lou, który widział śmierć swojej mamy, a Harry swojej siostry.
 Kobieta go uratowała w świecie mugoli, gdy po prostu szli razem na zakupy, a samochód prawie go przejechał. To było dla niego okropne przeżycie, miał wtedy zaledwie dziewięć lat, jego magiczne zdolności dopiero się kształciły, wybuchł niekontrolowanym płaczem, a mężczyzna z samochodu zaczął krzyczeć z bólu. Jego auto stanęło w płomieniach, a mały Lou nie mógł poradzić sobie ze stratą rodzicielki. Wiedział, że obok niego był jakiś czarodziej. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego ciele, gdy płakał nad swoją zmarłą matką. Usłyszał, że ktoś jest zaskoczony jego reakcją, a dokładniej jej brakiem na zaklęcie. Z czasem zrozumiał, że przez tę sytuację był odporny na zaklęcie Imperiusa, które ktoś wtedy próbował na niego rzucić, aby uspokoić jego nerwy.
 Harry natomiast miał jedenaście lat, wrócił do domu na święta, aby zobaczyć się ze swoją rodziną. Jego siostra była bardzo wybitną czarodziejką, zapewne po ich matce. Gemma była inteligentna, spostrzegawcza, odważna, bardzo dobra w nauce i czarach. Harry podziwiał ją w każdym najmniejszym stopniu, pragnąc być taki jak ona. Miała wtedy osiemnaście lat, skończyła Hogwart, szykując się do roli aurora, jednego z lepszych tych czasów. Rodzice byli z niej bardzo dumni oraz pragnęli jej szczęścia. Tak samo jak i szczęścia jej młodszego brata, który tak jak ona trafił do Gryffindoru. Gemma miała narzeczonego, planowali nawet ślub na kolejny rok, jednak Olivier nie lubił Harry'ego, a Harry nie lubił Oliviera. Mężczyzna był bardzo zazdrosny o swoją dziewczynę, bo była po prostu lepsza od niego. Którejś nocy po Świętach, gdy Harry pakował z powrotem swój kufer, ponieważ nie mógł spać, usłyszał dziwne dźwięki z sypialni siostry. Pobiegł tam i zobaczył, że się krztusi, z jej ust leciała piana. Harry zaczął krzyczeć, lecz zanim ich rodzice przybiegli, ona umarła w jego małych, chłopięcych ramionach. Otruta przez swojego narzeczonego, który potem wylądował w Azkabanie.
 Obaj chłopcy myśleli o tym samym, dopóki nie zobaczyli srebrnego jastrzębia, lecącego nad ich głowami. Obejrzeli się za siebie na ptaka, który usiadł na biurku i przemówił głosem Jade:
 - Pani minister siedziała w Wielkiej Sali wertując książki. Znalazła coś, czego my nie zauważaliśmy. Idzie do was.
 Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Louis wyczarował swojego patronusa, myśląc o pocałunku z Harrym i o słowach, które chce im przekazać. Wieża astronomiczna... myślał, a ogromny wilk o długich łapach i lekko falowanej sierści zmaterializował się przed nim. Zwierzę kiwnęło swoim łbem, ukazując kły i pobiegło w przestrzeń, chcąc przekazać wiadomość wszystkim jego przyjaciołom. Harry spojrzał ukradkiem na Louisa, czego starszy nie zauważył, bo biegł w stronę drzwi. Styles w końcu się opamiętał i ruszył za nim, nawet nie żegnając się z dyrektorem. Na schodach minęli się z Ashley Mai, która spojrzała na nich pogardliwie, jednak nie odezwała się ani słowem. Harry pobiegł dalej. Po chwili zauważył, że Louis stoi w miejscu, gdzie mijał się z kobietą.
 - Loueh! Chodź!- mówił Gryfon, jednak Tommo pokręcił głową.- Proszę, bo będziemy mieć gorsze kłopoty! Proszę...- błagał go, a Louis zauważył łzy w jego oczach. Wiedział, do czego była gotowa ta kobieta.
 - Harreh, idź sam. Wszyscy będą na wieży astronomicznej. Zaraz do was przyjdę.- powiedział, wyjmując spod koszulki pelerynę-niewidkę Eda. Zanim ją na siebie zarzucił, poczuł, że Harry przyciska usta do jego czoła, co dało mu odwagi godnej Gryfona. Uśmiechnął się, zakładając materiał, po chwili stając się niewidzialnym. Zobaczył jak Harry znika za posągiem chimery, a on wrócił się na górę. Jakimś niesłychanym trafem, minister nie zamknęła drzwi od gabinetu dyrektora. Louis stanął przy framudze, wsłuchując się w jej słowa.
 - Nic. Czarno. Magicznego. Tak?!- cedziła po słowie, a na jej twarzy były wściekłe rumieńce, kontrastujące z jej białą twarzą. Widać, że kiedyś miała czarne jak mak włosy, które nieudolnie próbowała naprawić, jednak jej siwizna nadal była widoczna. Była wysoką kobietą, szczupłą i starą.- Czy wiesz, co tutaj jest?!- mówiła takim głosem, jakby chciała kogoś zabić, a Lou prawie cofnął się do tyłu, gdzie z impetem rzuciła książką na biurko.
 - Nie, moja droga. Nie wiem. Możesz mi wytłumaczyć?- powiedział spokojnie Doof, powodując jeszcze większe plamy na twarzy Ashley Mai. Kobieta prychnęła z pogardą, otwierając pierwszą z ksiąg.
 - Czarna Magia. Czysta czarna magia. Brianie, jeśli oni nie wzięli tych książek przez przypadek, to musieli doskonale wiedzieć, co w nich się znajduje!- piszczała z przerażenia. Po chwili zamarła, spoglądając na niego.- To ty stoisz za tym wszystkim. To ty stoisz za... za tym wszystkim! A oni są pod twoją kontrolą!
 - Ashley, pleciesz bzdury. Oni po prostu chcieli zaszaleć w ostatniej klasie, połowy z tych książek nie potrafiliby otworzyć.- odpowiedział jej spokojnie, jednak było widać zmartwienie na jego twarzy. Lou wiedział, że trochę przestraszył się domysłów pani minister. W sumie on i jego przyjaciele działali dla dyrektora... jednak nie w tym celu, co ona myślała.
 - Jeśli znajdę jakikolwiek dowód na to.- zaczęła spokojnie.- Zostaniesz natychmiast zwolniony. A nawet jak nic nie uda mi się odnaleźć, to masz czas do końca roku, aby się z tym uporać, bo w przeciwnym razie, czeka cię ten sam los.- dodała, uśmiechając się sztucznie. Louis zamarł, gdy kobieta się odwróciła i zaczęła iść w jego stronę. Przytulił się jak najbliżej ściany, gdy obok niego przechodziła. Potem szedł za nią dwa stopnie dalej, aby posąg nie zamknął się przed nim, a kobieta nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Gdy Ashley Mai zniknęła na schodach, Lou pobiegł w inną stronę, trzymając pelerynę-niewidkę, aby z niego nie spadła. Dopiero gdy znalazł się na schodach prowadzących na wieżę astronomiczną, zdjął ją i wbiegł na górę, gdzie czekali na niego jego przyjaciele, szepcząc między sobą nowinki. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego, gdy zdyszany wpadł na górę. Patrzył na nich uważnie, aż w końcu się odezwał:
 - Chcą wywalić dyrektora. Musimy znaleźć ten problem.
***
Bahanka - inaczej Kąsający Elf, występuje w Europie i Ameryce, jest niewielka.
Sarah April - bibliotekarka w Hogwarcie, postać wymyślona przeze mnie na potrzeby ff
Bazyl Fronsac - były dyrektor Hogwartu, Krukon, miał wiele swoich portretów w szkole
Dilys Derwent - jedna z potężniejszych dyrektorek Hogwartu, żyła w XVIII wieku, kiedyś była Uzdrowicielką, a później została dyrektorką.
Patronus - najsilniejsze, a zarazem najtrudniejsze zaklęcie obronne, umożliwiał porozumiewanie między czarodziejami.
***
a/n.: Przepraszam was, za opóźnienie, ale znowu trafiłam do szpitala. Z moim stanem zdrowia jest krucho :/ Teraz przydałby się Szpital Świętego Munga, nie uważacie? Haha. Dziesiątka pojawi się w sobotę, ewentualnie w niedzielę, czyli tak jak zwykle. Przez przerwę świąteczną rozdziały będą trochę częściej, mniej więcej co 3/4 dni, jeśli znowu nie będzie jakiejś przygody z moją cudowną chorobą. Czy mi się wydaje, czy rozdział jest dłuższy? :D
Wasza Lucy x

sobota, 5 grudnia 2015

8. Twoja dusza cię nie rozumie

Louis wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego po dwóch dniach, gdy większość uczniów wróciła już do swoich rodzin, aby spędzić razem święta. W Hogwarcie została zaledwie garstka osób, przeważnie były to sieroty lub osoby skłócone ze swoimi rodzicami. Jak wiadomo Harry nie obchodził Bożego Narodzenia od śmierci Gemmy, która była jego najlepszą przyjaciółką, osobą, której ufał jak nikomu innemu. Louis miał podobnie. Odkąd jego mama umarła, co widział na własne oczy, nie lubił świąt w domu. Tata zamykał się u siebie w pokoju, a jego bracia i on jedli posiłki w ciszy. W końcu uznali, że każdy będzie je spędzał w swoim zakresie, wysyłając sobie tylko sowy z paczkami i życzeniami. Charles z żoną i dzieckiem, Christopher z narzeczoną, a Lucas samotnie podróżując po świecie. Louis natomiast kolejny rok zostawał z szkole, nudząc się i czasem nadrabiając lekcje.
W tym roku spędził przerwę z Harrym. Chłopak nie dość, że pilnował go przez cały pobyt w Skrzydle Szpitalnym, to potem każdy dzień przesiadywali razem. Gryfon poszedł do Hogsmeade, aby nakupować słodyczy i miodu pitnego, więc siedzieli w Pokoju Życzeń, słuchając muzyki, zajadając się słodkościami i rozmawiając. Rozmawiali bardzo dużo o różnych sprawach, czasem się nawet uczyli, pomagając sobie nawzajem. Louis cieszył się, że ma go na wyłączność i żadna z "koleżanek" Stylesa im nie przeszkadza. Siedzieli wśród poduszek, Darcy krzątała im się między nogami. Obaj mieli mugoli w swojej najbliższej rodzinie, więc czasem zaczynali temat filmów, czy tego jak mugole mogą sobie radzić bez magii. Zastanawiali się też, jaki los ich czeka w przyszłości, ale żaden z nich nie lubił wróżbiarstwa, nie zagłębiali się w to. 
W dzień Bożego Narodzenia dyrektor zwołał ucztę w Wielkiej Sali. Tym razem zamiast czterech wielkich stołów, należących do każdego z domów, znajdował się tylko jeden, zastawiony najróżniejszymi pysznościami. Wokół niego siedziało kilku nauczycieli i uczniów. Oczywiście wśród nich był Hagrid, profesor Felix, centaur, który uczył ich astronomii, profesor Ashton Brooks od starożytnych run i profesor Pamela Eagle, nauczycielka latania na miotle i sędzia w meczach Quidditcha. Harry i Louis poszli razem na świąteczny obiad, ubrani w norweskie swetry, które kupili rok wcześniej w mugolskim świecie wraz z Niallem i rozdali swoim przyjaciołom, którzy byli nimi zachwyceni. Chłopcy chcieli usiąść na końcu stołu, jednak dyrektor przywołał ich do siebie. Zdziwili się, jednak posłuchali go i zajęli miejsca obok niego. Oprócz nich było jeszcze około czterdziestu pięciu uczniów z różnych domów i roków. Jak na niedużą ilość osób panował dość spory hałas. W okresie świąt wszyscy jakby zapomnieli o ogólnej nienawiści, co bardzo ucieszyło Louisa.
Jednak zmartwił go stan dyrektora. Dość blady, zmęczony z wielkimi worami pod oczami. Jego dłonie lekko drgały, a na ustach był wymuszony uśmiech. Zaprosił on Harry'ego i Louisa do siebie na herbatę i ciastko na kolejny dzień.
Tak więc 26 grudnia spędzili u dyrektora, rozmawiając trochę o szkole, trochę o rodzinie. Profesor Doof był miły, pogodny i przyjazny - jak zwykle zresztą. Jednak Ślizgon widział  zdenerwowanie w jego oczach, Tylko nie wiedział, czemu?
- Panie dyrektorze, proszę mi wybaczyć bezpośredniość.- powiedział wtedy. Starszy mężczyzna wypił łyk swojego napoju i spojrzał na Tomlinsona.- Coś się dzieje?
- Jesteś spostrzegawczy, Lou.- odpowiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy, odkładając filiżankę na spodek. Harry przyglądał się im, nie rozumiejąc, o co dokładnie chodzi, więc tylko słuchał.- Bardzo mi schlebia to, że się o mnie martwisz.- dodał, sięgając po ciastko. Lou gotował się w środku, aby dowiedzieć się, co męczy dyrektora. Myślał, że mu pomoże. Mężczyzna powoli przeżuł czekoladowego piernika z dyniowym nadzieniem i spojrzał się po dwóch chłopakach.
- Tak, coś się dzieje. Jednak nie tylko u mnie, o ile w całym Hogwarcie, Louis. Ostatnio rozmawialiśmy na ten temat, pamiętasz prawda?- zapytał, a Lou przytaknął. Rumieńce wstąpiły na jego policzki, ale udawał, że nic takiego się nie stało.- Przez tą całą... nienawiść mam niemałe kłopoty, jednak próbuję dotrzeć do jej źródła. Sam niestety nie mogę tego dokonać, więc jesteś mi potrzebny. Ty i twoi przyjaciele. Mam już pewne przypuszczenia, ale nie mogę się z wami nimi podzielić, bardzo mi przykro. Musicie sami znaleźć rozwiązanie, może kiedyś wam wyjaśnię czemu.- powiedział, a Lou z Harrym spojrzeli się po sobie, nie odzywając się ani słowem.- Na brodę Merlina! Która to jest godzina już! Zmykajcie do siebie już!- dodał, a chłopcy się podnieśli, idąc w stronę drzwi.- Panie Styles, proszę pamiętać. Do siebie!- uśmiechnął się łagodnie, a Harry zarumienił się wściekle. Pożegnali się uprzejmie i zeszli na parter, aby ruszyć w stronę swoich dormitoriów.
- Czy on zawsze musi wszystko wiedzieć?- zapytał Hazz, a Lou parsknął śmiechem. W duchu przyznał chłopakowi stuprocentową rację. 
Kolejne dni przerwy świątecznej spędzili także wspólnie, nadal pamiętając o rozmowie z dyrektorem. Uczniowie do Hogwartu mieli wrócić dopiero 4 stycznia, więc przed Harrym i Louisem było wiele dni razem. Parę razy wyszli na błonia, aby rzucać w siebie śnieżkami. Któregoś dnia poszli do lasu,  mimo protestów Lou, aby zajrzeć do testrali, które obaj widzieli. Odwiedzili Hagrida i jego wielkiego psa Kła. Opowiadał on o Harrym Potterze i jego przyjaciołach, na co Styles zareagował zbyt entuzjastycznie. Parę razy odwiedzili bibliotekę, aby nadrobić różnego rodzaju wypracowania i prace domowe. W dodatku nauczyciele ciągle ich sprawdzali przed OWUTEMAMI,  raz poszli do Hogsmeade, aby posiedzieć w pubie "pod trzema miotłami" i wypili razem piwo kremowe, przy okazji kupując kilka trunków na Sylwestra i Nowy Rok, który też mieli spędzić tylko we dwóch. Czy Ognista Whisky, rum porzeczkowy, grzany miód z korzeniami i Sherry to za dużo na ich dwóch? Możliwe, ale uznali, że zaszaleją. To przecież to miał być ostatni Nowy Rok, który spędzą w szkole. więc musieli to uczcić.
Tak jak planowali, tak zrobili. Na początku siedzieli w Dormitorium Slytherinu, dopóki reszta Ślizgonów (cała trójka uczniów) była gdzieś na terenie szkoły, jednak gdy młodsi uczniowie wrócili do siebie to Louis z Harrym popędzili do Pokoju Życzeń. Było to jedyne miejsce, gdzie nikt się nie krzątał. Nie wszyscy uczniowie o nim wiedzieli, albo po prostu nie chcieli wiedzieć. Najczęściej wykorzystywali je starsi uczniowie do robienia imprez, czasem to uczenia się lub przeprowadzania spokojnych rozmów na osobności.
Chłopcy znaleźli się w niewielkim pomieszczeniu z materacami, ogromnym oknem i małymi światełkami, latającymi nad nimi. Leżeli na miękkim, dużym, puchowym i niskim łożu, tuląc się do siebie i pijąc, to co mieli pod ręką. Przez wielkie okno widzieli fajerwerki, które zaczęli puszczać mugole tuż przed północą. Uwielbiali je oglądać razem. Nie byli do końca trzeźwi, śmiali się z przypadkowych rzeczy i mówili głupoty. Słysząc, że wszyscy odliczają już do Nowego Roku, Harry zbliżył się do Louisa, uśmiechając się szeroko. Ślizgon odwzajemnił ten gest, po czym Loczek połączył ich usta w delikatnym, pełnym uczucia pocałunku. Fajerwerki za oknem nasilały się z każdą chwilą, a chłopcy nie potrafili się od siebie oderwać. Trwało to jakiś czas, zanim odsunęli się od siebie.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Harreh.- powiedział Lou, wtulając się w niego. Nie myślał o tym, że kolejnego dnia nie będą o tym pamiętać, puszczając to w niepamięć, a Harry znajdzie sobie kolejną dziewczynę, z którą zrobi tak samo. Rozkoszował się tym uczuciem tak długo, jak mu na to pozwalał.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Loueh.- odpowiedział Gryfon, obejmując go mocno swoim ramieniem. Usnęli, przytulając się do siebie. Obaj z uśmiechami na twarzy.

Uczniowie wrócili do Hogwartu 4 stycznia. Akurat tego dnia panowała przyjazna atmosfera, każdy opowiadał o tym jak spędził święta, jakie dostał prezenty i co robił w Sylwestra. Louis z Harrym słuchali swoich przyjaciół, jak zachwycali się ostatnimi dniami, a sami nie odzywali się ani słowem na ten temat. Unikali niezręcznych pytań, sami wypytywali się o różne rzeczy.
Dobry nastrój panował tylko jeden dzień, bo nazajutrz znowu panowała nienawiść. W dodatku jeszcze gorsza niż poprzednio. Uczniowie patrzyli na siebie groźnie, czasem nawet rzucając wredne zaklęcia, które wydawały się niewinne, ale po pewnym czasie robiły się nieznośne. Do tej pory tylko Niall oraz Ed byli mistrzami śmiesznych zaklęć, typu przyklejenie języka do podniebienia lub wydłużanie przednich zębów. Teraz niektórzy z tym przesadzali i dochodziło do naprawdę tragicznych sytuacji, że pani Sprause miała pełne ręce roboty.
Dwa tygodnie minęło, a szóstka przyjaciół spotkała się w Pokoju Życzeń, aby trochę się pouczyć razem. Każdy z nich był dobry w czymś innym i tłumaczyli sobie nawzajem różne rzeczy, które mogłyby im się przydać. Zostało zaledwie pięć miesięcy przed egzaminami, a nauczyciele każdego dnia wymagali od nich coraz więcej, sprawdzając ich wiadomości, które zdobyli do tej pory i je pamiętają. Mieli spędzić tam weekend, powtarzając i przy okazji szukając informacji, dotyczących różnego rodzaju uroków.
Louis, Zayn, Perrie, Taylor, Niall, Jade, Liam, Danielle, Harry oraz jego pierwsza dziewczyna w nowym roku - Kendall zebrali się tam, czekając na Eda, który miał przynieść "jakieś książki". Każdy doskonale wiedział, co to oznacza. Oprócz ich typowych podręczników, których używali na co dzień, Ed chciał zabrać podręczniki z biblioteki. Oczywiście z Działu Ksiąg Zakazanych. Zakradał się tam pod swoją peleryną-niewidką, zabierając różnego rodzaju księgi.
Pokój Życzeń przybrał formę jakby małego mieszkania. W jednej części rozłożone były łóżka dla nich, ponieważ nie chcieli wychodzić na noc stąd, bo chcieli jak najwięcej czasu spędzić razem, próbując rozwiązać ten problem. Nie wiedzieli, do której będą nad tym siedzieć, więc woleli spać tutaj. W drugiej części rozłożone było jedzenie, które przynieśli, a na środku było kilka puf, foteli, poduszek i kanapa, a obok nich małe stoliczki, na których stały książki oraz pergaminy.
Louis starał się nie patrzeć na Harry'ego. Na jego kolanach siedziała czarnowłosa Krukonka, dwa lata młodsza od nich, która przymilała się do niego jak kotka w rui. Lou stwierdził, że w tym momencie wolałby bawić się z Darcy, która podrapałaby mu całe ręce, niż patrzeć na tę dwójkę.
- Harryyyyyy.- zawyła, uderzając w niego delikatnie swoją małą dłonią. Wszyscy przerwali swoje rozmowy, aby na nią spojrzeć. Na twarzy Louisa wstąpiła irytacja. Według niego nie była tu potrzebna. Przy niej nie mogli swobodnie rozmawiać, nie znała ich większości sekretów, które znali pozostali. W dodatku nie mogli przy niej szukać informacji o czarnej magii, która prawdopodobnie jest powodem nienawiści.
- Co tam, mała?- zapytał i było widać, że jest trochę zniecierpliwiony lub znużony jej wywodami. Lou mógłby przysiąc, że nazwał ją "mała", bo zapomniał jej imienia, albo nie był tego pewien.
- Co my tu właściwie robimy?- wydęła dolną wargę, mając nadzieję, że Styles zabierze ją stamtąd i pójdą na jakiś romantyczny spacer czy coś. Niedoczekanie twoje, mała, pomyślał Lou, uśmiechając się sztucznie.
- Mam OWUTEMY, ty masz SUMY, nie powinnaś przypadkiem się uczyć?- zapytał retorycznie. Dziewczyna prychnęła, zakładając ręce na piersi. Lou, siedzący na pufie przed Taylor, spojrzał się na nią. Dziewczyna pochyliła się do niego, szepcząc mu do ucha:
- Trzeba ją stąd wywalić.- Ślizgon prychnął na słowa Puchonki. Doskonale o tym wiedział, że nie może jej tu być. W dodatku nie chciał, aby ktoś zabierał mu jego Harry'ego.- I ty musisz to zrobić, nasza sassy księżniczko.- dodała, a Lou otworzył szerzej oczy. Okej, od kiedy tak go nazywali? Może i był bezczelny, czy zadziorny, ale czemu księżniczko? W dodatku sassy?! Przymrużył oczy, patrząc na Tay, która uśmiechała się do niego pokrzepiająco.
- Okay, okay. Ale oberwie ci się za księżniczkę!- warknął do niej cicho, aby nikt nie usłyszał, zwłaszcza Kendall. Dziewczyna zachichotała, klepiąc go po ramieniu.
- Mówimy na ciebie tak od ponad roku, gdy nie słyszysz.- dodała, a Ślizgon jęknął cicho. Zapominając na chwilę o jej słowach, przy okazji rozmyślając, co im zrobi za nowe przezwisko, spojrzał się na czarnowłosą Krukonkę, która namawiała Stylesa na wyjście na dwór albo coś innego. Miała pewnie na myśli całowanie się, jednak Harry chyba nie miał na to ochoty.
- Hej, Kendall!- zawołał Tommo, a dziewczyna spojrzała się na niego, unosząc jedną z brwi. Zayn z Niallem przybili piątki, domyślając się, co się stanie, a Liam w tym czasie spojrzał się w górę, niemo dziękując, ze Lou podjął się zadania pozbycia się natręta z ich grona.
- Co chcesz?- warknęła. Lou podniósł się, poprawiając swoją koszulę. Podszedł do nich, mierzwiąc jej włosy, na co ona pisnęła denerwująco. Lou prychnął śmiechem.
- Jesteś mega uroooocza.- stwierdził.- Niczym troll górski.- powiedział, a dziewczyna otworzyła szerzej oczy. Cała grupa zawyła śmiechem, a Harry próbował powstrzymując chichot.- Krukonka, tak? Myślałem, że Tiara przydziela odpowiednio do domów, jednak przy tobie musiała szwankować. Nie widziała twoich myśli zapewne. Albo po prostu nie znalazła mózgu.- stwierdził, a dziewczyna z każdą chwilą robiła się coraz bardziej czerwona. Lou oparł się swobodnie o podłokietnik w fotelu, na którym siedzieli. Spojrzał się po wszystkich, którzy śmiali w najlepsze.
- Ty... ty...- Kendall nie potrafiła się wysłowić. Lou przyłożył palec do jej ust, przymykając na chwilę oczy, aby potem spojrzeć się prosto na rozbawionego Harry'ego. To go motywowało.
- Shh, nic nie mów. Nie rozumiem mowy trolli, mała.- podkreślił bezczelnie ostatnie słowo, na co dziewczyna wstała, mierząc go wzrokiem. Louis zrobił to samo, patrząc na nią z góry. Lubił być czasem wyższy.
Dziewczyna patrzyła na niego gniewnie, jakby chciała go zabić. Tommo natomiast uśmiechał się zadziornie. czekając, aż coś powie.
- Harry! Powiedz mu coś!- pisnęła, a Lou zaczął głośno się śmiać. Styles uniósł ręce w geście obronnym, nie mieszając się w ten spór.
- Właśnie Harreh, powiedz coś!- Tomlinson próbował naśladować jej głos. Wszyscy śmiali się wniebogłosy, nawet Hazz nie ukrywał już chichotu. Dziewczyna zdenerwowana głośno jęknęła.
- Jesteś okropnym chłopakiem!- powiedziała, patrząc na Gryfona. Ten zatkał usta ręką, gdy podczas śmiania się, z jego ust wydobyły się dziwne dźwięki.
- Zawsze możesz go sobie zmienić. Słyszałem, że trolle mają okres godowy niedługo.- odpowiedział Louis.
- Idioci!- warknęła.- Co ja w tobie widziałam?! Jedyne co robisz dobrze, to całujesz i na tym koniec!- krzyknęła oburzona. Tommo westchnął głośno, spoglądając na swoich przyjaciół.
- Może tak, może nie. Całowanie to jedyne, co chciałaś we mnie poznać. Zresztą jak każda.- odpowiedział, zdenerwowany. Podniósł się, górując nad nią swoim wzrostem.- Nie jesteś nic warta. Chcesz tu być, aby spróbować tego co wszystkie. A tak na prawdę, nikt nie chce wiedzieć, jaki jestem. Nikt oprócz moich przyjaciół.
Wszyscy zamilkli, odwracając wzrok od Harry'ego. Nie zdawali sobie sprawy, że on tak to postrzega i jest tego świadomy. Świadomy, że żadna z dziewczyn nic do niego nie czuje i tylko chce popisać się przed koleżankami, że z nim była.
Louis patrzył na niego dumny, mając nadzieję, że teraz będzie dobierał swoje partnerki właściwie. Może nie liczył na związek z nim, ale chciał aby on był szczęśliwy. To mu w zupełności starczyło.
- Idź sobie.- powiedział Louis, a dziewczyna, nie wahając się ani chwilę, wyszła z Pokoju Życzeń. W tej samej chwili wszedł Ed, spoglądając na oburzoną Kendall. Pelerynę trzymał w ręce, a na ramieniu wisiała mu torba, po brzegi wypełniona książkami, których nie powinni mieć.
- Co tu się stało?- zapytał, odkładając torbę na stolik. Wszyscy wymienili znaczące spojrzenia, uśmiechając się lekko.
- Nie chcesz wiedzieć.- powiedział Louis z Harrym jednocześnie.
Lou znowu oparł się o podłokietnik, patrząc na Loczka, który wydawał się trochę smutny. Tommo położył rękę na jego ramieniu, a ten na niego spojrzał. Wszyscy znowu czuli się swobodnie, rozmawiając ze sobą i żartując. Rozkładali książki i rozwijając pergaminy. Nikt nie zwracał na nich uwagi, więc mogli normalnie porozmawiać.
- Co jest?- zapytał, uśmiechając się do niego pogodnie. Harry westchnął, kładąc swoją rękę na jego dłoni. Pogładził ją delikatnie, a Louisa przeszedł dreszcz. Uwielbiał tę bliskość z nim.
- Do kogo ja będę się teraz przytulał, hm?- zapytał, a Tommo prychnął.- Ona sobie poszła, a mój kot został w pokoju.- dodał, a Lou usiadł mu na kolanach i zaczął miauczeć. Harry zaczął się śmiać, a Ślizgon pogłaskał swoim czołem policzek Gryfona.- Dobra, teraz mam lepszego kotka.- odpowiedział, śmiejąc się.
Atmosfera była luźna, przyjazna i zupełnie inna, niż poza ścianami tego pokoju.

W niedziele rano każdy z nich był zmęczony. W piątek położyli się po 12, ponieważ uczyli się różnych rzeczy z pierwszych lat pobytu w Hogwarcie. Harry pamiętał z tego najmniej, ponieważ to był dla niego ciężki czas.
W sobotę cały dzień również się uczyli, a dopiero koło 8 wieczorem zaczęli szukać informacji o różnych rodzajach czarnej magii. Kilka książek krzyczało, inne próbowały uciekać, wydając przy tym odgłosy różnych zwierząt, a jedna nawet ugryzła Nialla w nos, przez co Jade śmiała się przez piętnaście minut, widząc jego opuchnięty, czerwony nos. Jedyne, co znaleźli to to, że miłość jest największym przeciw zaklęciem na wszystko i jest jedną z pięciu praw wyjątków Gampa, o których uczyli się w tym roku szkolnym. Harry zaczął opowiadać, jak miłość Lily Potter uchroniła jej syna, który jako jedyny przeżył zaklęcie Avada Kedavra... Ciągnęło się to tak przez trzydzieści minut. Potem trochę przeczytali o silnych klątwach czarnomagicznych, jednak nie potrafili nic znaleźć.
- A może serio miłość jest rozwiązaniem?- rozmarzyła się Danielle, patrząc na Liama.
- I niby co? Zmusimy wszystkich, aby się kochali, albo znajdziemy im drugą połówkę?- Louis prychnął, rzucając książką na podłogę.- W dodatku ja jestem cały czas sam, a Harry nie ma stałej dziewczyny, więc jak miłość mogła niby nas obronić?- dodał, starając się uniknąć spojrzenia Payne'a, który trzymał swoją dziewczynę za dłoń.
- Może już spotkałeś drugą połówkę, ale nie jesteś tego świadomy.- powiedział Styles, a Louis zarumienił się wściekle, chowając głowę za pergaminem, który w dodatku trzymał do góry nogami.
Wszyscy śmiali się głośno, gdy nagle usłyszeli donośny huk. Przyjaciele podnieśli się na równe nogi, wyciągając różdżki przed siebie. Huk się powtórzył, a oni zbliżyli się do siebie. W głowie myśleli o różnych zaklęciach, których w razie czego musieliby użyć.
Nagle drzwi się otworzyły na oścież, a w nich zobaczyli dyrektora Doofa, a obok niego stała... Pani Minister Magii - Ashley Mai. Wszyscy opuścili różdżki, stojąc wyprostowani ze zdziwionymi minami.
- Zapraszam do gabinetu.- powiedział dyrektor trochę przygnębionym tonem, a na twarzy kobiety widniał uśmiech satysfakcji. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli za tą dwójką. Każdy z opuszczoną głową, ze skruchą i strachem, nie wiedząc, co za moment się stanie.
***
SUMY - (Standardowe Umiejętności Magiczne) testy pisane w piątej klasie, sprawdzające wiedzę ucznia z transmutacji, zaklęć, eliksirów, astronomii, obrony przed czarną magią, zielarstwa, historii magii i dziedzin jakie on sam sobie wybrał. Odbywają się zajęcia teoretyczne (pisane) i praktyczne (z użyciem różdżki)
Pięć Praw Wyjątków Gampa - Czyli 1. Jedzenie 2. Pieniądze 3. Obrażenia zadane klątwami 4. Przywrócenie kogoś ze świata zmarłych 5. Nie jest do końca znane - jest to prawdopodobnie miłość albo różdżka. Jedyną posiadaczką tej informacji jest J.K. Rowling, a to są tylko przypuszczenia fanów na podstawie różnych fragmentów książki. Na potrzeby ff wybrałam miłość.
***
a/n.: Haha, Louis kotek <3 Musiałam to dodać, bo awh, to takie urocze, nie sądzicie? Rozdział dośc długi po prawie 2,9 k słów, brawo dla mnie. Jak myślicie, co teraz się stanie, hmmm? :D I właściwie to czemu dyrektor ich zabrał do siebie do gabinetu? 
Wasza Lucy x

niedziela, 29 listopada 2015

7. Znasz moje myśli, nawet gdy ja ich nie znam

 Minął miesiąc od rozmowy Louisa z dyrektorem, a Ślizgon nie opowiedział nic o tym swoim przyjaciołom. Nie wiedział po prostu, co miał im powiedzieć. Pomijając wzmiankę o jego pocałunku z Harrym, który widział profesor Doof, wiedział, że musi przekazać im informacje na ten temat, aby mu pomogli. Sam sobie z tym nie poradzi. Chodził po szkole zniesmaczony ciągłymi kłótniami, nienawiścią, odbieraniem i dodawaniem punktów na siłę oraz tym, że pozostali Ślizgoni ciągle męczą go o to, że przyjaźni się z Gryfonami.
 Żeby wiedzieli, że w jednym się zakochałem, myślał za każdym razem, gdy Amy lub Monic poruszały ten temat. Jednak Jade była w o wiele gorszej sytuacji, gdy koleżanki z jej pokoju śmiały się, że Niall to idiota, pochodzący z mugolskiej rodziny i nie ma przed nim przyszłości, bo on nawet nie znajdzie sobie dobrej pracy. Nie raz próbowali zeswatać Jade z Louisem, który był jednym z lepszych uczniów. Nie bez powodu chciał zostać aurorem, prawda?
 - Słuchaj Lou.- powiedziała mu któregoś dnia, gdy siedzieli w bibliotece, aby napisać wypracowanie na zielarstwo. Dziewczyna pomagała mu w tym, bo bardzo lubiła ten przedmiot i po ukończeniu Hogwartu planowała z Danielle założyć sklep z magicznymi miksturami. Louis przekreślił ostatnie zdanie, ciężko wzdychając. Podniósł wzrok na przygnębioną Ślizgonkę, która stukała czarnymi paznokciami o blat ławki.- Ja kocham Nialla. Bardzo. I nie wyobrażam sobie żyć bez niego.- dodała, a do jej oczu napłynęły łzy. Otarła je wierzchem dłoni i zabrała pergamin chłopakowi, aby poprawić to, co napisał.- Tylko czemu oni tego nie mogą zrozumieć?- powiedziała ciszej.- Czemu pałają taką nienawiścią, gdy mogą kochać?
 I jeśli Louisowi wcześniej nie zaświeciła się czerwona lampka, to właśnie teraz go olśniło. Jednak tylko odchrząknął i pogłaskał dziewczynę po włosach.
 - Nie widzą tego, co ty w nim widzisz i co widzimy my.- wytłumaczył jej, uśmiechając się delikatnie.- Rozmawiałem z nim ostatnio szczerze. Tak po prostu przeszliśmy się po błoniach, bo potrzebował męskiej rozmowy. To zostało między nami, oczywiście, bo jako jego przyjaciel nie powiem na niego nic. W końcu mi ufa, prawda?- zapytał retorycznie, a Jade mimowolnie kiwnęła głową.- Ale jedyne co ci mogę powiedzieć to to, że kocha cię bardzo mocno i nie przejmuje się tymi obelgami. Nie zostawi cię, nie ważne co mówią inni.- Lou złapał dłoń dziewczyny. Czasem czuł się jak jej starszy brat, bo chciał się nią opiekować i pilnował jej, aby nigdy nie stała jej się krzywda. 
 Złapali kontakt w pierwszej klasie, gdy ona jako pierwsza została przydzielona do Slytherinu, a tuż po niej Louis. Usiedli obok siebie i zaczęli się śmiać z chłopaka, który potknął się o stopień. Każdy przypuszczał, że będą razem, jednak Tomlinson wiedział, że nigdy jej nie pokocha, tak jak inni tego oczekują. Ona natomiast od początku czuła coś do zwariowanego Irlandczyka, który często przynosił jej jakieś durne przedmioty, które wybuchały, albo wydawały dziwne dźwięki w środku nocy. Jade to się podobało, podczas gdy ktoś inny wkurzyłby się na Nialla, wyzywając go od najgorszych.
 - One nie widzą tego, że jest czuły, kochany, zabawny i troskliwy. Niall kocha zwierzęta od małego i jestem pewny, że to przy nich będzie pracował, więc nie masz co się martwić o przyszłość, Jade.- dodał wtedy i dziewczyna jakby się uspokoiła i przestała drążyć temat.
 To było jakoś tydzień wcześniej. Obecnie Lou stał na zimnie i zajmował się opisywaniem wszystkich magicznych zwierząt i ich podkategoriami. Hagrid uznał, że ich troszkę sprawdzi przed OWUTEMAMI, a Lou pozapominał połowę rzeczy przez te lata i połowę pergaminu zostawił pusty. Najlepiej wyszło mu opisanie testrali, które uwielbiał. Znał też klasyfikację Ministerstwa Magii oraz centaura i hipogryfa. Wiedział, że Gryfoni, którzy miel rano ONMS wraz z Puchonami, mieli o wiele łatwiejsze pytania. W dodatku mieli też Nialla i Harry'ego dla których ten przedmiot był bardzo ważny. Dla Horana z wiadomych powodów, a dla Styles'a tylko ze względu na to, że marzył o karierze Uzdrowiciela. Oni zawsze wypytywali się Hagrida o wszystko, co potem może im się przydać. Lou westchnął ciężko i spojrzał się w stronę cieplarni, z których właśnie wychodzili jego przyjaciele. Zauważył wśród nich Harry'ego, który szedł za rękę z jakąś niską blondynką z domu borsuka. Louis zacisnął pięść, odwracając się z powrotem w stronę wielkiego psa, który był najlepszym przyjacielem pół-olbrzyma. Ślizgon poczuł, że ktoś się w niego wpatruje, więc wzrokiem zaczął szukać Liama. Skąd wiedział, że to on? Ponieważ Zayn i Perrie byli zbyt zajęci sobą, żeby na niego zwrócić uwagę. Krukon przyglądał mu się uważnie, spod przymrużonych powiek. Lou przełknął ślinę, widząc jak Payne wyciąga różdżkę i kieruje go w stronę chłopaka. Ślizgon otworzył szeroko oczy, nie wiedząc, co ma robić. Nie trwało to długo, ponieważ upadł na ziemię, trzęsąc się z uporczywego bólu głowy. Łzy ściekały po mu policzkach, a jego wspomnienia wysunęły się na wierzch.
 Spotkanie Harry'ego w domu Zayna, gdy uśmiechali się do siebie szeroko.
 Kupowanie Darcy i  przekazanie jej nowemu właścicielowi, który był wniebowzięty małym kociakiem.
 Przytulanie się na Mistrzostwach Świata, gdy Lou poczuł, że czuje coś do młodszego chłopaka. 
 Ich nocne rozmowy w domu Zayna, w szkole, na wycieczkach. Przytulanie się, ocieranie o siebie rąk, skryte uśmiechy.
 Jak jego patronus zmienił swoją postać, przypominając wilka, w którego zamieniał się Harry.
 Medalion, który zaświecił po kontakcie z Louisem.
 Ich pocałunek.
 I, oh. Coś czego Lou nie pamiętał dokładnie. Jak spędzili wspólną noc. Lou mimo iż czuł przerażający ból, zarumienił się, ponieważ Liam to widział. Ślizgon wziął głęboki oddech i otworzył oczy, widząc przed sobą Zayna, Parrie i Hagrida. Tommo był blady i rozkojarzony. Nagle zrobiło mu się niedobrze, więc podniósł głowę i przechylił się na bok, zwracając wszystko z obiadu, który zjadł ledwo godzinę wcześniej na buty swojego nauczyciela. Hagrid nie zwracając na to uwagi, podniósł Tomlinson i zaczął iść w kierunku zamku.
 - Wracać do dormitoriów!- ryknął. Louis zauważył w oddali Liama, który ściskał usta w wąską linię i szedł powoli za zmartwionymi Zaynem i Perrie. To była ostatnia rzecz, jaką widział chłopak, zanim stracił przytomność.
 Louis obudził się wieczorem, gdy jego wszyscy przyjaciele byli po lekcjach. Harry siedział na jego łóżku, trzymając jego zimną dłoń, Niall siedział na krześle, z Jade siedzącą na jego kolanach, Zayn i Ed rozmawiali z panią Sprause, stojąc trochę dalej, a Liam ze zmarszczonym czołem oglądał obrazy zza okna, nie odzywając się ani słowem. Nikt nie zauważył tego, że Ślizgon otworzył oczy.
 - Hej...- odezwał się szeptem, a wszyscy na niego spojrzeli. Lou zauważył wielki uśmiech na twarzy Styles'a. Tomlinson odwrócił się od niego, starając się nie myśleć o tym, jak mocny jest uścisk chłopaka na jego dłoni. Zayn z Edem podeszli do niebieskookiego, z ulgą wymalowaną na twarzy.
 - Jak się czujesz?- zapytał Malik. Lou wzruszył ramionami, ukradkiem patrząc na Payne'a, który nie odrywał wzroku od krajobrazu za oknem.
 - Jak to w ogóle się stało?!- zapytała zdenerwowana Jade, wymachując rękoma.- Przecież czułeś się dobrze na początku lekcji! Na obiedzie jeszcze rzucałeś w Krukonów pulpetami!- wszyscy zaczęli się śmiać, a Liam odchrząknął. Każdy na niego spojrzał. Lou przełknął ślinę, widząc uśmiech na jego twarzy.
 - Louis, chyba masz nam coś do powiedzenia, hm?- powiedział, a Tommo jakby pobladł. Przyjaciele popatrzyli na Liama niezrozumiale.
 - Rozmawiałem z dyrektorem.- wypalił, wiedząc, że to idealna pora na powiedzenie im tego. Tym razem to Payne nie rozumiał, o co mu chodzi.- To było równy miesiąc temu, nie poszedłem za zaklęcia. Byłem wtedy w jego gabinecie... Rozmawialiśmy o tej całej sytuacji z nienawiścią. Poprosił mnie, abym się czegoś dowiedział.- wytłumaczył im, a wszyscy wymienili zaniepokojone spojrzenia. Krukon jakby zapomniał o tym, co widział w głowie Lou i zaczął zastawiać się nad tym, o czym powiedział Tommo. Chłopak odetchnął z ulgą, gdy wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać o tym jaka to będzie przygoda. Nagle poczuł, że Harry mocniej ściska jego dłoń. Tomlinson spojrzał się na ich złączone palce, a potem na uśmiechniętego chłopaka z cudownymi dołeczkami.
 - Na razie musisz odpocząć, wiesz?- powiedział i drugą dłonią pogładził policzek starszego chłopaka. Lou zarumienił się wściekle, ale nie odpowiedział mu.- Długo tu zostaniesz?
 - Do jutra na pewno i mam nadzieję, że na tym koniec. Jutro większość uczniów wraca do domu, a ja tak czy siak miałem zostać w tym roku.- Lou odpowiedział. Harry spochmurniał, spoglądając na ich złączone dłonie.
 - Też zostaje.- odpowiada Loczek.- Odkąd Gemma nie żyje, nie chcę obchodzić świąt z rodziną.- dodaje.- Chociaż Anthony nawet nie pamięta, jak wygląda jego starszy brat.- Gryfon śmieje się sztucznie.- Zostaniemy we dwóch, bo reszta wraca do siebie, prawda?- pyta Hazz, zapominając o swoich wcześniejszych słowach.
 - Tak. Niall zgarnia Charlotte i Theo do domu. Zayn jedzie do Perrie. Na Eda, Williama i Dominica rodzice mają czekać na King's Cross, bo wszyscy lecą do Szwajcarii. Liam wraca, a Sylvia zostaje... no i Jade z Jonatanem niby też wracają do domu, ale nie wiem czy Jade nie będzie chciała spędzić świąt u Nialla. Danielle zostaje, ale Johny'emu kazała wrócić do domu.- mówi Lou, wyliczając swoich przyjaciół wraz z rodzeństwem.
 Louis miał trzech starszych braci, więc teraz nie przejmował się, że w szkole jest któreś z jego rodzeństwa i na niego naskarży do rodziców. Co innego było na początku, gdy Lucas chodził do czwartej klasy, a Christopher do siódmej, jak młody Ślizgon przyszedł do szkoły. Całe szczęście miał to już z głowy. Zayn miał podobnie. Jak był w pierwszej klasie, wszystkie jego siostry, oprócz Nancy i Nicole były w Hogwarcie. To był dopiero drugi rok, gdy nie było nikogo z jego rodziny w szkole.
 Niestety, jak Jade pozbyła się starszej siostry, przyszedł jej młodszy brat. Tak samo było z Liamem i Taylor. Niall był najstarszy, jego siostra była na czwartym roku, a brat na pierwszym. Ed był takim szczęściarzem, że jego mama urodziła jeszcze dwóch chłopców. Bliźniacy były na trzecim roku i starali się nie spotykać ze starszym bratem, gdyż uważali, że ich tylko zawstydza. Harry miał kiedyś starszą o 7 lat siostrę, jednak zmarła niedługo po tym jak chłopcy trafili do Hogwartu. Chłopak bardzo to przeżywał i przez ponad rok nie mógł dojść do siebie. Dwa lata temu jego mama urodziła kolejnego chłopca, którego nazwali Anthony. Młody Gryfon bardzo go pokochał, jednak za rzadko spędzał czas w domu i jego młodszy brat w ogóle się z nim nie widywał.
 - Wiem... Moglibyśmy ten czas spędzić we dwóch, no wiesz... pójdziemy w sobotę do Hogsmeade, albo ja pójdę sam i kupię nam słodycze, piwo kremowe, miód i posiedzimy weekend w Pokoju Życzeń...- powiedział, a Louis dałby sobie rękę uciąć, że młodszy się zarumienił. Serce Ślizgona zabiło szybciej. Uśmiechnął się szeroko.
 - Mamy jeszcze tydzień do Bożego Narodzenia, ale fajnie będzie spędzić czas we dwóch. Co z twoją dziewczyną?- na twarzy obu chłopców pojawił się grymas. I gdy Hazz miał mu coś odpowiedzieć, do Skrzydła Szpitalnego wpadła jakaś drobna dziewczynka w czarnych włosach, z logiem Huffleppufu na swojej szacie. Wszyscy zamilkli, patrząc na nią wyczekująco.
 - Czy jest tu H-harry Sty-yles?- zapytała, patrząc się na podłogę, która wydawała się być dużo ciekawsza, niż osoby stojące przed nią.
 - Yep, to ja.- odpowiedział Harry, unosząc rękę. Wyglądał, jakby się zgłaszał do odpowiedzi. Nie wiedział jednak, co się dzieje
 - Twoja dziewczyna prosiła mnie, żebym cię zawołała.- dodała ciszej, a Louis prychał zbulwersowany. Obserwuje swojego przyjaciela, wyszarpując swoją dłoń z jego uścisku. Harry spojrzał na niego zdziwiony, później odwracając się w stronę Puchonki.
 - Jasne. Idź do niej. Zostaw przyjaciela, gdy źle się czuje i idź pieprzyć się z jakąś laską.- warknął Ślizgon. Wszyscy jego przyjaciele, oprócz Liama ruszyli w stronę wyjścia, wiedząc, że chłopcy się zaraz pokłócą. Krukon stał z boku, obserwując całą tę sytuację.
 - Nie będę się z nikim pieprzył!- odpowiedział Gryfon cały czerwony na twarzy.- I to nie jest twoja sprawa, bo jesteś dla mnie ważniejszy, niż jakaś laska, której imienia nie znam!
 - Judith...- powiedziała dziewczyna, jednak nikt nie zwrócił na nią najmniejszej uwagi.
 - Super, to po co dajesz jej nadzieję, skoro nawet nie chcesz poznać jej imienia?!- dodał kąśliwie Tommo, zakładając ręce na piersi.
 - Bo jestem głupi, młody i chcę się wyszaleć, a osoba, którą kocham nie zwraca na mnie uwagi, więc odreagowuję na kimś innym!- krzyknął Harry, podnosząc się i, woah, Louis się nie spodziewał takiego obrotu spraw.
 Osoba, którą kocham. To zdanie krążyło po jego głowie, niczym echo. Czy on też był taką odskocznią? Momentem zapomnienia? W tym momencie serce Ślizgona pękło na tysiąc malutkich kawałeczków, których nie połączy żadne zaklęcie. Po prostu się potłukło i już takie pozostanie.
 - Powiedz jej, żeby sobie poszła, bo jestem u najlepszego przyjaciela.- Harry zwrócił się do dziewczynki, czerwony na twarzy i z przyspieszonym oddechem.- I niech łaskawie zostawi mnie w spokoju.- dodał, gdy Puchonka stała już przy drzwiach. Loczek złapał swojego przyjaciela za dłoń, a Lou ani jej nie wyrywał, ani nie odwzajemnił uścisku. Pozostał obojętny. Choć jego głos podświadomie podpowiadał mu, żeby wyznał mu swoje uczucia - milczał.
 - Harry, powinniśmy iść.- odezwał się w końcu Liam. Styles kiwnął głową i schylił się, aby ucałować policzek starszego, po czym wstał, ruszając w stronę drzwi. Liam pochylił się do Louisa, szepcąc mu w ucho:
 - Wiesz, co widziałem. I uważam, że to jest okey. No wiesz. Jeśli serio go kochasz, to w porządku, my to zaakceptujemy. I Harry na pewno też.
 - Nie słyszałeś go, Li? Jest zakochany. Kocha kogoś, a reszta to tylko odskocznia.- powiedział płaczliwym tonem. Krukon westchnął, kładąc rękę a jego ramieniu.
 - Jesteś jeszcze taki głupiutki, Tommo. Może czegoś się nauczysz, gdy ta nienawiść nas otacza. Zrozumiesz, jak potężne jest to uczucie.- dodał, odsuwając się od chłopaka. Louis poprawił się na łóżku, widząc, jak Liam wychodzi z sali.
 Potężne?, myślał chłopak, spoglądając na zachodzące słońce. Wyciągnął spod koszulki, wpatrując się w niego i w jego cudowny blask. Głupie na pewno, ale potężne?
***
a/n.: Co tam moje robaczki? Jak rozdział? Dość przełomowy, nie sądzicie? A co uważacie o zakochaniu Harry'ego? Liam zrobił dobrze, że wtargnął się w myśli Lou, hm?
Wasza Lucy x

sobota, 21 listopada 2015

6. Twa pomoc wbija mi nóż w serce

 Niall spędził w skrzydle szpitalnym trzy dni. Każdego dnia byli u niego jego przyjaciele, a Jade nie raz kłóciła się z panią Sprause, żeby zostać po godzinach odwiedzić. Z Zaynem było trochę gorzej. Tydzień od wypadku nie mogli go dobudzić, a każdy zastanawiał się nad przeniesieniem go do Szpitala św. Munga, tak jak Horana trzy lata wcześniej, który miał wtedy podobny wypadek. Perrie spędzała całe dnie i noce przy nim, nawet siłą nie pozwoliła się stamtąd wyprowadzić, jednak gdy w końcu otworzył oczy, nie miała innego wyjścia i przez ostatnie cztery dni siedziała tylko popołudniami w skrzydle szpitalnym. Zayn z dnia na dzień czuł się lepiej, ból głowy ustępował, a po wszystkich złamaniach nie było już śladu.
 Przyjaciele chłopaków również przebywali u nich, pilnując stanu zdrowia Zayna i Nialla. Jade ze łzami w oczach dziękowała Lou, że uratował jej chłopaka przed tragicznym wypadkiem, z którego większość Ślizgonów była zadowolona. Perrie natomiast nie odzywała się do niego ani słowem, jakby spodziewała się, że uratuje on też Zayna. Jednak Louis nie miał trzeciej ręki lub drugiej różdżki, żeby złapać ich obu. Sam był zbulwersowany, że nikt z jego drużyny nie zareagował.
 Jeszcze te szlabany, co sobota... Miało ich to czekać do końca listopada, a Tommo nie mógł patrzeć na te spojrzenia między drużyną Ślizgonów, a drużyną Gryfonów. Gdyby nie Degas i jego złośliwa tchórzofretka, która obchodziła wszystkich, dawno rozpętałaby się wojna na słowa i na zaklęcia. Jednak dyrektor powiedział im, że jeszcze jeden wybryk to szlabany będą mieli do końca semestru i pożegnają się z Quidditchem do końca roku. A w tej sprawie akurat byli zgodni - żaden nie chciał rezygnować ze swojego lubionego sportu,
 W dodatku te jedenaście dni sprawiło, że nienawiść między domami zaostrzyła się i Louis serio tego nie znosił. Miał dość widząc, jak profesor Mitchie kłóci się z ich opiekunką - profesor Grand - o ostatni mecz.
 - To wszystko przez waszą drużynę! Slytherin sprytnie sobie wymyślił, żeby zdyskwalifikować naszego pałkarza!- krzyczał mężczyzna któregoś razu na korytarzu podczas przerwy. Tak jak wcześniej ukrywali się ze swoimi kłótniami, tak teraz robili to publicznie. W dodatku inni nauczyciele się do nich dołączali.
 - Tylko to nasz kapitan leżał nieprzytomny! W dodatku mój podopieczny uratował życie waszemu pałkarzowi i powinien pan nam dziękować!- prychnęła kobieta, zakładając ręce na piersi. Jej kruczoczarne włosy upięte były w wysokiego koka, a błękitne oczy świdrowały każdego spojrzeniem. Długa szata jakby powiewała, chociaż nie było wiatru. Wszyscy uczniowie patrzyli na nich w ciszy, co jakiś czas szepcząc miedzy sobą niezrozumiałe słówka. Nagle obok niej znalazła się profesor Karen Garcia, opiekunka Ravenclawu i nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. Ubrana była w granatową szatę, a jej blond włosy sięgały jej do pasa. Ze skupieniem patrzyła na Mitchie'go i w jej brązowych tęczówkach widać było odrazę. Była jedną z młodszych nauczycielek, zaraz po profesorze Longbottomie, który uczył zielarstwa.
 - Logan, nie wygłupiaj się! Przyznaj rację Lucille i skończ z tymi bezpodstawnymi oskarżeniami!- prychnęła, stając u boku czarnowłosej kobiety. Uczniowie wymienili między sobą spojrzenia, jeszcze bardziej przysuwając się do ścian i okien, aby uniknąć ich wrogich spojrzeń.
 - Bezpodstawnych?! Cały ten mecz był jednym wielkim faulem! Boję się, że moi Puchoni zostaną również tak potratowani przez uczniów Slytherina na następnym meczu!- odezwał się gruby, niski mężczyzna o krótkiej, siwej brodzie i ciemnych (pewnie farbowanych) włosach, co dawało dość komiczne połączenie. Miał na sobie brązową koszule w pasy, czarną kamizelkę i spodnie w tym samym kolorze. Nazywał się on Johny Diamond i uczył zaklęć w tej szkole, będąc też opiekunem Hufflepuffu. Zanim ta kłótnia mogła przerodzić się w ogromny konflikt, którego nie dałoby się zaprzestać, zabrzmiał dzwonek i każdy z opiekunów powędrował w stronę swoich sal lekcyjnych z wysoko uniesioną głową. Uczniowie zrobili to samo, obrzucając się nienawistnymi spojrzeniami oraz wysyłając do siebie niecenzuralne gesty.
 Louis patrzył na to otępiały, poprawiając swoją torbę na ramieniu. Westchnął, bojąc się iść wtedy na transmutację wraz z Gryfonami, którą oczywiście prowadził profesor Logan...
 Teraz biegł na zaklęcia wraz z Krukonami, chociaż było dawno po dzwonku. W głowie klął siarczyście na ruchome schody, które od lat robiły mu psikusy, zmieniając swój kierunek w ostatniej chwili. Był już na trzecim piętrze, gdy zobaczył kilku Gryfonów z 4 klasy, którzy wyśmiewają się z małej Puchonki, która klęczała na podłodze wśród rozsypanych książek i płakała, ukrywając twarz w dłoniach. Lou zacisnął dłonie w pięści, podchodząc do nich szybkim krokiem. Spojrzeli się na niego i trochę się przestraszyli, jednak nie cofnęli się nawet o krok.
 - Co wy tu odwalacie?- zapytał, patrząc na nich z góry. Może wśród swoich rówieśników był jednym z niższych, ale oni mieli po jakieś 14 lat, więc jego wiek robił swoje. Zbliżył się jeszcze bardziej, prawie stykając się jednym z nich.- Nikt was nie nauczył szacunku?!
 - Do Puchonów nie trzeba ich mieć. Są bezwartościowi, jak ten cały dom. Nie mają żadnego talentu.- odezwał się jeden z nich, który stał z boku. Louis spojrzał się na niego. Miał założone ręce na klacie i chytry uśmieszek, chociaż jego spojrzenie było zlęknione.
 - Taaak?! Taki z ciebie Gryfon, że atakujesz słabszych? Gdzie tutaj odwaga?! Więcej jej ma fretka Degasa.- prychnął, a młodsi uczniowie się zmieszali.
 - Odwal się od nas Ślizgonie.- dodał kolejny, a Lou wyciągnął swoją różdżkę. Każdy z nich zrobił krok w tył.
 - Oh, widać, że prawdziwi uczniowie domu lwa!- powiedział sarkastycznie Tommo.- Boją się, gdy ktoś wyjmuje różdżkę, chociaż chce tylko pomóc podnosić książki...- dodał i skierował swoją rękę na podręczniki małej Puchonki, która ze strachem przyglądała się tej scenie. Lou nie wypowiadając ani jednego słowa, pochował jej rzeczy do torby.- Ah, jak ja uwielbiam zaklęcia niewerbalne! Może chcecie coś wypróbować,  hm?- zapytał, wskazując końcem różdżki na jednego z pięciu chłopaków, któremu po chwili opadły spodnie.
 - Idziemy stąd!- zawołał blondyn, z którym Louis się stykał. Ślizgon założył ręce na piersi, wpatrując się w oddalającą się grupę. Po chwili jeden z nich się odwrócił, wystawiając w stronę Louisa środkowy palec. Ślizgon westchnął, w głowie wypowiadając "Jęzlep", a Mulat złapał się za usta i pobiegł przed siebie, zapewne w stronę Skrzydła Szpitalnego. Tomlinson uśmiechnął się, myśląc o Edzie i Niallu, którzy często używali tego zaklęcia.
 - Chyba nie uczą się na swoich błędach, co?- zapytał Lou, zwracając się do dziewczyny o burzy loków i czarnych jak smoła oczach. Wystawił w jej stronę dłoń, jednak ta odsunęła się od niego i wstała sama. Lou zmarszczył brwi.
 - Zostaw mnie... proszę... ja się boję... t-ty jesteś ta-aki mąądryyy...- zawyła, a chłopak nie wiedział, o co jej chodzi.- J-ja nie chcę, żee-ebyyś mnie te-eż zaczarował. Znam m-mało zaklę-ęć...- jąkała się i z każdym słowem była coraz dalej.
 - Hej! Nie po to ci pomagałem, żeby teraz rzucić na ciebie urok!- parsknął śmiechem Louis, patrząc na nią z niedowierzaniem.
 - Al-lbo ch-chesz mnie wy-ykorzystać.- dodała ciszej, a Ślizgon starał się pohamować śmiech.
 - Wybacz, jesteś urocza, ale wolę starsze.- powiedział.- Odprowadzić cię na lekcje? Ja powinienem mieć zaklęcia, ale cóż... trochę mi się przedłużyło dotarcie na lekcje.- mrugnął do niej, a ta zawyła głośno i z płaczem uciekła przed siebie, tuląc swoją torbę. Lou uniósł brwi do góry.
 - To jest mocno porypane!- wrzasnął, a po chwili usłyszał chrząkanie za sobą. Prychnął głośno i odwrócił się. Po chwili na jego policzki wstąpił rumieniec.- Oh, przepraszam profesorze Doof...
 - Wybaczam ci Louis. Muszę się również z tobą zgodzić, to jest mocno porypane.- powiedział, chyląc lekko głowę. Ręce miał założone z tyłu i uśmiechał się delikatnie.- Może porozmawiamy u mnie w gabinecie?
 Lou kiwnął głową niepewnie i dopiero teraz zauważył, że dyrektor wyszedł z sali zaklęć, w której Louis powinien mieć właśnie lekcje. "Czy mnie szukał?" przemknęło mu przez myśl, gdy szedł za mężczyzną na parter, aby dostać się do jego gabinetu.
 Tomlinson był jednym z niewielu uczniów, którzy wiedzieli, gdzie znajdywał się gabinet dyrektora. W dodatku zwykle znał hasło, aby móc się do niego dostać. Nie żeby był jakimś ulubieńcem, czy coś... no ale był i nie mógł tego ukryć. Przez ostatnie sześć lat często był u dyrektora, załatwiał z nim wiele spraw dotyczących szkoły, Quidditcha, nauczycieli. Był odpowiednikiem przewodniczącego w mugolskiej szkole. Jakoś na początku pierwszego roku zdobył jego zaufanie i przychylność, że ten wstawiał się za nim do różnych profesorów. Louis często mu pomagał w wielu rzeczach - jakieś małe konflikty, odpisywanie na listy, pomoc w różnych obowiązkach. Dobrze się dogadywali i Lou mógł mu w pełni ufać. Jednak od początku roku się z nim nie widział, nie licząc uczty pierwszego września i momentu, gdy zabierał Zayna z boiska, co było dla niego dość dziwne, jednak tego nie skomentował.
 Brian Doof był wysokim, szczupłym mężczyzną, może lekko zgarbionym, ale nadal mierzył ponad 6 stóp wysokości. Miał krótką brązową brodę i włosy w tym samym kolorze, sięgające trochę za uszy. Miał błękitne oczy, które były tak łagodne, że nawet najmądrzejszy człowiek od razu by mu zaufał.
W końcu dotarli do posągu chimery, a dyrektor wypowiedział hasło:
 - Sklątki tylnowybuchowe.- Lou uśmiechnął się szeroko. Dyrektor zawsze wymyślał dziwne hasła, a to było jedno z tych normalniejszych. Ślizgon przypomniał sobie jak Hagrid opowiadał im o sklątkach i jakie to są cudowne zwierzątka. Z początkowo każdy mu wierzył, dopóki nie przyniósł ich na lekcje. Połowa osób potem zrezygnowała. Profesor Doof i Louis weszli do jego gabinetu. Chłopak rozejrzał się po gabinecie, stwierdzając, że nic się nie zmieniło.
 - Usiądź, proszę.- powiedział dyrektor, a Louis zajął swoje miejsce na najwygodniejszym fotelu, stojącym obok biurka. Był tu tyle razy, że wiedział, gdzie może siadać i jak się zachowywać. Profesor Doof chodził po gabinecie, dłonią drapiąc się po brodzie i patrząc w podłogę.
 - Panie profesorze...- zaczął Lou, jednak nie wiedział, o co dokładnie go spytać. Miał tyle wątpliwości, niewyjaśnień, że zastanawiał się, od czego zacząć.
 - Powiedz mi Louis... Czy uważasz mnie za starego piernika?- spytał, a chłopak otworzył szeroko usta, wytrzeszczając oczy w niedowierzaniu. Jego policzki zrobiły się szkarłatne, ale nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek nazwał tak swojego dyrektora. Skąd przyszedł mu ten pomysł do głowy?!
 - Absolutnie!- zaprzeczył od razu.- Ale panie dyre...
 - A czy masz problem z tym, że wywodzę się z Hufflepuffu? Wiesz, z tego domu dla osób bez talentów.- zapytał ponownie, a Lou był co najmniej zmieszany.
 - Nigdy w życiu!
 - Ciekawe.- dodał dyrektor, marszcząc brwi. W końcu spojrzał na Ślizgona.- A przyjaźń z panem Stylesem? Nie przeszkadza panu, że jest Gryfonem?- dodał, a Lou poczuł, że medalik pod jego koszulką wypala mu skórę, jednak ukrył grymas bólu i pokręcił głową. Nie wiedział, czemu prezent od jego przyjaciela zaczął świecić właśnie teraz, ale nie miał czasu, aby się nad tym zastanawiać.
 - Nie. Znamy się już kilka lat. Tak samo jak z Niallem Horanem i Edwardem Sheeranem, którzy również są z Gryffindoru. I Liam Payne z Ravenclawu. Wszyscy są moimi przyjaciółmi.- dodał, a jego policzki zarumieniły się. Czemu tłumaczył się przed dyrektorem, że Harry nie jest jedynym jego przyjacielem, skoro mężczyzna znał przyjaciół Tomlinsona? Chłopak czuł, jakby wypierał z siebie wszystkie myśli o Loczku. Chociaż nieudolnie. Jedynym plusem było to, że medalion przestał go palić w skórę.
 - Ah, tak. Zapomniałem, że twoja przyjaźń z panem Stylesem to przyjaźń tylko w cudzysłowie.- dodał, uśmiechając się pogodnie i puszczając oczko w stronę zawstydzonego Louisa, który nie był w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa.
 - Panie profesorze, to chyba jakaś... pomyłka. Ja i Harry naprawdę się przyjaźnimy!- zaczął się tłumaczyć zarumieniony chłopak, próbując unikać wzroku dyrektora.
 - Oh, oczywiście Louis. Niewątpliwie ci wierzę, ale następnym razem jak będziecie się całować, uważajcie, żeby nikt was nie widział.- Lou o mało nie wypadł z fotela, słysząc o tym, że ktoś widział jak całował się z chłopakiem, w którym był zakochany.- I swoją drogą - wiem o twojej imprezie urodzinowej. Wybacz mi, że nie dostałeś prezentu i życzeń ode mnie w tym roku. Kosz ze słodyczami jest już w twoim dormitorium.
 Ślizgon nigdy w życiu nie pragnął zniknąć tak szybko jak w tym momencie. Chciał się stać niewidzialny, teleportować się gdziekolwiek, najlepiej gdzieś na Alaskę i zapomnieć o tej rozmowie. Dyrektor jednak nie zdawał się tym przejmować i usiadł na swoim miejscu za biurkiem. Lou nawet na niego nie patrzył, próbując stopić się z fotelem w jedno.
 - Jesteś jednym z nielicznych uczniów, których nie dosięgnęła nienawiść.- powiedział, a Ślizgon w końcu na niego spojrzał, na chwilę zapominając o poprzedniej wymianie zmian.
 - Tak wiem, panie profesorze, ale... właściwie to czemu? Nie rozumiem, co się stało, że nagle uczniowie i nauczyciele zaczęli się TAK zachowywać, a tym bardziej czemu ja to zauważam i sam się temu nie poddaje?- Tommo poprawił się na siedzeniu i gestykulował, przyglądając się skupionej twarzy profesora Doofa.
 - W rzeczy samej. Ja też się nad tym zastanawiam i bardzo się cieszę, że jesteś - jeśli mogę tak to nazwać - po mojej stronie. Dlatego mam dla ciebie zadanie, a właściwie prośbę. Chciałbym, abyś znalazł przyczynę tej nienawiści.- powiedział swoim spokojnym tonem, ale serce chłopaka zabiło szybciej. Przygoda jego życia. Nie mógł odmówić! Wewnętrznie cieszył się z tego jak dziecko, jednak grzecznie kiwnął tylko głową. Doof obdarzył go wielkim zaufaniem i musiał temu podołać. Byli dyrektorzy Hogwartu szeptali między sobą, przechodząc z portretu na portret i przyglądając się Louisowi uważnie. Profesor Doof spojrzał na portret Albusa Dumbledore'a, który uśmiechał się przyjaźnie.
 - Możesz już iść, Louis. Czeka cię druga godzina zaklęć, a profesor Diamond nie był zadowolony, że nie przyszedłeś na pierwszą.- dodał dyrektor z uśmiechem. Ślizgon wstał, żegnając się grzecznie. Był już przy drzwiach, gdy usłyszał:
 - Pamiętaj chłopcze. Miłość to największe i najpotężniejsze uczucie na świecie.
 Louis odwrócił się, aby spojrzeć na dyrektora, którego nie było już za biurkiem. Chłopak zmarszczył brwi i obejrzał się po pokoju. I wtedy to dostrzegł.
 Albus Dumbledore uśmiechał się do niego przyjaźnie ze swojego portretu. To do niego należały te słowa, które w tym momencie miały niewielkie znaczenie, lecz potem miały okazać się ważną częścią całej tej zagadki,
***
sklątki tylnowybuchowe - wyjątkowo odrażające i niebezpieczne stworzenia magiczne. Jest to właściwie krzyżówka mantykory z krabem ognistym wyhodowana przez Hagrida.
***
a/n.: COŚ NAM SIĘ ZADZIAŁO! Ha, teraz zacznie się rozwiązywanie całej tej zagadki. Jesteście ciekawi, co za tym stoi? Możecie pisać w komentarzach swoje pomysły ;)
Wasza Lucy x

sobota, 14 listopada 2015

5. Moje ukojenie znajduje się w bólu

 Pierwszy w tym sezonie mecz Qudditcha, Slytherin kontra Gryffindor, zaplanowany był  na 6 listopada, więc po imprezie Halloweenowej nie było innego tematu niż ten mecz. Louis był tak podekscytowany, że chciałby już być na boisku i latać z kaflem, żeby zdobywać punkty dla Slytherinu. Z rana o mało co nie wywrócił całej owsianki na swoje szaty, a potem oblał Danielle sokiem. Miał w sobie za dużo energii i odliczał sekundy do wyjścia na boisko. Co było odwrotnością zachowania Zayna. Kapitan był tak zdenerwowany, że Perrie wmusiła w niego śniadanie, które teraz miał ochotę zwymiotować. Wiedział, że powinien dawać dobry przykład swojej drużynie, ale strasznie się o nich bał. Tego piątkowego popołudnia nie liczyło się dla niego, ile punktów zdobędą, czy znicza znajdzie on czy Lena Anderson, młoda ścigająca Gryffindoru. Chciał tylko, żeby każdy z tego meczu wyszedł cało.
 Louis i Zayn rozmawiali cały tydzień o tym meczu. Listopad nie zapowiadał się najlepiej. Było pochmurno, deszczowo, mgliście. Jednak Lou miał wrażenie, że to nie przez położenie Wielkiej Brytanii panowała taka pogoda... Bał się, że ten mecz nie skończy się najlepiej, jednak zapomniał o tym, gdy kończyły się jego ostatnie lekcje tego dnia. Nawet gdy udało mu się zmienić kolor włosów Harry'ego na czarne (które swoją drogą bardzo mu pasowały), nie mógł się nim zachwycać, tylko myślał o meczu.
 Zayn skubał rąbek swojej szaty, nadsłuchując, jak pozostali uczniowie zbierają się na trybunach. Mieli jakieś 20 minut. Wszyscy wokół niego rozmawiali, a on jedyny siedział w ciszy, żeby uspokoić swoje myśli.
 - Zayn.- poczuł na ramieniu czyjąś rękę. Uniósł głowę i spojrzał na Louisa, uśmiechając się do niego.- Wyluzuj, będzie dobrze.- powiedział, siadając obok niego. Malik westchnął, przyglądając się kumplowi. Wiedział, że Tommo ma rację, jednak strach cały czas gdzieś w nim siedział.
 - Dobra, słuchajcie!- powiedział, podnosząc się.- Jak zwykle będę gdzie na uboczu, jednak pilnujcie się, żebym nie musiał się za was wstydzić! Będę się wam przyglądał  na tyle, ile mi pozwolą warunki.- zagroził im, bojąc się, że jego drużyna również ma w planach sfaulowanie Gryfonów. Zacisnął dłonie w pięści.- Olly, masz pilnować obręczy jak oka w głowie. Uważaj na Samanthe, bo ona nie rzuca mocno, jednak bardzo podkręca kafla. Z Cat i Jai'em sobie poradzisz, bo oboje stawiają na siłę.- skierował się w stronę obrońcy, który tylko kiwnął głową, nie skupiając się na tym, co mówi Zayn.- Jordan i Justin, wy macie BRONIĆ naszych zawodników, a nie ATAKOWAĆ pozostałych, zrozumiano?!- zagroził im, a ci wymienili tylko ukradkowe spojrzenia.- Louis, Jade i Celline... wy wiecie, co robić. Nathanael odkąd jest kapitanem bardziej skupia się na tym, co dzieje się wokół niego i pilnuje zawodników, zamiast bronić, Myślę, że szybko wysuniecie nas prowadzenie.- skończył, a wszyscy popatrzyli na niego. Każdy wiedział, że jest zdenerwowany, ale nie odezwali się ani słowem.
 Wszyscy ruszyli w stronę wyjścia, a Zayn złapał Louisa za ramię. Spojrzeli sobie w oczy, a Lou nie wiedział, o co mu chodzi.
 - Pilnuj ich, błagam, Tylko ty jedyny jesteś rozsądny, tylko ty widzisz TO.- zaakcentował ostatnie słowo, a Tommo przełknął ślinę. Nigdy nie widział, żeby jego przyjaciel był tak wystraszony.- Jade dzisiaj będzie martwiła się o Nialla, a on o nią. Jednak ty pilnuj, aby naszym nie stała się krzywda, ani żeby nasi nie zrobili krzywdy Gryfonom, Masz moje pozwolenie, żeby rzucić na nich zaklęcie rozbrajające, a nawet sparaliżować ich. Tylko, żeby nikomu nie stała się krzywda.- skończył i ścisnął mocno jego ramię. Zayn poszedł na początek kolejki, żeby jako kapitan mógł wyjść pierwszy. Louis sięgnął do swojej różdżki, aby upewnić się, że jest ona na właściwym miejscu.
 Wiedział, że musi zadbać o to, żeby nienawiść nie przerodziła się w przemoc...
 Lou stanął za wszystkimi, gdy wychodzili na boisko witani głośnymi owacjami. Lou uśmiechnął się szeroko, bo kochał Quidditcha. Kochał latanie. Kochał sport. Wszystko w tym było dla niego czymś cudownym. Rozejrzał się po trybunach, które były pełne uczniów i nauczycieli. Widział zielono-srebrne kolory po jednej stronie boiska, słyszał śpiewy i wiwaty. I mógł przysiąc, że usłyszał, jak część uczniów krzyczy "Tomlinson". Stanęli w rzędzie, Zayn na przeciwko Natanaela - chłopaka z szóstego roku, niższego od Zayna, ale bardziej barczystego. Louis spojrzał na Nialla, który w jednej dłoni trzymał pałkę, a w drugiej miotłę. Też się denerwował, ale puścił oczko do Lou, uśmiechając się słabo.
 Louis już od dłuższego czasu bał się, że chłopcy wiedzą o jego uczuciu go Harry'ego i to był jeden z tych momentów, kiedy myślał, że mu to jakby wypominali. Mimo iż Niall uśmiechał się porozumiewawczo, żeby dać mu wsparcie i otuchę przed meczem, Lou miał wrażenie, że przypomina mu o Harrym.
 Przestań o nim myśleć, Tommo, skarcił się w myślach. Zayn i Natanael uścisnęli sobie dłonie i obie drużyny dosiadły swoich mioteł. Na dźwięk gwizdka pani Eagle wszyscy wbili się w powietrze. Po chwili w powietrzu znalazł się kafel i tłuczki, które od razu chciały atakować zawodników. Donośny głos Eda, komentującego cały ten mecz, rozbrzmiał na stadionie. Lou rozejrzał się wokoło, starając się odnaleźć Harry'ego, gdy nagle przed jego twarzą coś przeleciało. Odchylił się do tyłu i zobaczył Nialla, zaciskającego usta w wąską linię. Lou przełknął ślinę i dostrzegł, że jego drużyna nie jest zadowolona, że Gryfon go obronił.
 - Uważaj.- powiedział Irlandczyk, odlatując w stronę swoich zawodników. Louis pokręcił głową i podleciał do Jade, która rzuciła w jego stronę kafla, a ten poszybował w stronę obręczy drużyny przeciwnej.
 - Tomlinson ma kafla... jednak... co to! Uparty tłuczek znowu się do niego zbliża iiiii... Horan znowu chroni Ślizgona przed uderzeniem!- krzyczał Ed, jednak Lou znowu uśmiechnął się do Nialla. Obaj myśleli tylko o tym, że utłuką Eda za mówienie na nich po nazwisku.- Tomlinson zdobywa pierwsze punkty w tym meczu!- zawył Sheeran, a niebieskooki chłopak wzbił się w powietrze i zakręcił się wokół własnej osi, słuchając wiwatów na jego cześć. Spojrzał się na Zayna, który błądził wokół boiska. Mulat posłał mu kciuk w górę.
 Mecz się dłużył, ponieważ przez delikatną mgłę trudniej było wypatrzeć znicza. Gryfoni i Ślizgoni remisowali ze sobą. Obie drużyny miały po osiemdziesiąt punktów. Oczywiście przez cały mecz nie obyło się bez fauli, prób odbijania w siebie nawzajem tłuczkiem i brutalnego wyrywania sobie kafla. Louis miał właśnie rzucać w prawą obręcz, gdy usłyszał donośny głos Eda:
 - Tomlinson szykuję się do rzutu... ZAYN MALIK WIDZI ZŁOTY ZNICZ!- Lou odrzucił piłkę, oglądając się na Zayna, który z zawrotną prędkością leciał w dół, aby złapać malutką piłeczkę. To, co działo się później, dla Louisa było istną katastrofą.
 Lena Anderson, która znajdowała się trochę dalej za Zaynem i leciała zdecydowanie wolniej przez słabą jakość swojej miotły, również dostrzegła znicza. Niall znajdował się tuż obok niej, aby odbijać każdy tłuczek, lecący w jej stronę. Jednak w pewnym momencie oba tłuczki, odbite przez Justina i Jordana, uderzyły w Nialla, że ten stracił przytomność. Louis nie wiedział, jak znalazł się tak blisko blondyna, ale wyciągnął swoją różdżkę i krzyknął:
 - LEVICORPUS!- nieprzytomne ciało Irlandczyka zawisło w powietrzu do góry nogami, jakby był trzymany za kostki. Jade w tym czasie złapała jego miotłę, starając się ukryć złość i łzy. Lou wiedział, że jak wrócą do szatni, pozabija pałkarzy gołymi rękoma. Nawet jej czary nie będą potrzebne. Nagle usłyszał, jak publiczność się oburza. Zaczął powoli opadać na ziemię, aby odstawić Nialla do skrzydła szpitalnego, gdy zauważył Zayna przepychającego się z jednym ze ściągających Gryffindoru. Nie trwało to więcej niż ułamek sekundy, gdy kapitan Ślizgonów stracił panowanie nad miotłą, lecąc w stronę trybun i uderzając w nie z całej siły. Mulat ześlizgnął się z miotły, powoli upadając na trawę. Lou zdążył tylko krzyknąć "NIE!", gdy bezwładne ciało Malika zderzyło się z twardym podłożem. Tommo dziękował w duchu, że wysokość z jakiej spadł, nie była duża.
 Profesor Eagle zaczęła gwizdać, a wszyscy po chwili znaleźli się na trawie wokół ciała Zayna, które było dość poturbowane.
 Pani Sprause zabrała nieprzytomne ciało Nialla, biegnąc w stronę skrzydła szpitalnego, a Lou wreszcie przepchnął się przez tłum do swojego drugiego przyjaciela. Klęknął przy jego ciele i próbował obudzić, stróżka krwi leciała z jego rozciętej wargi, gdy nagle wszyscy uczniowie się rozstąpili, a przy Louisie znalazł się dyrektor - Brian Doof. Czarodziej, który miał jakieś 70 lat, może troszkę więcej. Dyrektorem był tutaj dopiero 9 lat, ponieważ zrezygnował z uczenia w Szkole Magii w Brazylii, chociaż skończył Hogwart, aby zostać dyrektorem właśnie tutaj. Za nim stali Harry, Ed, Liam, Danielle oraz Taylor. Jade pobiegła za panią Sprause do szkoły, a Perrie uklęknęła przy Louisie i płakała. Dyrektor podniósł ciało Zayna i spojrzał się na wszystkich.
 - Wszyscy wracają do swoich dormitoriów. Natychmiast. A obie drużyny zarobił sobie po szlabanie. Pan Malik i pan Horan odrobią po wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego.- stwierdził zdenerwowany, jednak Lou nie dostrzegł w nim tej nuty nienawiści, którą widział w każdym innym. Miał nadzieję, że właśnie profesor Doof pomoże mu z tą całą sprawą.
 Louis podniósł się z klęczek i pomógł Perrie, która po chwili znalazła się przy dyrektorze, zanosząc się łzami i wpatrując w ciało Malika. Tommo otrzepał kolana i otarł mokrą twarz. Wszyscy wracali w stronę Hogwartu, szepcząc i rozmawiając o tej całej sytuacji.
 Po chwili przy Ślizgonie znalazł się Harry, mocno go przytulając. Lou poczuł, że młodszy chłopak również płacze. Tomlinson zarzucił mu ręce na szyję, wtulając się w niego mocniej.
 - To nie jest normalne, Louis.- powiedział.- To nie jest normalne, nawet dla czarodziei. Nasi przyjaciele cierpią, a my to widzimy. TY to widzisz, Lou.- powiedział, a Louis widział, że teraz na jego barki spada ciężar odpowiedzialności. Musiał znaleźć przyczynę tej nienawiści, zanim cała szkoła się pozabija.
***
a/n.: I jak się wam podoba, moje misie? Wyszłam ze szpitala po 11 dniach, yey! Wiem, że na razie mało Larry'ego, ale dopiero potem zrozumiecie dlaczego :"( Akcja rozwija się nam z każdym rozdziałem, a już od następnego rozdziału... a w sumie zobaczycie! Nox!
Wasza Lucy x

wtorek, 10 listopada 2015

4. Zło wypływa z naszych serc

 Louis widział nienawiść. Serio, zauważał w oczach pozostałych uczniów małe iskierki złości, wrogie nastawienie i gniew, którym obdarowywali innych. Najbardziej Louisa dziwiło to, że pierwszoroczni, na ogół spokojni, ułożeni, grzeczni, obnosili się do mieszkańców domów innych niż swoje z wyższością. Najgorsze były spory Ślizgonów z Gryfonami, a Tomlinsonowi przypomniało się wszystko, o czym mówił mu Harry na temat dawnych dziejów Hogwartu. Tylko te dzieje się skończyły, myślał Lou za każdym razem, gdy mijał kolejną kłócącą się grupę uczniów.
 Miał tego dosyć. Szczerze i poważnie dosyć. Było tylko kilkanaście pojedynczych osób, które również to zauważały i starały się nie zwracać uwagi na to, co robią młodsi uczniowie. Louis dziękował za to, że chociaż jego przyjaciele byli normalni. Czasem zastanawiał się, od czego to jest zależne? Wątpił, że była to zasługa faktu, iż osiągnęli pełnoletność, ponieważ byli młodsi, którzy zachowywali się jak oni; oraz starsi, którzy byli gorsi od dzieci.
 W dodatku miał dość Harry'ego i jego "dziewczyn". Co nie szedł do pokoju wspólnego Gryfonów (na co nie każdy reagował entuzjazmem, ale Louisa to mało obchodziło), to wychodziła od niego jakaś laska. Za każdym razem inna, oczywiście. Nie raz to były uczennice innych domów, które po prostu nie zakładały szat w swoich barwach i zakradały się do niego lub stały gdzieś obok porteru Grubej Damy, czekając na pocałowanie się z Stylesem.
 Louis nie mógł go zrozumieć. Myślał, czemu Harry był taki... łatwy. Nie żeby mu to przeszkadzało, gdy oni się całowali, no ale...
 Harry tak samo myślał o Lou. Czemu był taki niedostępny, gdy połowa dziewczyn w szkole mogłaby przeżyć osobiste spotkanie z trollem, żeby tylko go pocałować albo chociaż przebywać w jego towarzystwie. 
 - Jesteś przystojny, inteligentny, zabawny, trochę bezczelny, ale odważny i sprytny. Czemu nie możesz znaleźć sobie dziewczyny?- mówił mu za każdym razem, na co Lou wymyślał jakąś ripostę, po czym zmieniali temat. Jednak Harry nie wiedział, że Louis wolał chłopców. A dokładniej jednego chłopca - zielonookiego, o ślicznych loczkach, dołeczkach i z tatuażem na lewym bicepsie. Oh tak, Tommo uwielbiał ten kołyszący się statek na ramieniu Stylesa, który na myśl przypominał mu morze, nad które często jeździł z rodzicami, zanim jego matka umarła. Sam miał tatuaż kompasu, który zawsze przekręcał się, aby wskazać północ. A dokładniej miejsce, gdzie powinna być, bo Louis zamiast zwykłych symboli, oznaczających kierunki świata, miał napisane cztery słowa: Love, Hope, Believe, Magic.
 - Ponieważ nie jestem puszczalski jak ty, Harreh.- odpowiedział mu wtedy i od tamtej pory nie wracali do tego. Było to na początku wakacji, gdy rodzice Zayna wylecieli do Egiptu na wakacje, siostry pracowały, albo również gdzieś wyjechały, a przyjaciele zrobili sobie męski tydzień w domu Malika. Którejś nocy Lou nie mógł spać i wyszedł na altankę, popijając ciepły, pitny miód, gdy dołączył do niego Styles, bez słowa się w niego wtulając i zaczynając zupełnie inny temat. W końcu skończyło się na związkach, a po uwadze Louisa, Harry wstał i wrócił do siebie. Lou nie miał mu tego za złe, jednak nie zamierzał go też przepraszać, ponieważ powiedział mu prawdę i co myśli o tej sprawie.
 Louis szedł właśnie w stronę sowiarni, aby wysłać paczkę do swojego najstarszego brata - Charles'a. A dokładniej do jego małego syna, którego Lou był ojcem chrzestnym. Miał skończyć w Halloween, to jest jutro, swoje pierwsze urodziny i Ślizgon chciał mu wysłać paczkę ze słodyczami różnego rodzaju oraz miodem pitnym, który Ernest uwielbiał. Najlepszą dla niego zabawą było łapanie czekoladowych żab, które skakały po całym stoliku, gdy chciał jedną z nich chwycić. Louis uśmiechnął się na wspomnienie z sierpnia, gdy jedna z żab wpadła na niego i ją zjadł, a mały Ernest zaczął płakać, bo to była jego ostatnia, której nie zdołał złapać.
 Ślizgon uwielbiał to uczucie, gdy był już po lekcjach i czekał go tylko weekend. Zwłaszcza, że w tę sobotę miało wypaść Halloween, a Niall z Edem urządzali wielką imprezę w pokoju życzeń. Nie mógł się doczekać, gdy wypije trochę ognistej. Miał niewielką nadzieję, że Harry znowu będzie w stanie niewielkiego upojenia alkoholowego i zaczną się całować. Nie mówił jednak o tym nikomu i zapewne nikomu nie powie.
 Dotarł w końcu do sowiarni i od razu zobaczył swoją sówkę - Harolda (to imię wybrał całkowicie przypadkiem!) i uśmiechnął się w jego stronę. Harold zahukał radośnie i wzbił się w górę, aby po chwili usiąść na ramieniu Louisa. Sowa zaczęła go dziobać w ucho, jakby nie mogła się doczekać, kiedy wyruszy w podróż. Ślizgon wyciągnął z kieszeni swoich spodni woreczek z pestkami słonecznika, które Harold natychmiast zaczął dziobać, po czym przywiązał do jego małej nóżki paczkę dla Ernesta.
 - Leć do Charles'a, mały.- powiedział, głaskając go po jego siwej główce. Sowa wzbiła się w powietrze, wylatując przez okno. Louis przez chwilę przypatrywał się Haroldowi, który lada moment zniknął mu z pola widzenia. Louis westchnął, wysypując resztę ziaren do jakiejś miseczki, wokół której zebrało się kilka sów. Tommo rozpoznał zwierzątka swoich przyjaciół. Z ich sześcioosobowej grupy tylko Harry miał inne zwierzę niż sowę. Lou przeklął Darcy w myślach i wyszedł z sowiarni.
 Przez głowę przeszła mu myśl, żeby pójść do Stylesa i trochę z nim pogadać, bo ostatnio nie mieli na to czasu. Wszyscy uczyli się do OWUTEMÓW, ponieważ każdy chciał znaleźć pracę w wymarzonym zawodzie. Louis od zawsze chciał być aurorem, a Harry uzdrowicielem, więc przed nimi było wiele nauki. Jednak dzisiaj miał trochę wolnego, a jutro ani w niedzielę go nie złapie, bo pewnie po imprezie każdy będzie odsypiał. Może znowu obudzę się obok niego, pomyślał Lou, jednak od razu pokręcił głową, żeby pozbyć się tej myśli. Nie mógł oczekiwać od Harry'ego czegoś, czego ten nie był w stanie mu dać...
 W końcu znalazł się na odpowiednich schodach, które zaprowadziły go prosto do obrazu Grubej Damy. Ta spojrzała się na niego wymownie, jakby wiedziała, że nie jest Gryfonem, jednak zapytała go swoim oschłym tonem:
 - Jakie jest hasło?
 - Piwo kremowe.- odpowiedział pewny siebie, uśmiechając się do niej. Jednak kobieta tylko prychnęła.
 - Błędne.
 Mina Louisa zrzedła, klnąc głośno, na co Gruba Dama pokręciła z politowaniem głową, jakby brzydziła się słów, które wypadły z ust niebieskookiego. Chłopak nie znał nowego hasła, a nie będzie czekał na Harry'ego wiecznie. W końcu postanowił, że wyśle mu patronusa z wiadomością, że siedzi przed obrazem. Wyciągnął różdżkę z kieszeni swoich czarnych spodni i przypomniał sobie najszczęśliwsze momenty ze swojego życia. Pocałunek z Harrym, jego zapach, dotyk, jego ciało przy jego ciele jak się przytulali...
 - Expectro Patronum!- zawołał Lou z małym uśmiechem na twarzy, a z końca jego różdżki wydostał się srebrny wilk, który swoim wyglądem przypominał tego samego, w którego zmienia się Harry. Oczywiście najpierw patronus Louisa był trochę inny, chociaż nadal pozostawał wilkiem. Jednak odkąd Gryfon został animagiem, patronus Ślizgona jakby... zmężniał, jeśli można tak określić wilka. Jego łapy były dłuższe, silniejsze. Pysk bardziej podłużny, a sierść lekko falowana. Jednak nikt się nie zorientował oprócz jego samego.
 Przez długi czas Harry nie wychodził ze swojego dormitorium, więc Louis uznał, że go może nie być. Zaczął iść w stronę lochów, aby wziąć swoją miotłę i polatać na boisku, gdy usłyszał krzyki, dobiegające z końca korytarza. Mimo iż była wczesna pora i nie dostałby szlabanu od  któregoś z nauczycieli, wolał nie być przyłapany na krążeniu obok wieży Gryffindoru. Schował się za gobelinem, przy okazji podsłuchując rozmowę między profesorem Loganem Mitchie, nauczycielem transmutacji i opiekunem Gryfonów oraz... profesor Lucille?
 - Niech pan MNIE posłucha, PANIE PROFESORZE!- powiedziała, akcentując ostatnie słowa, aby nauczyciel zwrócił na nią swoją uwagę.- Nie interesuje mnie to, ile Gryfoni robią dla szkoły! MOI Ślizgoni są równie porządnymi uczniami, nie zdziwiłabym się, gdybyśmy byli lepsi od was...- przerwała, dając czas profesorowi Mitchie na głośne prychnięcie.- Ale oczywiście PAN zabiera ciągle moim uczniom punkty, chociaż na to nie zasłużyli!
 - SKĄD pani może wiedzieć, że NIE zasłużyli?!- warknął mężczyzna, a Louis wyjrzał zza gobelinu, aby zobaczyć jak młodzi nauczyciele (młodzi jak na nauczycieli oczywiście, oboje mieli gdzieś po 40 lat) patrzą na siebie nienawistnym spojrzeniem. Louis zaczął się zastawiać, od kiedy mówią do siebie "pan/pani"? Zwykle byli dla siebie uprzejmi, czasem nawet zwracali się do siebie zdrobniale, wprawiając w śmiech wszystkich dookoła.
 - Znam swoich uczniów.- powiedziała poważnie, unosząc brodę do góry, a jej czarne jak smoła włosy rozplątały się, otaczając jej bladą jak śnieg twarz. Jej nozdrza falowały z wściekłości, a Louis miał wrażenie, że zaraz zacznie tupać nogą jak mała dziewczynka.
 - Widocznie nie.- odpowiedział opiekun Gryffindoru, uśmiechając się bezczelnie, jak to często Tommo miał w zwyczaju. Kobieta oburzyła się i wyciągnęła swoją różdżkę.
 - Nie wygrasz Pucharu Domów. Zobaczysz, że zniszczę twój dom, aby miał najmniej punktów.- powiedziała profesor Lucille, gdy mężczyzna stanął w tej samej pozcji co ona, prostując swoją rękę, w której trzymał swoją różdżkę. Przez chwilę patrzyli na siebie spod przymrużonych oczu, a Ślizgon miał wrażenie, że użyją zaklęć niewerbalnych i zaraz się nawzajem pozabijają, albo chociaż powaznie uszkodzą. Nie myśląc długo, Lou przewrócił stary gobelin, który porozbijał się na małe kawałeczki. Błękitne oczy profesor Lucille i szare spojrzenie profesora Logana zwróciło się w stronę chłopaka, który stał jak posąg, spoglądając to na nauczycieli, to na bałagan, który zrobił. Przełknął ślinę, gdy ta dwójka znalazła się tuż przy nim.
 - Co tu robisz?!- zapytali równo, przyglądając mu się od stóp do głów.
 - Reparo.- powiedział,w skazując różdżką na potłuczony gobelin, który po chwili znowu był całością.- Ja...- zaczął, patrząc uważnie na swoją opiekunkę, która była cała czerwona, ponieważ Louis swoim zachowaniem pokazał, że opiekun Gryfonów słusznie odbiera im punkty.- Wracałem z sowiarni i ćwiczyłem nowe zaklęcia, żeby dobrze przygotować się do OWUTEMÓW... w pokoju przeszkadzałbym innym, wie pani...
 - Dobrze, rozumiem Tomlinson.- odpowiedziała i Lou już miał iść, gdy usłyszał za sobą:
 - MINUS pięć punktów dla Slytherinu.
 - SŁUCHAM?!- Louis odwrócił się i spojrzał na profesora. Nie chciał denerwować swojej ulubionej nauczycielki, więc starał się zachować spokój.- Panie profesorze... przecież jest dopiero szósta... chyba mam prawo chodzić po zamku.
 - Ale nie możesz znęcać się na bezbronnych gobelinach.- odpowiedział. Louis miał ochotę już iść, godząc się z utratą tych pięciu punktów, gdy odezwała się jego opiekunka:
 - PLUS dziesięć punktów dla Slytherinu.- powiedziała głośno, a Louis się na nią spojrzał jak na wariatkę.
 - ZA CO?!- spytał oniemiały. Nie rozumiał całej tej sytuacji i z chęcią dowiedziałby się, za co dostał dodatkowe punkty.
 - Za naprawę Gobelina.- kobieta uśmiechnęła się, a Lou zauważył pulsującą żyłę na czole profesora Mitchie. To nie wróżyło niczemu dobremu...
 - MINUS piętnaście za podsłuchiwanie nauczycieli!
 - PLUS dwadzieścia za dobre wykorzystywanie swoich umiejętności do nowo poznanych zaklęć!
 - MINUS dwadzieścia pięć za skradanie się do Pokoju Gryfonów!
 - PLUS pięćdziesiąt za bycie przygotowanym do każdej sytuacji!
 Profesorowie kłócili się tak przez dobre kilka minut, nie zauważając tego, że Louis odchodzi od nich spokojnie. Włożył dłonie w kieszenie spodni, uprzednio wsadzając różdżkę pod koszulkę. Westchnął i zbiegł po schodach, mając nadzieję, że teraz nikogo nie spotka. Teraz chciałby mieć pelerynę niewidkę Eda czy Mapę Huncwotów, żeby nie natknąć się na kogokolwiek, zwłaszcza Degasa.
 Jednak nie dane było mu spokojnie wrócić do siebie. W oddali zobaczył młodego chłopaka, jeśli dobrze pamiętał, był on uczniem 3 roku w Ravenclawie... Podszedł do niego, uśmiechając się, bo dostrzegł, że chłopak zbiera swoje porozrzucane książki z podłogi. Lou wyciągnął różdżkę i chciał podnieść wszystkie przedmioty. Świadomy, że młody chłopak albo zapomniał, że może użyć magii albo po prostu zapomniał formuły zaklęcia.
 - Wingardium Le...
 - NIE!- powiedział chłopak, uważnie przyglądając się Louisowi. Niebieskooki zmarszczył brwi i opuścił różdżkę.
 - Stary, chciałem ci pomóc zebrać książki... Co ci odbiło?- zapytał rozzłoszczony. Nie rozumiał skąd ta wrogość w młodym chłopaku, skoro nie miał na sobie nic, co mogło o powiązać ze Slytherinem. Krawat, kamizelkę, szaty... wszystko zostawił na swoim łóżku. A może chłopak go kojarzył z drużyny Quidditcha, albo na co dzień go widział w kolorach zielono-srebrnych? Ale przecież trzecioklasista był Krukonem, więc czemu miałby być źle nastawiony do Louisa!
 - Nie potrzebuję twojej pomocy.- parsknął i zaczął wkładać książki do torby, aby jak najszybciej wrócić do swojego pokoju.
 - Nie bądź dzieciak, pomogę ci.- powiedział, znowu unosząc różdżkę, jednak młody chłopak wytrącił mu ją z ręki, po czym pobiegł przed siebie, prawdopodobnie do wieży Ravenclawu. Lou parsknął śmiechem, zastanawiając się, co kierowało tym małym Krukonem. Jednak nie miał ochoty na rozmyślanie o tym całym incydencie. Chciał teraz tylko wrócić do siebie, trochę odpocząć i skończyć pisać esej na transmutacje, bo w przeciwnym razie profesor Mitchie wścieknie się na niego i z chęcią odbierze Slytherinowi jakieś dwadzieścia punktów.
 Lou zaczął cicho pogwizdywać, gdy znalazł się już w lochach i kierował się w stronę swojego Pokoju Wspólnego, z nadzieją że Zayn nie jest obecnie u Perrie, albo ona u niego. Jednak w pewnym momencie zaprzestał swoich czynności, gdy usłyszał, że ktoś był gdzieś obok niego. Przysunął się do ściany, a w jego głowie znów pojawiła się myśl - czemu akurat Ed ma pelerynę-niewidkę? Zaczął się rozglądać i w końcu zobaczył parę całujących się nastolatków. Dziewczyna opierała się o ścianę, a chłopak jedną dłonią trzymał jej policzek, a drugą opierał na murze. Louis uśmiechnął się na myśl, że chociaż nieliczne osoby nie pałają do siebie nienawiścią, gdy dostrzegł małego, grubego, szarego kota o bordowo-brązowych oczach, który łasił się do chłopaka. Dopiero teraz dostrzegł czerwono-złote wykończenia szat i kręcone włosy u nastolatka. Serce mu zamarło.
 - Darcy, co tu robisz?- powiedział dobrze znany mu głos, a Lou przełknął ślinę. Harry odsunął kota od siebie i znowu zaczął całować Ślizgonkę z piątego roku. Niebieskooki stłumił szloch, wycofując się. Będąc kilka kroków dalej od całującej się pary, odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie, nie zważając tym razem, czy ktoś go przyłapie. Pewnie i tak by się nie zatrzymał, słysząc czyjś głos. Po prostu biegł, po chwili orientując się, dokąd zmierza. Łzy spływały mu po policzkach, gdy zahamował się przed Zakazanym Lasem i już wiedział, co chce teraz zrobić. Spojrzał się na chatkę Hagrida, w której były już zgaszone światła. Przełknął ślinę i wyciągnął swoją różdżkę, wyciągając ją przed siebie.
 - Lumos.- szepnął, a po chwili rozbłysło przed nim jasnoniebieskie światło. Ruszył przed siebie, starając się nie potknąć o któryś z wstających konarów. Zmarszczył brwi, widząc jak zwierzęta uciekają w stronę zamku. Im głębiej wchodził, tym więcej stworzeń zauważał. Z początku były to tylko spłoszone myszy, lecz potem dostrzegł również ptaki, jaszczurki, a gdzieś w oddali ujrzał wilka. Jednak nie zawracał, chciał spotkać swoje ulubione stworzenia, które za każdym razem poprawiały mu humor. Uśmiechnął się, gdy znalazł się na wielkiej łące, na której one były.
 Normalny człowiek, który już widział testrale, nie dostrzegłby ich w tej ciemności, nie ważne jakich czarów by użył. Louis od dzieciństwa kochał konie, odziedziczył tę pasję po swojej matce. I dzięki temu magiczne stworzenia, które wyglądem i zachowaniem mogły przypominać konie, kochały przebywać w jego towarzystwie, a on w ich. Jednorożce, testrale czy pegazy... dla niego nie miało to znaczenia, bo do każdego gatunku miał dobre podejście. Tak samo było tym razem, gdy zobaczył czarne stworzenie o długich nogach, kryjące  się za ogromnym drzewem. Lou nie miał nic przy sobie, aby je poczęstować, jednak musiały go poznać, bo po chwili znalazły się obok niego. Chłopak uśmiechnął się i zaczął głaskać łebek jednego z nich.
 Ślizgon rozejrzał się po łące, zauważając całe stado czarnych stworzeń. Nie wiedział, czemu ludzie nazywali je brzydkimi. Zwłaszcza ci, którzy znali je z opisów lub obrazów tych, którzy widzieli je tylko przez chwilę. Louis uważał je za wyjątkowe i piękne, ponieważ tylko wybrani mogli je oglądać. Jednak zauważył w ich zachowaniu coś dziwnego. Jakby bały się tutaj przebywać. Były spłoszone, kręciły się nerwowo, a samice chowały swoje niesforne młode między nogami. Louis spojrzał w dół i aż podskoczył ze strachu. Węże szybko pełzły między jego stopami, kierując się w stronę Hogwartu. Ciarki go przeszły. Nienawidził węży, bał się ich od zawsze. 
 Nagle stado ptaków zerwało się z gałęzi i z głośnym krakaniem poszybowały w dal, nawet nie pilnując, czy pozostała część również leci z nimi. Po chwili kilka pająków wielkości kafla przebiegło po konarach drzew, podążając tą samą drogą, co przed chwilą pełzły węże. Louis zdziwił się ogromnie, a nawet wystraszył. Nagle testrale zawyły z bólu, uciekając od Tomlinsona, ponownie chowając się za drzewami. Louis uniósł wyżej różdżkę i zaczął kręcić się dookoła siebie, patrząc czy nie ma nikogo za nim.
 - Jest tu kto?!- krzyknął, a testrale zadrżały ze strachu. Echo jego głosu rozniosło się po całym Zakazanym Lesie. Zatrzymał się przez chwilę, wpatrując się w drzewa. Oddech stał się mu cięższy, a skronie mu pulsowały. Powiedzenie, że się bał, było niedopowiedzeniem. Przez moment myślał, że dostrzegł czarną pelerynę, skradającą się w jego stronę. Jednak tak szybko jak ta myśl go nawiedziła, tak szybko go opuściła.
 Po chwili usłyszał jak ciężkie ciało upada na ziemię. Odwrócił się i zobaczył jak martwy testral leży na łące, a jego paciorkowe oczy wpatrują się w niego uważnie. Przełknął ślinę i pobiegł przed siebie, trzymając różdżkę najmocniej jak potrafił, wysoko przed sobą, aby oświetlała mu drogę. Znalazł się na błoniach w mgnieniu oka. Oddychał ciężko i zapomniał już o wszystkich innych sytuacjach, które go dzisiaj spotkały. W głowie miał tylko obraz zabitego testrala, który na pewno nie umarł ze starości.
 Przełknął ślinę, idąc w stronę szkoły, a w głowie miał tylko jedno zdanie:
 To nie jest już to samo miejsce.
***
a/n.: Wybaczcie za lekki poślizg, ale jestem obecnie w szpitalu, więc nie miałam internetu. Dopiero teraz dostałam modem, więc szybko coś naskrobałam ;) 
Jak wam się podoba do tej pory akcja tego ff? Mam nadzieję, że zostawicie po sobie jakiś ślad 
Wasza Lucy x