poniedziałek, 7 marca 2016

X. Trzymając Ciebie, trzymam cały świat w ramionach

 Louis otworzył swoje oczy, rozglądając się dookoła. Zobaczył, że jest w jasnym pomieszczeniu, które już kiedyś widział. Gwałtownie wstał, aż mu zakręciło się w głowie. Dostrzegł, że obok jego łóżka siedzi Lucas. Blondyn uśmiechnął się do młodszego brata, który czasem wyglądał niczym jego bliźniak. Różnili się tylko kolorem włosów. No i Luke miał krótszą od niego grzywkę. Usiadł na łóżku obok Lou, przytulając go.
 - Martwiliśmy się.- powiedział, mając łzy w oczach,- Tak bardzo się baliśmy... Zaraz zawiadomię Chrisa i Charlesa, to się teleportują. Tata teraz śpi, był przy tobie przede mną.- dodał, głaszcząc chłopaka po głowie. Młodszy nie do końca rozumiał, co się działo, ale tulił go równie mocno.
 - Luke... Co się wczoraj stało?- zapytał, a starszy się od niego odsunął, patrząc na niego ze zdziwieniem. Wziął głęboki oddech, unikając wzroku błękitnych tęczówek, które były identyczne jak jego.
 - Louis, to nie stało się wczoraj.- powiedział, bawiąc się swoją ręką.- Leżałeś tutaj miesiąc. Codziennie się budziłeś, ale byłeś nieobecny, jak zaczarowany. Nie rozpoznawałeś ludzi, nikt nie wiedział, co się z tobą dzieje. Uzdrowiciele podawali ci wiele eliksirów, aż w końcu dzisiaj się obudziłeś.- chłopak otworzył szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w słowa brata. Kręcił głową, próbując wyrzucić z głowy ostatnie zdanie. On jeszcze nie skończył Hogwartu, on musiał przecież być na uczcie pożegnalnej na swoim ostatnim roku, musiał wyjść z grupą swoich przyjaciół, czekać na list z wynikiem OWUTEMÓW, dowiedzieć się, kto wygrał puchar domów, cieszyć się z wygranej Slytherinu w Quidditchu. A jego to wszystko ominęło. Łzy zaczęły spływać po policzkach. Był smutny, przygaszony, ale przynajmniej uratował szkołę. Dzięki niemu i jego przyjaciołom pozostali uczniowie mogli się cieszyć z kolejnego zakończenia roku i upragnionych wakacji.
 - Który dzisiaj mamy?- zapytał, bojąc się, że ominął rocznicę ze swoimi przyjaciółmi. To miała być ich siódma. Liczyli je, odkąd poznali Nialla na Pokątnej i zostali grupą przyjaciół. Nie chciał stracić chociaż tego dnia, skoro ominęło go już ich tyle. Miesiąc, powtarzał sobie w głowie, miesiąc.
 - Dwudziesty pierwszy lipca.- odpowiedział Lucas, a z serca Lou spadł ogromny kamień, wiedząc, że spędzi rocznice z przyjaciółmi. To było dopiero jutro, więc mógł się z nimi spotkać. Chociaż nie wiedział, jaka niemiła niespodzianka go jeszcze czekała.

 Tego dnia jak Lou się wybudził, nie pozwolili wchodzić nikomu do niego wchodzić, oprócz osobom z rodziny. Louis spędził miło czas z braćmi i ojcem, rozmawiali oraz śmiali się, chociaż chłopak miał głupie przeczucie, że stało się coś złego, o czym on nie wiedział. Kiedy on był nieprzytomny, jego przyjaciele go odwiedzali, jednak teraz musieli czekać, aż chłopak wyjdzie ze Szpitala Świętego Munga, żeby się z nim spotkać.
 Kolejnego dnia Louis czytał "Proroka Codziennego" sprzed kilku tygodni, gdzie opisywali złapanie Camerona Moona. Uśmiechał się, gdy była wzmianka o nim oraz jego przyjaciołach. Dzisiaj mógł wyjść do domu, co go bardzo cieszyło. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi, a po na jego twarzy zagościł wielki uśmiech, gdy zobaczył, kto go odwiedził.
 - Loueh.
 - Harreh.- powiedział, gdy chłopak usiadł obok niego na łóżku. Styles przytulił starszego przyjaciela i zaczął natychmiast płakać. W oczach Tomlinsona również zagościły łzy, jednak ten skutecznie je powstrzymywał. Nie wiedział, jak udało się Harry'emu wejść do środka, skoro mogła go odwiedzać rodzina, ale nie interesowało go to. Ważne, że tutaj był.
 - Lou, tak bardzo się martwiłem.- łkał, wzmacniając uścisk wokół szyi chłopaka.- Myślałem, że się spóźniliśmy. Myślałem, że on cię zabije. A potem... tutaj w tym szpitalu. Ty byłeś jak jakiś trup. Niby się budziłeś, niby siedziałeś, miałeś otwarte oczy, a jednak nie było z tobą żadnego kontaktu.- mówił tak szybko, że Louis ledwo co go rozumiał. Tommo wziął głęboki oddech.- Myślałem, że już cię straciłem.
 - Nigdy mnie nie stracisz, Harry.- powiedział poważnie, odsuwając się od Stylesa, nadal trzymając do za ramiona. Pocałował delikatnie jego usta, opierając swoje czoło o to jego. Spojrzał w jego zielone oczy, które były przekrwione od łez.
 - Bałem się, tak jak nigdy w życiu. Przysięgam, napędziłeś mi takiego stracha, że jeśli to byłoby możliwe, to powinni mnie wykopać z Gryffindoru.- zaśmiał się. Lou otarł jego łzy z policzków i znowu pocałował jego usta, ciesząc się, że znowu ma go obok. Jednak nadal coś się nie zgadzało.
 - Co się stało z Moonem? W "Proroku" nie chcieli zbyt szczegółowo tego opisywać.- zapytał Louis, wskazując na gazetę oraz przyglądając się Harry'emu. Młodszy pochylił głowę w lewą stronę, jakby ważnie się zastanawiając nad swoimi słowami. Po chwili szeroko się uśmiechnął, zanim odpowiedział:
 - Ta, bo Doof im tego zabronił.- odpowiedział. Oblizał wargi, nadal głupio się uśmiechając.- Dyrektor zjawił się niedługo potem, aby nas wszystkich stamtąd zabrać. Gdy tylko spojrzał się na Camerona, eee... przypomniał sobie o dawnym uczuciu.- chłopak odchrząknął, rumieniąc się delikatnie.- Odnaleźli swoją miłość, Louis. Moon oczywiście będzie musiał zapłacić za to, co zrobił, ale od września Doof chce, aby przyszedł do Hogwartu, aby tak w czymś pomagać, chociaż nie wiem, co będzie tam robił. Będą wtedy mogli być blisko siebie, żeby nadrobić te wszystkie lata, które stracili. Są znów razem. Ty znalazłeś się tutaj, a Cameron... cóż, tylko nasz dyrektor wie, co dokładnie robi. Zapewne będzie chciał z tobą porozmawiać, Lou.- wytłumaczył mu młodszy, na co Louis pokiwał głową. Próbował sobie przypomnieć, jak najwięcej szczegółów z tamtego dnia, aby wypytać go o wszystko. Ciarki przeszły go po ciele, gdy wróciła do niego myśl z Zakazanego Lasu. Jak cierpiał, jak tracił kontrolę nad swoim ciałem, jak pierścień zaczął świecić, aż w końcu przypomniał sobie o najważniejszej rzeczy.
 - Harreh... czekaj, jest jeszcze coś. Jak traciłem przytomność, pamiętam, że Moon wypowiedział jeszcze jedno zaklęcie.- powiedział w końcu bardzo powoli, marszcząc brwi. Bał się, że jak to powie swoje myśli na głos, to gorzka prawda spadnie na jego ramiona, a on nie był na to gotowy. Nie chciał o tym słyszeć, wolał żyć w nieświadomości, jeśli jego przypuszczenia miały okazać się prawdą.- To była avada, dobrze to pamiętam. Tylko... W kogo on celował? Albo w kogo trafił?- zapytał, bojąc się odpowiedzi. Było ich tam tylko sześciu, a skoro on żył, Harry też, to pozostawała czwórka jego przyjaciół. Każdego z nich mogło ono trafić, a Lou bał się stracić któregoś z nich. Harry odwrócił wzrok, wzdychając ciężko.
 - Moon celował w ciebie.- odpowiedział, gładząc delikatnie ramię starszego.- Zayn był najbliżej nas, jak tylko zobaczył, co usiłował zrobić, to rzucił się w naszą stronę, aby osłonić cię swoim ciałem i...
 Louis przez chwilę zamarł. Zakręciło mu się w głowie, zrobiło słabo, czuł się, jakby stado sów latało wokół jego głowy, a pięć kafli uderzyło go raz za razem. Mógł wymiotować ślimakami, czy smoczym łajnem, bo wszystko, co w życiu zjadł, nagle zebrało mu się w gardle. Powstrzymywał się od wybuchnięcia płaczem, bo jeśli by zaczął, nie skończyłby pewnie przez miesiąc. Od razu pomyślał o biednej Perrie, dla której Zayn był całym światem. Planowała z nim całą swoją przyszłość, a on był dla niej nie tylko chłopakiem, a również najlepszym przyjacielem, któremu mogła ufać oraz starszym bratem, który o nią dbał i którego nigdy nie miała, bo jako jedynaczka, zawsze była w pustym domu z rodzicami albo i bez nich. Nie wiedział, jak mógłby teraz spojrzeć jej w oczy, bo to za niego Malik się poświęcił. Kilka miesięcy temu wściekała się na niego za to, że nie potrafił go złapać, gdy spadał z miotły. To jak będzie na niego zła, gdy dowie się, że Zayn oddał życie, aby Louis mógł je dalej prowadzić? Gula w gardle rosła mu z każda chwilą, gdy w głowie miał obraz płaczącej Krukonki. Nie zasługiwała, aby tak cierpieć.
 - Lou, daj mi skończyć.- odezwał się Hazz, widząc reakcje przyjaciela. Ten zamrugał kilka razy, nie wiedząc, o co mu chodziło.- Pamiętasz trzy sposoby, aby obronić się przed tym zaklęciem? Jeden to horkruks, drugi to Priori Incantatem, czyli połączenie się dwóch bliźniaczych różdżek, a trzeci to miłość. Do tej pory myślałem, że trzeba poświęcić własne życie, tak jak to zrobiła Lily Potter dla Harry'ego, jednak widocznie znalazł się kolejny sposób, czyli ten symbol miłości. Zayn rzucił się przed ciebie, jednak jego nieśmiertelnik odbił zaklęcie. Rozbłysnęło się ono w powietrzu, nikomu nie robiąc krzywdy. Co prawda pamiątka po Perrie trochę się zniszczyła, a on był osłabiony, jednak nic takiego mu się nie stało. Nawet jego śliczna buźka nie ucierpiała. Dzisiaj popołudniu spotkamy się wszyscy razem w naszej lodziarni, jak tylko wyjdziesz ze szpitala, zobaczysz go na własne oczy, więc nie masz co się martwić. Przychodził tutaj często i też się tobą opiekował. Nazwał się draniem, który wystraszył nas na śmierć.- zaśmiał się loczek.
 Uczucie, jakie w tamtym momencie towarzyszyło Louisowi, było nie do opisania. Ulga? Za mało. Radość? Zbyt błahe. Mógłby skakać z radości, robić piruety na miotle, całować każdego, kogo spotkałby na ulicy, bo nikomu się nic nie stało. Jego przyjaciele byli cali. Nikt nie umarł. Louis wziąl głęboki oddech, po czym wplótł dłonie we włosy Harry'ego, przyciągając go gwałtownie do siebie oraz zaczął go namiętnie całować. Nie chciał tracić więcej czasu, aby z nim być. Nie chciał zwlekać. Skoro już wyznali sobie swoje uczucia to najwyższa pora, żeby byli razem. Skoro wszystko, co dotyczyło szkoły, skończyło się szczęśliwie, to czemu oni nie mogli być teraz szczęśliwi?
 - Loueh.- zachichotał Harry, odrywając się od niego po jakimś czasie. Zakrył swoje usta dłonią na śmiech, który wydobył się z jego ust, rumieniąc się przy tym wściekle.- Co ty ze mną robisz?
 - Chyba czas na związek z kimś, kogo naprawdę kochasz, pamiętasz?- przypomniał mu jego własne słowa sprzed kilku miesięcy, na co Hazz tylko pokręcił głową, przytulając go. Wciągnął coś z kieszeni swojej kurtki, a na ustach Louisa zagościł szeroki uśmiech.
 - To chyba twoje, prawda?- zapytał. Lou zabrał od niego swój medalik, który miał już naprawiony łańcuszek. Pamiętał, jak miesiąc wcześniej zerwał go tak, że nie mógłby go z powrotem zawiesić na szyi. Harry od razu mu go założył, jednak tym razem się on nie zapalił. Chłopcy się ucieszyli z tego powodu. Był on teraz zwykłym symbolem ich miłości.- Kocham cię.
 - Ja ciebie też, Harreh.

 Po południu Louis z Harrym byli już na Pokątnej, przeciskając się między uczniami, którzy kupowali sobie podręczniki, szaty lub kociołki do szkoły. Uśmiechali się do siebie, wiedząc, że ten etap w ich życiu się skończył. W kieszeniach trzymali swoje zamknięte listy z wynikami egzaminów, które przyszły godzinę wcześniej. Wszyscy mieli je otworzyć razem tak jak prawdziwy przyjaciele. Lou cieszył się zdobyciem Pucharu Domów przez Slytherin. Dowiedział się, że z trzeciego miejsca wysunęli się na pierwsze, dzięki całej tej sytuacji z Moonem. Chłopak zdobył sto punktów dla swojego domu, pozostali przyjaciele po siedemdziesiąt, a ich dziewczyny po pięćdziesiąt. Chłopak uśmiechał się, widząc Zayna. Od razu do niego podbiegł, przytulając się do niego, a zostawiając Harry'ego w tyle.
 - Mogłeś zginąć, draniu.- powiedział, prawie go dusząc. Malik poklepał go po plecach, uśmiechając się lekko. Jednak po chwili go odepchnął, zmieniając radosny wyraz twarzy na groźną minę.
 - A ty to niby nie, idąc samemu do lasu?! Co ci odbiło, Tommo?! Wiesz, że gdybym tego nie zrobił, pielęgnowalibyśmy grządki na twoim grobie?!- dodał, ale gdy przyszedł Harry, uspokoił się. Styles usiadł z brzegu, a Louis między nim, a Malikiem. Na przeciwko siebie miał Nialla siedzącego pomiędzy Edem, a Liamem.
 - Jesteśmy razem.- powiedzieli równo Louis z Harrym, łapiąc się za ręce. Ich przyjaciele zaczęli im bić brawa, mówiąc "nareszcie" albo "ile można czekać". Nowa para zaczęła się śmiać, zamawiając dla siebie lody, których jako jedyni nie mieli.- Otwieramy listy?- zapytali razem, a reszta pokiwała głową. Liam był najbardziej podekscytowany. Tommo oparł swoją głowę o ramię swojego chłopaka, otwierając wyniki. Przez chwilę się bał, jednak patrząc na kartkę, uśmiechnął się szeroko.
 - Cztery wybitne i jeden powyżej oczekiwań.- opowiedział równo z Harrym, a wszyscy zaczęli się śmiać. Bardziej równi nie mogli być.- P z transmutacji, a W z eliksirów, zielarstwa, OPCM oraz zaklęć.- dodał Louis, patrząc w zielone oczy Harry'ego, na co ten się uśmiechnął.
 - P z zielarstwa, W z eliksirów, OPCM, zaklęć oraz opieki nad magicznymi stworzeniami. A wy?- zapytał, patrząc na swoich przyjaciół. Oni zaczęli mówić swoje wyniki, opowiadając też o tym, co zdobyły ich dziewczyny. Przez najbliższe kilkanaście minut rozmawiali tylko o tym, aż w końcu Louis w oddali zobaczył pewną postać, na którą czekał.
 - Dostawcie jedno krzesło.- powiedział Tommo, zadziwiając swoich przyjaciół.- Wiem, że to nasza rocznica przyjaźni, ale nie miałem czasu wam kupić prezentów. Dzisiaj jeszcze skontaktowałem się z Doofem, który pomógł mi załatwić to spotkanie.- dodał, wstając. Podszedł do mężczyzny z czarnymi włosami, wystawiając dłoń w jego stronę. Uśmiechał się szeroko, ciesząc się, że jednak spotkali.
 - Louis Tomlinson?- zapytał, na co chłopak pokiwał prowadząc go do ich stolika. Przyglądał mu się uważnie. Czarne włosy, zielone oczy oraz okrągłe okulary. Oraz ta słynna blizna w kształcie błyskawicy na czole.
 - O cholera.- powiedzieli Liam z Edem. Liam podrapał się po karku, próbując skleić jakieś powitanie, a Zayn uśmiechał się głupkowato. Harry oczywiście zamarł, patrząc na niego oraz bojąc się powiedzieć cokolwiek.
 - Cześć, ty musisz być moim imiennikiem. Jestem Harry. Harry Potter. Twój przyjaciel poprosił mnie, abym się z tobą spotkał, bo podobno jesteś moim ogromnym fanem.- uśmiechnął się mężczyzna do Stylesa, siadając obok niego, na co ten tylko pisnął jak dziewczyna. Wszyscy zaczęli się śmiać z niego tak, że w końcu oprzytomniał.
 - Huh... chyba... no ten... No, proszę pana. Znaczy, tak. Jestem.- wysłowił się w końcu. Louis usiadł obok niego, łapiąc go za rękę. Wiedział, że stresował się tym spotkaniem, ale też był bardzo z niego zadowolony.
 Louis słuchał głosu Harry'ego, który wypytywał się o wiele szczegółów z życia swojego idola. Mógł to tak słuchać godzinami, dokładnie tak jak siedem lat temu, gdy siedzieli przy jednym z tych stolików, nowo poznany Irlandczyk wypytywał się go o to, co dowiedział się na temat Pottera oraz jego przyjaciół. Tommo bawił się jednym z loczków swojego chłopaka, myśląc nad tym, co przyniesie jutro. Właśnie zamykali jakiś dział w swoim życiu. Musieli skończyć być nieodpowiedzialnymi dzieciakami, a zacząć być dorosłymi ludźmi. Teraz nie będą grupą przyjaciół. Lou obejrzał się po swoich przyjaciołach. Każdy z nich będzie miał swoją dziewczynę, będą mieli swoje prace, niektórzy z nich będą dalej się kształcić, tak jak on i Harry, aby zdobić wyższy zawód. Niektórzy będą ze sobą bliżej, tak jak Niall z Edem, czy Jade z Danielle, które chciały razem otworzyć sklep, a inni będą widzieć się rzadziej. Teraz zamiast szóstką przyjaciół, którzy mają swoje dziewczyny (lub ich nie mieli), będą pięcioma parami, spotykającymi się od czasu do czasu, aby opowiedzieć co u nich słychać. Jednak to, co przeżyli przez te lata, połączyło ich na tyle mocno, że nigdy o sobie nie zapomną. Nawet żadne zaklęcie, czy eliksir nie potrafiłby wymazać z pamięci Louisa tego, co oni dla niego zrobili.
 Doskonale pamiętał to, jak poznawał każdego z nich. Pamiętał to, jak przez lata zakochiwał się z Harrym. Jak uczył Nialla latać na miotle na dworze Malików. Jak pocieszał Liama po nocach, gdy coś mu nie wychodziło. Gdy wykradł z Edem Mapę Huncwotów i od razu mu ją przekazał, aby ją spożytkował. Wszystko, co budowało ich przyjaźń, każde drobne zdarzenie, było dla niego ważne. Będą dla niego cholernie ważni już na zawsze, nawet jak będą mieli własne rodziny, myśląc tylko o nich, jakby byli za zasłoną miłości, W sumie Lou też za nią był, odkąd miał Harry'ego i cieszył się. Kochał go i to się liczyło. A teraz wszystko się układało, mogli być szczęśliwi. Miłość ich uratowała, więc nie dziwił się, że jest dla nich najważniejsza.
 - Kocham cię, Harreh.- szepnął do ucha swojego chłopaka, na co ten się tylko wzdrygnął. Styles odwrócił się, marszcząc brwi.
 - Ja ciebie też, ale nie przerywaj. Ja tutaj słucham!- powiedział, patrząc w stronę mężczyzny, który właśnie był w trakcie opowiadania o Turnieju Trójmagicznym. Lou tylko pokręcił głową, śmiejąc się ze słów swojego chłopaka. Cały Harry!

KONIEC

***
a/n.: No cóż, nie spodziewałam się, że to tak skończę. Do ostatniej chwili nie wiedziałam, jak dokładnie będzie wyglądał epilog, jednak jestem z niego zadowolona. Ogólnie jestem zadowolona z tego ff. Na początku było za mało Larry'ego, jednak do ostatniego momentu z tym czekałam, bo nie miałoby to sensu, gdyby oni zeszli się wcześniej.
Dziękuję każdej osobie, która czytała to ff! Jesteście niesamowici. Nie promowałam go tak, jak moich poprzednich ff ("Rules" oraz drugiej części "Shelter", na które oczywiście zapraszam, bo od kwietnia ruszam z trzecią częścią), a i tak statystki były spore. Może mogłyby być większe, ale nie jest źle! Sześć tysięcy odsłon, 413 gwiazdek na wattpadzie, 101 komentarzy, a do tego pewnie statystki pójdą w górę po epilogu.
Jestem cholernie dumna z was, bo wytrwaliście ze mną oraz moimi humorkami podczas pisania, wiedziałam, że denerwowaliście się na mnie, gdy coś szło ciągle nie tak jak trzeba, gdy Larry znowu się nie schodził, albo jak się kłócili, ale daliście radę! Brawo dla was! +100 dla cierpliwości każdemu z osobna, bo to jednak trudno, haha.
Dobra, nie będę przynudzała x Zapraszam na mój profil na wattpadzie i konto na bloggerze. Niedługo pojawi się one shot "Ten months" o Larrym i małym chłopcu, który skradł ich serce.
Wasza Lucy, po raz ostatni na tym blogu x

czwartek, 3 marca 2016

18. Zrozumiem każdy Twój błąd, jeśli Twe serce podpowiadało Ci słusznie

KAŻDY KTO CZYTAŁ TO FF, MÓGŁBY ZOSTAWIĆ JAKIŚ ŚLAD PO SOBIE PRZY TYM OSTATNIM ROZDZIALE, NAPRAWDĘ ZROBIŁOBY SIĘ MI MIŁO X
 Harry naprawdę nie widział dziwnego zachowania swojej kotki przez dłuższy czas. Ha, na początku w ogóle nie zauważył, że zeszła z jego kolan i usiadła na parapecie. Dopiero, gdy zaczęła piszczeć i drapać w okno, wydając okropny dźwięk i budząc wszystkich w pokoju, podniósł się z łóżka i podszedł do niej. Od razu zauważył jej oczy, które świeciły się na czerwono. Przez chwilę miał jakieś głupie przeczucie, że coś się stało z Louisem. I to coś poważnego. W dodatku Ślizgon był w oddali. Przez myśl przeleciało Harry'emu, że mógł być w Zakazanym Lesie, ale zaraz pokręcił głową, starając się pozbyć tego złego przeczucia. Wziął na ręce swoją Darcy, która od razu zaczęła się wyrywać i miauczeć, aż Niall z Edem wyjrzeli do niego zza kotary jego łóżka. Kotka zeskoczyła na podłogę i ruszyła w stronę drzwi. Trzej Gryfoni ruszyli za nią, a Zayn oraz Liam bez chwili wahania podążyli ich śladem. W pokoju wspólnym pozostali uczniowie rzucali obelgami w stronę Krukona i Ślizgona, denerwując się ich obecnością tutaj. Jednak oni na to nie zważali, idąc w stronę dziury za portretem Grubej Damy. Ich krok zmieniał się już w bieg, gdy mała Darcy z każdą chwilą dreptała coraz szybciej, kierując ich na zewnątrz.
 Kotka zatrzymała się dopiero przed samym lasem, delikatnie łaskocząc swoim ogonem świeżą, letnią trawę. Wpatrywała się uważnie w dal, siedząc niczym skamieniała i jedyny element, który potwierdzał to, że jest istotą żywą, a nie kamieniem to właśnie ten ruszający się ogon. Harry, Niall, Ed, Zayn oraz Liam przyszli zaraz za nią. Stanęli jak wryci, patrząc przed siebie i milczeli.
 - Myślicie, że Louis tam jest?- zapytał ledwo słyszalnie Irlandczyk, spoglądając po swoich najbliższych. Stał najbardziej po lewo, obok niego był Zayn, po środku stał Hazz, który wysunięty był krok bliżej w stronę lasu, potem Liam i Eddie.
 - Poszedł załatwić Moona sam. Dziewczyny odprawił, wiedząc, że my się z nim zgodzimy, a plan ułożył, aby nas zmylić.- odezwał się rudzielec, drapiąc się po karku. Nawiązał kontakt wzrokowy z Niallem, który nie wiedział, co o tym myśleć.
 - Nie.- powiedział Harry, zaciskając dłonie w pięści.- Nie zrobiłby tak.- powtórzył, idąc w stronę drzew oraz omijając swojego kota, który nadal siedział, obserwując drzewa.- Musiał mieć powód, aby tam pójść, a my teraz pójdziemy za nim.- odezwał się, zagłębiając się między drzewa. Niall uśmiechnął się szeroko, wyciągając różdżkę. Stworzył trzy patronusy, które kształtem przypominały łasicę i wszedł zaraz za Stylesem.
 - Ni, czekaj!- odezwał się Ed, robiąc to samo co on. Z jego różdżki wyskoczyły trzy psy rasy husky, a on sam poszedł za przyjaciółmi. Zayn spojrzał na Liama, który był blady na ściana. Na twarzy Malika gościł łobuzerski uśmiech.
 - No to co, Payne? Na co jeszcze czekamy?- powiedział, chichocząc.- Tchórzysz?- dodał w języku węży, czego jego przyjaciel nie zrozumiał, słysząc jedynie dosyć głośne posykiwanie. Zayn szepnął "Lumos" i wszedł do lasu. Liam westchnął, kręcąc głową.
 - Gdybym miał normalnych znajomych, siedziałbym w łóżku i odpoczywał. Byłbym zwyczajnym chłopakiem z wielką wiedzą, który ma kolegów o równie wielkiej wiedzy. Ale nie, mam przyjaciół, którzy są bandą idiotów i narażają swoje życie albo łamią jakieś zasady średnio raz na tydzień.- powiedział sam do siebie.- Lumos.- mruknął, doganiając przyjaciół, których prowadził Harry.
 - Expelliarmus!- Louis bał się, że różdżka, którą ledwo zdążył złapać w dłoń, zaraz zostanie mu wytrącona z ręki, więc jedyne co był w stanie zrobić, to uniesienie ręki, w której trzymał medalion. Wszystko działo się tak szybko, były to dosłownie ułamki sekundy i już myślał, że on też zaraz mu wypadnie, a sam Lou poczuje lekkie odrzucenie do tyłu. Jednak ten nie poczuł nic. Spojrzał się na Moona, wyciągając różdżkę do przodu, a kąciki ust lekko zadrgały. Medalion nadal trzymał przed twarzą, używając jej niczym tarczy. Cameron Moon miał szok wymalowany na twarzy i powtórzył zaklęcie, jednak Lou zamiast użyć różdżki, zablokował je prezentem od Harry'ego, które je odbiło. Na twarzy Ślizgona zagościł łobuzerski uśmiech, zbliżając się powoli do mężczyzny, który nie wiedział, o co chodzi.
 - Odiumexponentia!- krzyknął, wykonując jakiś dziwny ruch różdżką. Liczył, że może gdy Louis jest w pobliżu to zaklęcie na niego zadziała. W kuli szybciej zaczęły przewijać się różne postacie, a czarna literka "L" na medalionie Louisa zabłysnęła na zielono. Sam Ślizgon czuł ciepło rozchodzące się po jego ciele, a wokół niego rozchodziła się zielona poświata, gdzieniegdzie okalana czerwonymi plamami, które symbolizowały Harry'ego.
 - Co Cameronie, nie spodziewałeś się takiego obrotu spraw, hm?- powiedział Lou, grając trochę na zwłokę. Musiał go jakoś obezwładnić i najlepiej ogłuszyć, żeby móc założyć mu sygnet na palec. Mężczyzna przyglądał się Louisowi uważnie, tak samo jak młodszy przyglądał się jemu.
 - Nie wiedziałem, że symbol miłości potrafi odbijać również zaklęcia, a nie tylko je powstrzymywać w naszych sercach.- odpowiedział, również trzymając różdżkę przed sobą. Ślizgon zauważył, że Moon był niższy od Doof'a, miał zielone oczy niczym jego najlepszy przyjaciel oraz kruczoczarne włosy, które miejscami już siwiały. Miał też gęste wąsy, a na jego twarzy pojawiały się już zmarszczki. Wiadomo, że czarodzieje starzeli się później niż mugole, ale jak na swój wiek był bardzo przystojny, w dodatku na tak złego człowieka miał bardzo łagodne rysy twarzy, o ironio. 
 - Najwidoczniej ratuje mnie nie tylko od nienawiści.- odpowiedział Louis, patrząc to na niego, to na kulę, w której właśnie pojawił się Blake Livery, który na początku roku miał pretensje, że siedzi z Gryfonami przy stole. Zaraz po nim pojawiła się profesor Karen Garcia, która była opiekunką Ravenclawu i po meczu Slytherin kontra Gryffindor przyznała rację profesor Lucille. Louis wrócił wzrokiem do Moona.- Co ci to dało, że nas skłóciłeś? Zabawę? Satysfakcję? A może liczyłeś na to, że zajmiesz miejsca Doofa?
 - Nie wypowiadaj przy mnie tego nazwiska!- krzyknął, rzucając w stronę Louisa kolejne zaklęcie, jednak medalion je odbił.- On mnie zostawił, rozumiesz?!- jego głos był uniesiony, a sam Cameron był zdenerwowany.- Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi przez wszystkie lata w szkole! JA byłem Gryfonem, a on Puchonem, każdego dnia się spotykaliśmy po lekcjach, a jak tylko jakaś trafiała się nam razem, to siedzieliśmy we dwóch. Obaj byliśmy zdolni, ciągle przesiadywaliśmy w bibliotece, na błoniach, w wakacje on jeździł do mnie, lub ja do niego. Ludzie dookoła gadali, śmiali się, ale my nie zwracaliśmy uwagi. Byliśmy po prostu we dwóch, Cam i Bri, dwóch najlepszych przyjaciół, którzy byli bardzo zdolni, pomocni, przyjacielscy, zabawni. Nikt jednak nie wiedział, jacy byliśmy naprawdę. On marzył o podróżach, poszerzaniu wiedzy, a ja interesowałem się czarnymi zakamarkami magii. Gdy w ostatniej klasie wyznałem mu miłość po OWUTEMACH, zostawiając mu złoty sygnet ze słońcem na szafce, a obok niego list, w którym pisałem o tym, co czuje, zapomniał wspomnieć, że następnego dnia leci do Brazylii! Opuścił mnie już na zawsze, nie wiem nawet, czy to przeczytał, nie wiem, czy przeczytał i nie odwzajemnił uczuć i dlatego nic nie powiedział. Nie pisał, nie odzywał się! To my przez lata opracowywaliśmy to zaklęcie i to on od niego zginie!- krzyczał, ale jego oczy naszły łzami, co Lou od razu spostrzegł.
 - Byliście nierozłączni, co?- powiedział Ślizgon, trochę mu współczując. Stracił swoją miłość, czekając do ostatniej chwili z wyznaniem, zrobił to w końcu, a i tak go stracił.- Kochałeś go, a teraz próbujesz mu przeszkodzić?
 - Nie, nie kochałem. Nadal kocham.- odpowiedział, patrząc na Louisa.- Tylko należy mu się zemsta za to, że mnie zostawił, że nie potrafił nawet napisać zwykłego listu, że wszystko jest w porządku. Teraz przez to będzie cierpiał, a ja będę mógł zdobyć Hogwart. 
 - Tylko, że dzięki twojej miłości i temu sygnetowi nienawiść go nie ogarnęła.- mruknął Lou, a zaklęcie posunęło w jego stronę, odbijając się od medalika, jakby było jakąś tarczą. Wiedział, że miał rację i tym rozzłościł Camerona.
 - Może jego nienawiść nie osiągnęła...- powiedział szeptem, a jego klatka piersiowa unosiła oraz opadała, jakby przebiegł sto kilometrów.- Ale zaklęcie w pewnym momencie będzie tak silne, że uczniowie go znienawidzą i będą próbowali zabić swojego kochanego dyrektorka, a ja zajmę jego miejsce dzięki Ashley Mai. W Ministerstwie mają mnie za bohatera, - dodał z uśmiechem, a Louis aż się przeraził. Zacisnął dłonie w pięści
 - Nie zabijesz go. On jest silny, a poza tym nie znajdziesz go. Ukrywa się.- mówił rozpaczliwie chłopak. Po czym zaraz przypomniał sobie swój pobyt w Ministerstwie.- Nikt tam cię nie zna. Tylko nasza kochana pani minister, która chce cię kontrolować i wprowadzać reformy. Po co ci bycie dyrektorem, skoro nie możesz władać szkołą?
 - Widzisz ile tu młodych ludzi, których ja mogę kontrolować. Takich ludzi jak ty. Jeśli się nienawidzą, krzywdzą się, dają mi więcej mocy, jestem dzięki temu potężniejszy z dnia na dzień.- wskazał na swoją kulę, a Lou od razu na nią spojrzał. Jednak nie chciał się jej przyglądać za długo, aby nie odwracać swojej uwagi od czarodzieja.- A Brian? Znajdę go. Teraz jak mam tyle mocy, to nie jest żaden trud.- powiedział, kierując w stronę Lou kolejne zaklęcie. Jednak ono znowu obiło się od chłopka, tym razem wracając w stronę Moona i przelatując tuż obok jego ucha. Mężczyzna dotknął swojej skóry, a na jego palcach został ślad krwi.
- Oj Cameron, nie uczysz się na własnych błędach, twoje zaklęcia mnie nie dosięgną.- powiedział Lou sarkastycznie, jednak w duszy bał się go. Nie był na tyle silny, aby go pokonać, a z każdą chwilą mężczyzna wydawał się coraz potężniejszy. Louis nadal nie wymyślił, co może zrobić, aby założyć mu ten sygnet, bo z własnej woli go przecież nie założy...
.- A na ciebie może nie działa to zaklęcie. Ani nie działają zwykłe zaklęcia. Jednak zaklęcia niewybaczalne są silniejsze niż twój głupi medalik, a ty zostaniesz moją marionetką, która go zabije.- Cameron wycelował różdżkę w Louisa, chłopak zrobił to samo, chociaż wiedział, że nie miał z nim najmniejszych szans.- Imperio.
 Znowu to dziwne uczucie. Głos w głowie, który podpowiadał Louisowi, aby przestał robić to, co właśnie robił i skierował się do szkoły. Aby znalazł dyrektora. Aby go zabił. Jednak Lou walczył, najbardziej jak tylko potrafił. Wiedział, że jest na to odporny i to dawało mu siłę. Myślał też o Harrym. I to pomagało. Powoli to wszystko odchodziło od niego, a Moon nie mógł nad nim zawładnąć. Zrozumiał też, kto ostatnim razem próbował rzucić na niego tę klątwę, ale on się nie przełamał i tym razem też tego nie zrobi. Tylko wtedy spotkał Nialla, a teraz był całkowicie sam... Ile by oddał, żeby jego przyjaciele tu z nim byli. Chwilę później wszystko ustało, a Lou z szybko bijącym sercem patrzył na Camerona.
 - Nic nie jest silniejsze od miłości, Moon.- odpowiedział Lou, podnosząc medalion. "L" cały czas paliło się na zielono, jakby nie było takiej mocy na tym świecie, która miała je wyłączyć.- Miłość to największe i najpotężniejsze uczucie na świecie.- dodał, przypominając sobie słowa Albusa Dumbledore'a, które powiedział mu były dyrektor z porteru w gabinecie Doof'a.
 - Gdyby miłość była silniejsza od magii, nie zrobiłbym tego. Crucio!- powiedział, z uśmiechem na twarzy, a Louis krzyknął z bólu, wypuszczając medalik oraz różdżkę z dłoni. Upadł na kolana, a pobliskie zwierzęta, które tu jeszcze zostały, zerwały się z drzew, lecąc jak najdalej. Lou czuł niewyobrażalny ból, rozchodzący się po całym jego ciele. Upadł na kolana, zwijając się w kłębek z nadzieją, że to mu pomoże. Chwilę później Cameron do niego podszedł, kopnął jego medalik gdzieś dalej oraz podał mu różdżkę.- Teraz możesz walczyć jak mężczyzna, a nie jak dzieciak. Wstań.
 Louis z całych sił starał się stać. Jednak, gdy tylko podniósł się na jedno kolano, Moon powtórzył czynność, a po jego ciele przeszedł jeszcze gorszy ból. Louis od razu upadł na plecy, czując jak z każdą chwilą jest z nim gorzej. Krzyczał z całych sił, chociaż wiedział, że nikt go nie usłyszy. Różdżka znowu wypadła mu z dłoni, ale on nie zwracał na to uwagi. Wiedział, że to na nic mu nie pomoże.
 - Nie mogę cię wykorzystać do swoich celów, to przynajmniej cię zabiję.- odezwał się mężczyzna, gdy przerwał torturowanie Louisa. Stanął nad nim, gdy chłopak dyszał ciężko. Nie miał siły na nic, ale on powtórzył zaklęcie po raz kolejny. Robił tak jeszcze wiele razy, aż w końcu Louis nie mógł zliczyć tego, ile razy krzyczał z bólu. Łzy spływały mu po policzkach. Chciał ratować szkołę, a nie umrzeć nie pomagając nikomu. Był ledwo przytomny, ale dostrzegł srebrnego husky'ego oraz łasicę, które biegały wokół niego, a zaraz potem usłyszał głośne "Drętwota z kilku stron. Ciało Camerona nagle upadło w oddali od Lou, ale chłopak ledwo co go dostrzegł, będąc wpółprzytomnym. 
 - Louis!- usłyszał znajomy głos, ale był zbyt osłabiony, aby od razu zrozumieć, do kogo on należał.- Cholera, Loueh!- zauważył swojego najlepszego przyjaciela, który padł na kolana tuż obok niego. Harry podłożył jedną rękę pod jego głowę, a drugą ułożył na jego torsie.- Spokojnie Lou, dyrektor już jest w drodze... On nam pomoże, zabierze nas, tak?- chłopak był zmartwiony, widząc stan swojego przyjaciela. Louis był blady, a z jego ust wypływała krew. Jego oczy były mętne, pozbawione blasku, a na twarzy nie gościł jego łobuzerski uśmiech.
 - Harreh, sygnet...- powiedział Louis tak ochryple, że Hazz go ledwo co dosłyszał. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło.- W mojej kieszeni. Załóżcie mu sygnet.- dodał ledwo przytomny, a Styles wyciągnął ów przedmiot. Rzucił go w stronę Nialla, który założył pierścień na palec nieprzytomnego Camerona, a mały księżyc od razu zaświecił się na czerwono. Był to tak mocny blask, jak nikt nigdy w życiu nie widział. Louis nawet z daleka go zauważył, chociaż ten księżyc był malutki. Uśmiechnął się delikatnie myśląc o tym, że ten blask oznacza lata miłości, którą stracili i po tych przejściach będą szczęśliwi. Kula zniknęła, a las wydał jakby ciche westchnienie, że to wszystko się skończyło. Hazz rozejrzał się dookoła i sięgnął nagle po coś.
 - To chyba twoje.- powiedział, mając łzy w oczach. Położył na torsie Louisa otwarty medalik, nie pokazując mu, co było w środku. Udawał, jakby nie wiedział, co jest w środku. Jednak Ślizgon uniósł rękę i dotknął go palcami. Od razu wyczuł to, że medalion się otworzył, a w środku są ich zdjęcia oraz wyznanie Harry'ego. Przechylił głowę, spoglądając na chłopaka, któremu spływały łzy po twarzy.
 - Lou, spóźniłem się... Gdybym wiedział wcześniej, nie pozwoliłbym ci tu przyjść. Gdybym wiedział wtedy na dziedzińcu, że tu przyjdziesz to nie zostawiłbym cię tak.- mówił, gładząc dłoń przyjaciela i nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Pilnował, aby ten nie usnął.- Zaraz będzie tu Doof. Zabierze nas, tak? Jest dobrze? Lou, mów do mnie, proszę.- błagał.
 - Otworzyłem go.- powiedział w końcu, wskazując na przedmiot na swoim torsie. Był tak zmęczony, że teraz marzył o śnie. Wszystko go bolało, był wyczerpany. Ale udało im się.- Dlatego tu przyszedłem. Ten medalik dał mi wolność. Ty dałeś mi wolność, Harreh. Chciałem, aby sygnet od Doofa pomógł Cameronowi. Oni się kochali, jednak nie mieli nic, aby chronić siebie nawzajem.- powiedział ostatkiem sił. Z każda chwilą był słabszy, bardziej zmęczony. Powoli opuszczał powieki, jednak Harry delikatnie nim potrząsnął.
 - Ej, ej, Lou! Loueh! Nie usypiaj, proszę!- mówił łamiącym się głosem, jednak starał się nie okazywać tego.- Jak to otworzyłeś medalik. Lou, słyszysz? Otworzyłeś go?
 - Tak, Hazz. Otworzyłem. Widziałem wszystko, co było w środku. Zdjęcia, napis. Zrozumiałem, że t ty mnie kochasz. Zrozumiałem wszystko, co przez te miesiące próbował wytłumaczyć mi profesor Doof. Tak samo musiałem otworzyć list od niego, wiesz? Mówiąc, co do ciebie czuję, w innym wypadku, bym go nie otworzył.- zaśmiał się Ślizgon, chcąc unieść rękę, aby pogłaskać chłopaka po twarzy, lecz zabrakło mu na to siły.
 - A wiesz jak ja otworzyłem tę książkę wtedy w bibliotece? Tam gdzie napisane było o tym zaklęciu, co były inicjały B.D oraz C.M? Powiedziałem w głowie "Kocham Louisa Tomlinsona i jeśli mi pomożesz to nikogo więcej nie pokocham"- powiedział, zanosząc się płaczem. Dotknął policzka chłopka oraz poprawił mu grzywkę wiecznie wpadającą mu w oczy.- Od tamtej pory nie spotkałem się z ani jedną dziewczyną. Stwierdziłem, że nawet jak nie odwzajemnisz moich uczuć, to nie będę miał nikogo na siłę. Bo tylko ty lubisz mnie nie za to, jak się całowałem, albo za osiągnięcia, czy bycie popularnym. Ty byłeś zawsze.
 - Ja ciebie też bardzo kocham. I też jestem twój, na zawsze.- powiedział, uśmiechając się. Harry pochylił się, aby go pocałować. Delikatnie, krótko, prosto z serca. Wiedział, że starszy nie ma siły na namiętny pocałunek, ale wiedział też, że będą się całowali jeszcze nie raz. W końcu mogą być ze sobą, bo to co najważniejsze już sobie powiedzieli i będą mogli być ze sobą szczęśliwi. Oderwali się od siebie, czekając aż dyrektor wreszcie przyjdzie i zabierze ich oraz Moona z tego lasu. Wszyscy ucieszyli się, że Louis z Harrym wreszcie wyznali sobie uczucie, że nie zauważyli jak Cameron otwiera oczy i sięga po swoją różdżkę. Nikt nie zauważył tego, jak celował w jednego z nich. Nikt, dopóki się to nie stało.
 - Avada... Kedavra.- w tym samym momencie Louis zamknął swoje oczy, a wszyscy obecni krzyknęli imię swojego przyjaciela, jakby miało mu to pomóc.
***
a.n.: Którego przyjaciela? OSTATNI ROZDZIAŁ!!!!!! Rozpiszę się pod epilogiem kochani. Dodałam dziś, bo rekolekcje. Kocham was bardzo mocno x Miło, jakby każdy zostawił komentarz pod tym OSTATNIM rozdziałem c:
Wasza Lucy x