poniedziałek, 8 lutego 2016

14. Nigdy nie przestanę chcieć

 Serce Louisa biło jak oszalałe. Może był idiotą, nie ukrywał tego. Wiedział, że ten plan był ryzykowny, jednak wiedział też, że jest jedynym możliwym wyjściem. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, dopiero zbliżał się świt, oznajmiający kolejny nowy dzień, a co za tym idzie - dopiero rozpoczynający się tydzień. Louis siedział ze swoimi przyjaciółmi na wieży astronomicznej, w torbie miał najpotrzebniejsze rzeczy, ale po raz kolejny sprawdzał, czy każdy wszystko posiadał.
 On z Liamem oczywiście schowany mieli zapas eliksiru wielosokowego i wystarczyło teraz tylko znaleźć kogoś, pod kogo mogli się podszyć, aby wejść do Ministerstwa niezauważonym. Charles opowiadał mu, że większość pracowników dostawała się tutaj poprzez kominki, jednak ci, którzy mieszkali w Londynie, chodzili toaletami, aby nie marnować proszku Fiuu, więc dla chłopaków to była szansa, żeby się tam dostać. Mieli też pieniądze, podręczniki z zaklęciami, w razie gdyby musieli w czymś pomóc, ale nie znaliby formuły oraz różnego rodzaju i rozmiaru ubrania, które zakładali czarodzieje pracujący w MM. Mieli też pióro oraz atrament, a na ramieniu Liama siedział Ollie - mała płomykówka, która miała w tym czasie krążyć wokół ministerstwa. Lou dopuszczał do siebie opcje, że mogą zostać dłużej w Londynie, a Ollie miałby przekazać wiadomość chłopakom, którzy zostali w Hogwarcie. Oczywiście oprócz tego mieli swoje różdżki, bez których się nie rozstawali.
 Ed i Niall trzymali peleryny na kolanach, a Sheeran ściskał Mapę Huncwotów w ręce. Widać, że po nich powaga zadania spłynęła i w ogóle się nie stresowali. W sumie mieli patrolować szkołę, tak aby nikt ich nie zauważył. Wszelkie boczne korytarze, błonia, sale, pokoje. Wszędzie, gdzie zauważą coś podejrzanego. Na ich twarzach nadal gościły uśmiechy.
 Jade oraz Danielle miały czegoś dowiedzieć się w wiosce, a że tam ludzie często plotkowali na temat Hogwartu. Louis był pewien, że wysyłając tam dziewczyny, dowiedzą się one czegoś interesującego na temat nieobecności dyrektora. Ze sobą miały tylko różdżki oraz pieniądze, aby wtopić się w tłum ludzi, którzy kupują Piwo Kremowe. Miały na sobie płaszcze z kapturami, zasłaniającymi ich twarze, aby żaden z uczniów, udających się na wagary, ich nie poznał.
 Perrie i Taylor miały trochę nudne zadanie, ponieważ miały krążyć wokół szkoły oraz nad Zakazanym Lasem, a w momencie, gdy Zayn z Harrym będą potrzebowali wystrzelą fajerwerki ze swoich różdżek, mają po nich lecieć i zabrać stamtąd jak najszybciej, w razie gdyby działo się coś, co zagrażało ich życiu. Louis wiedział, że Styles na pewno tego nie zrobi, ze względu na bycie Gryfonem oraz fakt, że dziewczyny miałyby go ratować, jednak polecił Malikowi, aby kontrolował wszystko oraz nie cackał się z chłopakiem, gdy ten nie będzie chciał tego zrobić. Nie mogli na razie podejmować ostatecznych kroków, dopóki nie dowiedzą się tego, kto dokładnie stoi za tym wszystkim oraz co oznacza sygnet od dyrektora. Pezz oraz Tay trzymały już miotły na kolanach, a z kieszeni wystawały im różdżki. Obie były trochę blade i przerażone. Może nie bały się tak o siebie, jak o chłopaków, a zwłaszcza o Louisa i Liama, którzy ryzykowali najwięcej.
 Jeśli chodzi o najgorsze przerażenie, to zdecydowanie chyba wygrywał Harry, który starał się zachowywać spokój, a wewnątrz miał ochotę krzyczeć, płakać, piszczeć i przytulić Louisa, aby nigdzie nie szedł i chęcią się z nim zamieni, albo chociaż pójdzie z nim. Jednak wiedział, że jego zdolności przydadzą się bardziej tutaj. Zaynem miał przy sobie kamienie bezoaru, które wykradli wraz z Harrym z gabinetu profesor Lucille. Wzięli je na wszelki wypadek, gdyby spotkali jakieś zwierzę, które chciałoby je zaatakować, a przy okazji otruć. Mieli iść razem z Lou oraz Liamem do testrali, a potem, gdy ta dwójka odleci w stronę Londynu, mieli się zagłębić w Zakazany Las, który był ogromny, a przeprawa na drugi jego kraniec zajęłaby im mniej więcej tyle samo, co podróż do Ministerstwa Magii. Z tej dwójki tylko Zayn brał jakiekolwiek rzeczy, gdyż Hazz miał zmienić się potem w wilka. Jedyne, co zabierał, to była jego różdżka.
 - Ja, Liam, Zayn i Harry musimy już iść. Zajmie nam to trochę czasu, więc musimy się już wyruszyć.- powiedział stanowczym tonem Lou, poprawiając swoją torbę.- Urzędnicy zaczynają mniej więcej swoją pracę o ósmej, z tego co napisał mi Charles. Mój brat będzie na mnie czekał o siódmej trzydzieści, trzy przecznice dalej, czyli mamy w sumie trzy godziny. Wy możecie zacząć równo z nami, czyli też z pierwszą lekcją.- dodał, a wszyscy słuchali go uważnie. Byli pod wrażeniem, jak bardzo zorganizowany potrafił być ich przyjaciel.
 - Zbieramy się.- powiedział Liam, wstając. Wraz z nim powstali wszyscy, aby przytulić się dodając sobie otuchy. Lou po kolei przytulił Perrie, Tay, Nialla, Eda, Danielle oraz Jade, którą wyściskał najmocniej, przy okazji targając jej włosy.
 - Uważaj na siebie, starszy bracie.- zaśmiała się, klepiąc go po plecach i  idąc w stronę Stylesa, aby go jeszcze uściskać. Lou spojrzał na Perrie, która przytulała mocno Zayna, bojąc się go puścić. On delikatnie gładził jej włosy, zapewniając, że nic mu się nie stanie oraz wróci do niej cały i zdrowy. Tommo wzdrygnął się na samą myśl, co by się stało, jakby było inaczej i to w dodatku z jego winy. Zauważył, że ich nieśmiertelniki zaczynają błyszczeć - Zayna na zielono, a Perrie na granatowo. Oboje kupili je sobie nawzajem na Pokątnej zaraz po tym, jak zaczęli się spotykać. Obie zawieszki miały szereg liter na sobie, które co jakiś czas zmieniały swoje miejsce, układając nowe zdania, odnoszące się do tej drugiej osoby. Miny obojga jakby złagodniały oraz uspokoili się, odrywając się od siebie. Potem spojrzał na Liama i Danielle, którzy wyglądali jak przyklejeni do siebie. Dani spływały łzy po policzkach i mówiła, że ma na siebie uważać, bo bez niego nie poradzi sobie w życiu, a Payne nie odpowiadał, że nie będzie musiała, bo to nic takiego i wróci w całości. I w ich przypadku stało się to samo. Ulubione pióro Payne'a, wystające z kieszeni jego skórzanej torby, otoczone było granatowo brązową poświatą, niczym kolory jego domu, a śliczna kokarda we włosach jego dziewczyny błyszczała w żółtej barwie. Oboje od razu stali się radośni. Danielle wróciła do Jade, która trzymała jej miotłę, a Liam podszedł do Lou, który przyglądał się tej scenie z niemałym szokiem.
 Przecież on... i Harry... I kolory... I medalik... I oczy Darcy... Przecież... To to.. Nie rozumiał tego, ale na razie nie mógł się tym zajmować, bo miał ważniejsze sprawy na głowie, na przykład podróż do Londynu. Odwrócił się jeszcze i rzucił wszystkim "cześć" oraz poszedł z Harrym, Liamem oraz Zaynem w stronę Zakazanego Lasu.
 Szli w ciszy przez zamek, aby nie obudzić żadnego ucznia, portretu, czy nie zwrócić na siebie uwagi żadnego ducha, a zwłaszcza Irytka, który obudziłby całą szkołę, począwszy od woźnego Degasa i jego tchórzofretki. Lou szedł na przodzie, trzymając przed sobą różdżkę, na końcu której znajdowało się niebieskie światło. Po kilkunastu minutach drogi z wieży astronomicznej dotarli do wyjścia. Złapał za klamkę, jednak jak się spodziewał, drzwi były zamknięte.
 - Nie ma dyrektora, więc Degas zamknął je na klucz, a nie magią.- powiedział Harry, a Lou pokiwał głową. Gryfon wyciągnął swoją różdżkę, zatrzymując ją przed dziurką od klucza.- Alohomora.- powiedział, a zaraz po tym nastąpiło chrząknięcie w drzwiach, jakby przekręcanie klucza. Chłopcy uśmiechnęli się do siebie, wychodząc ze szkoły.
 Całą drogę między drzewami milczeli. Nie bali się o siebie, bardziej o bliskich. Atmosfera między nimi była napięta, bo każdy z nich zastanawiał się "co będzie, jeśli,,,?". Louis wiedział, że jeden niewłaściwy krok, złe posunięcie i wszyscy się domyślą, że byli oszustami. W najlepszym wypadku zdążą uciec i spędzą noc u Charlesa. Płomykówka Liama latała nad ich głowami, ciesząc się z podróży, chociaż nie wiedziała, co się działo.
 - Już jesteśmy.- powiedział Louis, widząc swoje ulubione stworzenia. Liam z Zaynem patrzyli dookoła, nie widząc stworzeń, jednak Tommo wraz z Harrym przypatrywali się pięknym, czarnym, skrzydlatym koniom.- I wiecie... Chyba od tej pory koniec z sekretami.- dodał, patrząc na Malika.- Stwierdziliśmy, że zwierzanie się sobie jest babskie. Ale wcale takie nie jest i możemy sobie mówić wszystko, bo się przyjaźnimy. I to jest dobry moment, aby powiedzieć pierwszą rzecz, prawda?
 - Huh?- Zayn się speszył, patrząc w bok. Wszyscy patrzyli na niego wyczekująco, ale wiedział, że nie mieli za dużo czasu.- No więc... Jestem wężousty.- powiedział, a Liam z Harrym otworzyli szerzej oczy ze zdziwienia. Nie spodziewali się, że ich przyjaciel zatai przed nimi tak ważną informację.- Do tej pory powiedziałem o tym tylko Perrie, a Louis dowiedział się sam, bo w nocy często posykiwałem i... na brodę Merlina, Louis! Zapomniałem!- krzyknął, patrząc na Tomlinsona. Chłopak zmarszczył brwi.
 - Mów, bo musimy lecieć.- powiedział, widząc zaskoczoną minę swojego przyjaciela. Chłopak złapał starszego za ramiona, patrząc mu w oczy.
 - Wtedy jak obudziłeś się wśród węży, one powiedziały mi coś, ale nie zdążyłem ci tego przekazać, bo wybiegłeś do Harry'ego i tego samego dnia się z nim pokłóciłeś, no i z Niallem...- mówił szybko, starając się nie zapomnieć o niczym.- Potem o tym totalnie zapomniałem, bo chciałem was pogodzić, no ale nie ważne! One mi powiedziały, że w Lesie się dzieje coś złego. Że się boją i szukają schronienia w zamku.
 - I mówisz mi to dopiero teraz?!- powiedział Lou, uderzając go w głowę. Chłopak się zarumienił, ale po chwili się uśmiechnął, odsuwając się od przyjaciela. Louis spojrzał na testrale, przypominając sobie, jak niedawno ktoś zabił tutaj jednego z nich.
 - Zapomniałem, stary. A co do tych tajemnic. To masz rację. Harry, możesz powiedzieć dziewczynom, że jesteś animagiem. Jesteśmy z nimi długo, są też twoimi przyjaciółkami i możesz im ufać.- dodał Malik, klepiąc Stylesa po plecach, na co ten westchnął, przyznając mu rację.
 - No to... Lecimy Louis?- zapytał Liam, uśmiechając się blado. Ślizgon kiwnął głową i przytulił się go Zayna, kiedy Payne przytulał Gryfona. Po chwili Krukon podszedł do Malika, a Louis wpadł w objęcia Harry'ego.
 - Loueh, uważaj na siebie, proszę.- powiedział płaczliwym głosem, przytrzymując go jeszcze mocniej.- Tak bardzo się o was boję i nie chcę, żeby wam się coś stało. Wróć do mnie.
 - Wrócę, Harreh. Wrócę, obiecuję.- odpowiedział Louis, a medalik na jego piersi na moment się rozgrzał dodając mu otuchy. Odsunęli się od siebie, o wiele spokojniejsi. Harry w tym czasie wziął wielki haust powietrza, a po chwili na jego miejscu znajdował się wielki wilk. Miał on tak samo zielone oczy, brązową, lekko falowaną sierść, długie i potężne łapy oraz duże uszy. Zayn wziął ubrania i różdżkę Harry'ego do swojej torby. Lou jeszcze na chwilę pochylił się, aby pogłaskać ogromnego wilka za uchem i złożyć pocałunek na jego kudłatym łbie. Harry odwdzięczył mu się polizaniem go w twarz, po czym wraz z Zaynem ruszyli w dalszą podróż między drzewami.
 - To był najdziwniejszy pocałunek świata.- stwierdził Liam, ale Lou nie słuchał go, tylko podszedł do dwóch dorosłych testrali, które w miarę nie były spłoszone i pozwoliły się oswoić. Pomógł swojemu przyjacielowi wsiąść na jednego z nich. To było dla Liama dziwne uczucie. Siedzieć w powietrzu na niewidzialnym koniu, a zaraz jeszcze miał na nim lecieć. Oczywiście, że się bał, kto by się nie bał. To było podobne uczucie to swobodnego zwisu. Lou pokazał mu, jak ma się trzymać, aby nie spaść i kazał mu też trzymać się w tyle, żeby nie zgubił drogi. Chwilę później Ślizgon wskoczył na drugiego testrala i wzlecieli w do góry, lecąc w stronę Londynu.

 Perrie opierała się o mur, patrząc na ludzi, którzy chodzili po błoniach. Niczego nieświadomi, spokojni. Z jednej strony nienawidzili się, jeśli chodzi o relacje między domami, a z drugiej przyjaźnili wśród "swoich". Pierwszy dzwonek. Louis i Liam powinni być w Londynie, a Zayn i Harry już gdzieś w oddali w środku Zakazanego Lasu. Dziewczyna westchnęła, sięgając po swoją miotłę. Jade i Niall przytulali się pod jedną ścianą, a Ed z Taylor całowali pod drugą. Dostrzegła, że jej bransoletka otoczyła się żółto-czarną poświatą, a magiczny zegarek, wskazujący zamiast godziny, to kolejne lekcje i z kim miał je mieć, błyszczał na czerwono. Oni byli tacy spokojni, a ona zmartwiona wyczekiwała na jakiś znak od jej ukochanego. Chciała zazdrościć Jade i Tay, bo mimo iż ich partnerzy mieli bardzo ważne zadanie, to nie narażali życia jak Zayn. Jedynie gorzej od niej mogła czuć się Danielle, która bała się o Liama. Stała ona obok schodów, bawiąc się swoją różdżką, czarując stado ptaszków, które zawsze ją uspokajało. Tak, zdecydowanie Dani miała gorzej. Liam, który był setki mil od niej, wśród urzędników, którzy za włamanie się do Ministerstwa z chęcią wsadziliby go Azkabanu lub chociaż wyrzucili ze szkoły i połamali jego różdżkę.
 - Już czas.- powiedziała Krukonka. Wszyscy spojrzeli na nią, kiwając głowami. Taylor podeszła do niej, biorąc swoją miotłę i poprawiając torbę na swoim ramieniu. Przytuliła się do Eda i pomachała pozostałym, wzbijając się w powietrze. Pezz uśmiechnęła się blado, patrząc jeszcze w stronę Danielle, która założyła kaptur, aby ukryć swoje łzy. Dziewczyna bez słowa przerzuciła nogę przez miotłę i odbiła się od podłoża, lecąc za Puchonką.
 - Jak to robimy?- zapytała Taylor.- Latamy razem, czy się wymieniamy?- dodała, a Pezz obejrzała się dookoła. Jej wzrok zatrzymał się na Zakazanym Lesie.
 - Latamy osobno, ale pilnujemy tego, czy chłopcy nas nie wzywają. Ty na razie kontroluj błonia i jezioro, a ja zamek.- powiedziała, odlatując od dziewczyny i pogrążając się w swoich myślach. Z chęcią poleciałaby prosto do Zayna, ale musiała trzymać się planu Lou.

 Jade z Niallem szła pod jedną pelerynką, a Ed z Dani pod drugą. Chłopcy odprowadzali je pod posąg jednookiej wiedźmy, żeby mogły przejść do Hogsmeade. Puchonka otworzyła przejście i we czworo weszli do środka, aby nikt ich nie zauważył. Zdjęli peleryny, a Niall szepnął "Lumos". Ed uściskał Dani i Jade, po czym się odsunął, robiąc miejsce dla Nialla, gdyż korytarz był dość wąski. Irlandczyk najpierw przytulił Puchonkę, a potem mocniej objął swoją dziewczynę. Poczuł ciepło rozchodzące się po jego ciele i był pewny, że złoty pierścień na jego palcu, symbolizujący Gryffindor, świeci się czerwono, a srebrny na drobnej dłoni Jade, oznaczający Slytherin, błyszczy zielonym blaskiem. Działo się tak nie pierwszy raz i zawsze ciepło go ogarniające, uspakajało ich. Pocałował dziewczynę w czoło, gdy ta ruszyła razem z przyjaciółką ciemnym korytarzem. Niall spojrzał na swoją rękę. Na jego pierścieniu pojawiały się kolejno złoty znicz, miotła, imię jego dziewczyny, lew, wąż, a potem napis "kocham cię". Tak samo było na pierścionku Jade, tylko zamiast jej imienia pojawiało się "Niall". Chłopak westchnął, zakładając swoją pelerynkę, którą przysłał mu brat Louisa. Obaj wyszli zza posągu, przemierzając korytarze szkoły, tym razem czując się jak szpiedzy, a nie jak uczniowie.

 Louis z Liamem wylądowali na testralach punktualnie w bocznej alejce, tak aby nikt ich nie zauważył. Doskonale wiedzieli, że zwierzęta są widoczne tylko dla czarodziei, którzy widzieli czyjąś śmierć, jednak oni sami nie byli niewidoczni, a peleryny-niewidki zostawili dla Eda i Nialla, którym bardziej się przydały.
 Lou zeskoczył z skrzydlatego konia, głaskając go po łbie, po czym podszedł do swojego przyjaciela, podając mu rękę, aby pomóc mu zejść. Payne od razu się uspokoił, gdyż podróż na niewidzialnym stworzeniu, nie należała do najprzyjemniejszych. Zdecydowanie wolałby hipogryfa, którego widział na trzecim roku oraz na którym latał Harry z Louisem, jako jedyni odważni ze swojego roku. Ollie usiadł na jednym z kontenerów, zmęczony podróżą, chociaż w połowie drogi usiadł na głowie testrala. Liam pogłaskał swoją sowę, pozwalając jej spać i obiecując, że zabierze ją niedługo.
 Tommo pozwolił zwierzętom odlecieć, wiedząc, że Charles przetransportuje ich świstoklikiem do Hogsmeade dziś lub jutro, a stamtąd prosta droga do szkoły. Ślizgon rozejrzał się. Na końcu zaułku zauważył postać w czarnej pelerynie. Na głowę miała zaciągnięty kaptur, spod którego nie było widać jej twarzy. Louis uśmiechnął się.
 - Bracie.- zawołał, podbiegając do starszego Tomlinsona. Mężczyzna odsłonił swoją twarz, obejmując swojego młodszego brata, który był jego kopią. Między niby było niewiele różnic. Charles był tylko trochę wyższy, posiadał kilkudniowy zarost, którego brakowało temu młodszemu, a jego włosy były postawione do góry, a te Louisa opadały na czoło. Obaj mieli takie same uśmiechy i kurze łapki wokół oczu. Nawet głosy mieli bardzo podobne. Niby między niby było te osiem lat różnicy, jednak byli ze sobą bardzo blisko i to właśnie Louisa Charles poprosił na ojca chrzestnego swojego syna. Christopher, który był starszy od Louisa o sześć lat oraz Lucas, który był starszy tylko o dwa, byli równie podobni do nich. Cała czwórka wrodziła się do zmarłej matki, po ojcu dziedzicząc tylko magiczne zdolności. Luke wyróżniał się kolorem włosów, ponieważ był blondynem. Chris natomiast posiadał wiele tatuaży.
 - Louis, jak ja cię dawno nie widziałem.- powiedział starszy. Po chwili chłopcy się puścili, a Charles wyciągnął rękę w stronę Liama, który uśmiechnął się do brata swojego przyjaciela.- Cześć Li. Widzę, że bardzo się nie zmieniłeś.- dodał, po czym spojrzał na swojego brata, który ubrany był w zwykłe czarne spodnie i koszulkę z krótkim rękawem. Spojrzał na coś, co wystawało spod materiału i wtedy...- LOUISIE WILLIAMIE TOMLINSONIE, CZY TY MASZ TATUAŻ?!- zapytał, trochę podnosząc głos, a Lou zamarł. Liam zatkał usta ręką, powstrzymując śmiech.
 - Tak. Jestem dorosły. Chyba mogę go mieć, tak? Christopher też ma.- odpowiedział mu nastolatek, jednak trochę czuł strach przed starszym bratem.
 - Chris to już ma własne życie, pracę, mieszka u siebie ze swoją żoną, a ty ciągle się uczysz i mieszkasz u ojca.- powiedział, zakładając ręce na pierś. Lou westchnął, poprawiając swoja torbę. Nie mieli czasu, żeby teraz się kłócić. Charles wyszedł z alejki, aby "porozmawiać" z kimś, kto podążał do pracy w Ministerstwie. Lou z Liamem stali przy murze, żeby w odpowiednim momencie rzucić zaklęcie oszałamiające na osobę, w którą któryś z nich miał się wcielić. W końcu zauważyli jak starszy Tomlinson szedł z starszym mężczyznom, który na głowie już nie miał żadnych włosów.
 - Panie Harris! Ale nie uważa pan, że centaury powinny zostać zesłane w inny rejon Wielkiej Brytanii ze względu na szkody, jakie wyrządzają?- zapytał go Charles, kręcąc porozumiewawczo głową do Lou. To znaczyło, żeby chłopak się wstrzymał. Louis spojrzał na Liama z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
 - Ty go bierzesz, bo masz podobną posturę i ciuchy na niego.- stwierdził Ślizgon, a Payne kilkukrotnie zamrugał, przyglądając się mężczyźnie, który nagle się zatrzymał i robił wykład Charlesowi na temat centaurów.
 - Ale jak... no wiesz... zmienię się w niego... włos...- Liam się jąkał, a Lou starał się nie wybuchnąć śmiechem, żeby nikt nie odkrył ich obecności.
 - Zawsze są włosy w nosie, w uszach albo na klacie.- szepnął, chichocząc. Krukon jęknął z rozpaczy, a Lou poleciały łzy, ze śmiechu oczywiście. Spojrzał się znowu na swojego brata, który obejrzał się dookoła i w końcu kiwnął do nich delikatnie. Tommo szturchnął Liama i obaj w tym samym czasie oszołomili mężczyznę, którego złapał Charles i zaciągnął w stronę chłopaków. Mruknął pod nosem "dobra robota" i poszedł dalej, aby przyprowadzić kogoś jeszcze. Liam w tym czasie zaczął szukać jakiegoś włosa, którego mógłby wrzucić do swojej butelki eliksiru.
 - Mam!- powiedział, wyrywając siwego włosa z jednej małej kępki nad uszami. Wyciągnął sporą butelkę eliksiru wielosokowego i wrzucił włos do środka. Zawartość od razu stała się mętna oraz zmieniła swój kolor na brązowy. Dookoła rozniósł się zapach zgniłego sera.- Zaraz się porzygam.- dodał i zakrył butelkę, czekając aż znajdzie się ktoś, w kogo zamieni się Lou, aby równo z nim wypić swój napój. Chwilę później zjawił się Charles z mężczyzną mniej więcej w swoim wieku, który posiadał bardzo długie, blond włosy i budowę podobną do tej Louisa.
 - Steve, słuchaj, ale świstokliki to już przeżytek! Uważam, że czarodzieje powinni nauczyć się prowadzić mugolskie samochody.- Tommo usłyszał głos swojego brata, a chwilę później pochwycił z nim kontakt wzrokowy. Nastolatek wstrzymał oddech i w głowie wymówił zaklęcie "conjunctivitis". Kolega jego brata od razu przystawił dłonie do swoich oczy, pochylając się. Lou przygryzł wargę.
 - Na brodę Merlina! Charles, nic nie widzę!- powiedział, sycząc z bólu. Liam podszedł do starszego Tomlinsona zabierając włos, po czym podał go Louisowi. Młodszy wyciągnął swoją butelkę i wrzucił go do środka. Płyn zrobił się biało-żółty i pachniał cytryną. Ślizgon uśmiechnął się do niezadowolonego Payne'a, którego eliksir pewnie nie smakował tak dobrze.
 - Steve, masz natychmiast teleportować się do szpitala świętego Munga! Powiem wszystko pani minister i się nie kłóć ze mną! Poradzą sobie dzisiaj bez ciebie!- powiedział starszy Charles, a jego kolega kiwnął głową. Brat Louisa zdążył mu jeszcze niepostrzeżenie zerwać plakietkę, gdy ten zniknął w mgnieniu oka.
 - Brawo.- powiedział starszy Tomlinson, podchodząc do swojego brata i jego przyjaciela. Spojrzał na bezwładne ciało pana Harrisa i westchnął.- Teleportuję się z nim pod jego dom, a wy się w tym czasie zmieńcie. Spotkamy się pod Fontanną Magicznego Braterstwa, dobra?- zapytał, a uczniowie pokiwali głową. Liam sięgnął po plakietkę, którą mężczyzna miał na swoim garniturze.- Dolan Harris, Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, Biuro Łączności z Centaurami. Oraz Steve Pucket, Biuro Sieci Fiuu.- dodał na odchodne, a po chwili zniknął. Chłopcy spojrzeli się po sobie.
 - Ojciec Lory, dziewczyny z pokoju Danielle i Taylor.- powiedział Liam, patrząc na swoją butelkę i ostrożnie ją mieszając. Wzdrygnął się i wyjął z niej korek.
 - Brat Monic.- powiedział Lou i spojrzał na swój eliksir. W tym momencie wolałby już starszego czarodzieja, który śmierdział zgniłym serem.- To co, Li? Na zdrowie?- powiedział, otwierając swoją butelkę. Upił tylko kilka łyków, pamiętając, że trwanie eliksiru to zaledwie godzina i jeśli nie uda im się w tym czasie odnaleźć tego, czego szukają, to będą musieli znowu się tego napić.
 Lou poczuł okropne mrowienie w całym ciele i jakby cały zaczął się łamać, a potem składać. To było dość nieprzyjemne uczucie. Włosy łaskotały jego plecy, w pewnych miejscach pękły szwy, a w innych ubrania były za duże. Jego nos był o wiele większy i szpiczasty, a policzki szorstkie, a nie delikatne tak jak do tej pory. Dłonie stały się o wiele większe, tak samo jak i stopy. Był wyższy zaledwie o kilka centymetrów.
 Louis od razu sięgnął do swojej torby, wkładając tam resztę eliksiru, po czym wyciągnął brązową marynarkę i pasujące do tego spodnie uprasowane w kancik. Spojrzał się na Liama, który wyjmował fioletową koszulę, szarą kamizelkę i szare spodnie garniturowe. Wyglądali trochę jak mugole, a trochę jak czarodzieje w tych strojach, które zdecydowanie wyróżniały się wśród innych.
 - Przebieraj się szybciej.- powiedział Lou, którego głos był teraz niski oraz zdecydowanie bardziej męski. Przez chwilę przez jego głowę przeleciało, czy taki głos bardziej by się podobał Harry'emu, a potem zbeształ sam siebie za myślenie o nim w tak ważnych chwilach.
 - Już.- powiedział Liam, który teraz miał ochrypły głos, nienależący do tych najprzyjemniejszych.- Steve, idziemy?- zapytał, zakładając swoją torbę i przyczepiając plakietkę do kamizelki. Louis zrobił to samo i ruszyli ramię w ramię przed siebie, idąc w stronę toalet, prowadzących do Ministerstwa.- Dobrze, że Dani mnie nie widzi.- szepnął Payne, a Lou parsknął na to śmiechem.
 - Dobrze, że Harry mnie nie widzi.- odpowiedział mu, patrząc na wyższą od siebie postać. Mężczyzna odchrząknął, poruszając znacząco brwiami.
 - Jak ty go kochasz.- stwierdził, wzdychając.- Ale nie potrafisz się do tego przyznać przed nim i to cię gubi, Lou.- dodał, a Louis odwrócił wzrok.
 - Może i go kocham.- zaczął, wyciągając monety, bo już zbliżali się do przejścia.- Ale co z tego, skoro on mnie nie?
 - To z tego, że on ciebie też, tylko ty tego nie widzisz.- odpowiedział Liam, otwierając drzwi i stając w kolejce.
 - Tylko ty to widzisz.- odszepnął Lou.- I nikt więcej.- dodał, podając mu monety.- Przy fontannie, pamiętasz?- powiedział, po chwili wchodząc do kabiny, gdy przyszła jego kolej. Wszedł nogami do sedesu, ale nie zmoczył sobie butów. Pozostały one suche. Pociągnął za sznurek, poczuł ciągnięcie w dole brzucha, a po chwili znalazł się w kominku na holu głównym, Wyszedł z niego szybko, a zaraz po nim w płomieniach pojawił się kolejny czarodziej. Lou potrząsnął głową i poszedł w stronę fontann, widząc w oddali swojego brata i mężczyznę, za którego podszywał się Liam.
 - Panie Harris.- Lou schylił głowę, udając szacunek do starszego mężczyzny. On kiwnął do niego głową, nie wiedząc, czy mówi do nich po imieniu, czy również na "pan".- Cześć Charles.
 - Cześć, Steve.- odpowiedział jego brat z błądzącym uśmiechem na twarzy. Byli tak identyczni, że aż to czasem zaskakiwało. Lou już się nie dziwił, że pani minister od razu pomyślała, że Lou jest równie w Slytherinie. Cała czwórka pasowała do tego domu idealnie. Nawet każdy z nich bał się węży, o ironio.- Pani minister miała dla was specjalne zadanie w swoim biurze.- położył nacisk na dwa ostatnie słowa, a chłopcy kiwnęli głowami, idąc za nim. Lou wiedział, że Charles mimo swojego młodego wieku, był szychą w Ministerstwie i Ashley Mai ceniła sobie jego zdolności. Nie bez powodu został młodszym asystentem ministra magii.
 Charles prowadził ich do windy, a oni posłusznie szli zanim, wtapiając się w tłum, jak gdyby nigdy nic, Liam opowiadając o centaurach, o których miał sporą wiedzę. Starszy z rodzeństwa chyba nie przez przypadek dobrał osoby, w które zamienili się chłopcy. Jak się okazało Dolan Harris mógłby ciągle mówić każdemu o magicznych stworzeniach, a Steve Pucket cichym chłopakiem, który zawsze wykonywał swoją robotę. Cała trójka weszła do windy wraz z paroma innymi osobami, a wraz z nimi wleciały małe samolociki z papieru.
 - Dobry, panie Pucket.- powiedziała jakaś młoda kobieta, uśmiechając się zalotnie. Louis zamrugał kilkakrotnie, ale dostał kuksańca w bok od swojego brata, więc uśmiechnął się szeroko do niej.
 - Dzień dobry.- odpowiedział. Zjechali na pierwsze piętro, które oznajmiło im, że znaleźli się w biurze ministra i personelu pomocniczego. Charles oraz Liam wyszli, a Lou odwrócił się jeszcze na moment, machając do kobiety, na co ta zarumieniła się wściekle. Nigdy nie rozumiał kobiecej logiki, dlatego wolał być gejem.
 - Steve i Amanda ze sobą kręcą od jakiegoś czasu, nie zepsuj mu tego.- powiedział jego brat, wkładając ręce do kieszeni swoich spodni. Zatrzymali się na chwilę, a Charles na nich spojrzał, marszcząc czoło.- Poczekajcie tutaj, ja wypłoszę tę starą jędzę z gabinetu i wejdziecie do środka. Pilnujecie czasu?- zapytał, patrząc na swój zegarek.- Jak tam będziecie weźcie znowu eliksir, bo minęło już czterdzieści minut.
 - Jesteś najlepszy.- powiedział Louis, uśmiechając się szeroko.- Przytulę cię tylko, jak będziemy w domu, bo teraz tak głupio.- stwierdził, a jego brat się zaśmiał. Puścił mu oczko i ruszył do biura swojej szefowej.
 - Lou, powiesz mi, czemu wkradliśmy się tu w dzień, przez toaletę, używając eliksiru, udając kogoś innego i pilnując się na każdym kroku, żeby nie palnąć jakieś głupoty, a nie w nocy przez budkę telefoniczną, będąc sobą, skoro mogliśmy wtedy wykraść to samo i bez zbędnego strachu, że ktoś nas zauważy?- mówił szeptem Liam, jednak cały czas się złościł. Lou westchnął patrząc na niego. Wiedział, że to pytanie w końcu padnie. W końcu jego przyjaciel był bardzo inteligenty.
 - Nasza cudowna pani minister może być na tyle mądra, że nie będzie trzymała nic w swoim gabinecie, a wtedy musimy się popytać innych ludzi, aby nie wrócić z pustymi rękoma.- powiedział Lou, a chwilę później wysoka i szczupła postać o bladej twarzy i szpiczastym podbródku wyskoczyła ze swojego gabinetu, a Charles biegł tuż za nią, śmiejąc się ukradkiem i rzucając spojrzenie w stronę chłopaków. Wiedzieli, że mają niewiele czasu. Lou obejrzał się i powoli wszedł do środka, a zaraz za nim Liam, który zamknął za sobą drzwi.
 - Najpierw eliksir.- zarządził Louis, a obaj wyciągnęli ze swoich toreb butelki. Ślizgon od razu wypił kilka łyków cytrynowego napoju, tym razem nie czując wielkiej różnicy, oprócz mrowienia w okolicy pępka.- Szukaj czegoś, co jest związane z Hogwartem i Doof'em.- powiedział Louis, zabierając się do szukania w biurku pani minister, a Liam w jej szafie. Spędzili tam dobre dwadzieścia minut, gdy w końcu Lou na trafił na coś, co przykuło jego uwagę.
 - Li! Liam!- krzyknął, a mężczyzna, który był jego przyjacielem natychmiast rzucił wszystko i podbiegł do niego.- Patrz!- pokazał mu dokument dotyczący zmiany dyrektora i zastąpienie do niejakim Cameronem Moonem. Kolejny plik papierów dotyczył zdolności, wykształcenia i doświadczenia tego całego Camerona. Chłopcy czytali wszystko po kolei uważnie, dochodząc do wniosku, że odnaleźli tajemniczą osobę o inicjałach "C.M".- Mamy to.- powiedział Lou, chowając papiery z powrotem do szuflady.- W dodatku jest z rocznika Doof'a... skończył Hogwart... Nie myślisz, że oni... no wiesz...
 - Byli razem?- dokończył za niego Liam, a Louis tylko kiwnął głową. Młodszy westchnął, zastanawiając się nad tym.- Nie wiem, Lou. To bardzo prawdopodobne. Tylko co teraz?
 - Teraz musimy stąd iść i dowiedzieć się coś więcej o nim. Na przykład, co teraz robi.- powiedział, a Liam w tym czasie użył zaklęcia czyszczącego, aby posprzątać biuro. Chłopcy ruszyli do drzwi, jednak zatrzymali się nagle, słysząc czyjeś kroki, a chwilę później jadowity głos pani minister oraz głos Charlesa.- Cholera.- dodał Lou, ciągnąc swojego przyjaciela w stronę szafy. Pani minister wpadła do biura z bratem Tommo w tym samym momencie, co oni zamknęli za sobą drzwi.

 Zayn naprawdę uwielbiał fakt, że Harry był animagiem. Jednak teraz, gdy Styles szedł obok niego jako wilk, szukając jakichkolwiek śladów z nosem przy ziemi, to czuł się niezręcznie, nie mogąc z nim zamienić nawet jednego słowa. Szli w milczeniu, a jedynym odgłosem był trzask łamanych gałęzi oraz pociąganie nosem przez Gryfona. W końcu wilk zatrzymał się, patrząc przez siebie, a jego uszy zaczęły drgać, jakby nasłuchiwał. Nagle odwrócił się, spoglądając się na Zayna i zawarczał. Malik nie wiedział jak z nim postępować. Jak z psem, czy jak z człowiekiem?
 - Co jest Harry?- chłopak kucnął, kładąc dłoń na łbie wilka. Ten znów zawarczał wskazując podłużnym pyskiem miejsce między drzewami i zrobił dwa małe kroki do tyłu na ugiętych łapach. Jego ogon był podkulony. Zayn wyciągnął przed siebie zapaloną różdżkę, rozglądając się dookoła. Spojrzał na dół, zauważając węże, które pełzły w stronę, z której oni przyszli. Dookoła była tak ciemno, jakby był środek nocy, chociaż Zayn był pewien że lekcje dawno się zaczęły, może nawet dochodziła pora obiadowa, a zwierzęta chciały przez to wtargnąć się do środka.
 - Co się tam dzieje?- zapytał Malik w ich języku, a jeden z nich się zatrzymał. Był on największy ze wszystkich. Uniósł swój łeb, patrząc na Malika, powoli wyciągając język.
 - Uciekamy.- odpowiedziało zwierzę, chociaż z jego gardła wydobył się tylko syk. Harry przyglądał się temu uważnie, pierwszy raz będąc świadkiem możliwości swojego przyjaciela. Dla Malika to było coś normalnego, do czego już przywykł, ale jednak w świecie czarów wężouści rzadko kiedy się zdarzali. W pewnym momencie zauważył jakiś ruch między drzewami i podążył w tamtą stronę, zostawiając Zayna samego wraz z gadem.
 - Przed kim?- dopytywał chłopak, przyglądając się temu, jak pozostałe węże uciekają, a ten, z którym właśnie rozmawiał ogląda się za nimi. Wiedział, że to tylko jego talent przytrzymuje węża do pozostania jeszcze przez chwilę. Nie zauważył tego, jak jego przyjaciel znika między krzakami jako wilk, skradając się w jeszcze mroczniejsze zakamarki Zakazanego Lasu.
 - Tutaj jest potężny czarodziej. On wszystkich chce skłócić, a zwierzęta zabić. Wie o waszej obecności. Uciekajcie, póki jeszcze nie wyruszył za wami.- powiedział wąż, po czym opuścił swój łeb, podążając za pozostałymi. Zayn przestraszył się trochę i w końcu się podniósł, od razu oglądając się za siebie, aby powiedzieć Harry'emu wszystko, co przekazał mu wąż.
 - Harry?- powiedział, a jego serce zamarło.- Harry?!- powiedział głośniej, ale jego przyjaciela nie było. Błądził wzrokiem pośród drzew, starając się odnaleźć jakiś ślad po wilku, lecz to było na nic. Nie mógł go odnaleźć.- Harry!- nawoływał go cały czas, nie zważając na okoliczne zwierzęta i to, że może je spłoszyć.
 Nie wiedział, co miał robić, więc przemierzał las w nieznanym kierunku, równie dobrze mogąc minąć się ze Stylesem, jednak nie chciał stać bezczynnie i czekać, aż ktoś go uratuje. W pewnym momencie poczuł jak coś miękkiego przebiega obok jego nóg. Spojrzał się, widząc biegnącego wilka, którym był jego przyjaciel. Z ulgą pobiegł za nim bez słowa, jednak szybkość zwierzęcia była nieporównywalna do tej jego. Po kilkunastu minutach biegu Harry się zatrzymał i schował za drzewem, aby zapewne zamienić się z powrotem w człowieka. Zayn ledwo co dyszał. Nienawidził biegać. Rzucił Harry'emu jego ubrania i różdżkę i wystrzelił w górę czerwone fajerwerki, zanim jego przyjaciel zdążyłby zaprotestować. Wiedział, że nie bez powodu biegli, a dokładniej uciekali, a zanim wybiegli by z lasu, to ktoś lub coś mogłoby ich złapać.
 Harry chwilę później wyszedł zza drzewa w białej koszulce i czarnych spodniach. Z jego wargi ściekała krew. Otarł ją wierzchem dłoni, nie chcąc nic mówić. Po chwili korony drzew rozsunęły się, ukazując dwie postaci na miotłach. Zayn wskoczył przed Perrie, nie pozwalając swojej dziewczynie kierować, a ta objęła go w pasie, uspakajając się, że nic nie jest jej chłopakowi. Harry natomiast, że nie miał już sił, wskoczył za Taylor, przylegając do jej pleców i polegając całkiem na jej zdolnościach lotniczych. Chwilę później we czwórkę kierowali się w stronę wieży astronomicznej i Hazz po raz pierwszy od kilku godzin poczuł jak bardzo burczało mu w brzuchu i jak zmęczony był.
 Wszyscy znaleźli się na miejscu, gdzie zapłakana Perrie rzuciła się na swojego chłopaka, mówiąc, jak bardzo się o niego martwiła. Harry uśmiechnął się tylko. Pragnął, aby Louis też się na niego rzucał każdego dnia, przytulał i całował... Ale przez swoją głupotę i, jak to kiedyś Louis nazwał, puszczalstwo, musiał teraz znosić to, że go odtrącał. Chłopak spojrzał na niebo i stwierdził, że zbliżała się godzina szesnasta. Louis z Liamem pewnie wrócą późnym jeśli w ogóle mieli zamiar wrócić jeszcze dzisiaj. Gryfonowi znowu zaburczało w brzuchu.
 - Oh, tak, zapomniałabym. My też nic nie jadłyśmy.- powiedziała Tay, kładąc miotłę na podłodze.- Stróżka. Stróżka!- zawołała Puchonka, która swój pokój wspólny miała obok kuchni i często wkradała się do środka. Po chwili przed nimi pojawił się skrzat domowy, który na widok Taylor skłonił się nisko i poprawił swoją wielką kokardę.
 - Panienka Swift mnie wzywała?- spytała, a dziewczyna pokiwała głową.- Co się stało, panienko?- zapytała skrzatka, a wszyscy już domyślili się, że Taylor poprosi ją o przyniesienie im jedzenia, gdyż sami mieli czekać na wieży astronomicznej do powrotu Louis i Liama, albo listu przyniesionego od Ollie'go.
 - Stróżko, przynieś nam tutaj coś do jedzenia. Nie byliśmy dzisiaj na obiedzie, ani śniadaniu i jesteśmy bardzo głodni.- powiedziała, a skrzatka zniknęła, kłaniając się nisko. Wszyscy usiedli na podłodze, opierając się o zimny mur. Harry bawił się swoją różdżką i nie patrzył na pozostałych.
 - Hej, młody, słyszysz nas?- zawołała Tay, a Styles na nią spojrzał rozkojarzonym wzrokiem. Uśmiechała się pogodnie, jakby próbując uspokoić jego myśli. Otarł swoją twarz, ścierając resztki zeschniętej krwi, która wypływała z rany na jego twarzy.
 - Po co tam pobiegłeś?- zapytał się Zayn, odrywając wzrok od swojej dziewczyny, a Harry wzruszył ramionami.- I co tam znalazłeś?
 - Opowiem to wszystkim. A ty czego się dowiedziałeś po tej rozmowie z wężami?- zapytał. Perrie się napięła, zdziwiona, że Harry o tym wiedział, a Taylor otworzyła szerzej oczy, nie wiedząc o czym on mówił.
 - Też opowiem jak wszyscy będą. I przy okazji muszę im powiedzieć, że jestem wężousty.- dodał z uśmiechem na twarzy, zerkając na Tay, na co ta aż zakrztusiła się powietrzem. Wywodziła się z rodziny mugoli i dla niej takie coś było zupełnie czymś nowym oraz jeszcze bardziej niesamowitym.
 - Ta, a ja muszę powiedzieć o byciu animagiem.- zaśmiał się Harry, zyskując na sobie spojrzenie Perrie oraz zaskoczonej Tay. Obie miały szeroko otwarte oczy i nie mogły wydusić z siebie słowa.- Tak, jestem niezarejestrowanym animagiem. Zmieniam się w wilka, ale nic nie wiecie, shhh.- przystawił palec do ust.
 - Pokażesz?- zapytała podekscytowana Krukonka. Zawsze była pod wrażeniem, jak nauczyciel transmutacji, profesor Mitchie zmienia się w golden rotrivera. Harry pokręcił głową, patrząc na nią przepraszająco.
 - Nie mam siły. Innym razem, Pezz. Wybacz.- powiedział, a dziewczyna tylko kiwnęła głową, wtulając się w Zayna. Harry'emu znów zaburczało w brzuchu i chciał już mieć jedzenie przed sobą. Mógł śmiało powiedzieć, że miał wilczy apetyt.
 - Jest chyba jeszcze jedna rzecz, o której musisz powiedzieć, Hazz.- odezwał się Zayn, a Gryfon na niego spojrzał. Ślizgon gładził włosy swojej dziewczyny i utrzymywał ze swoim przyjacielem kontakt wzrokowy.- Chodzi o Louisa. Musisz mu powiedzieć, co czujesz.- dodał, a Harry zarumienił się. No tak, jego przyjaciele wszystkiego się domyślili, to znaczy, że Lou pewnie też o tym wiedział i specjalnie go odrzucał. A on głupio myślał, że może go nie zauważa.
 - Przestań, Zayn. On nigdy nie odwzajemni moich uczuć i nie mam co się starać. On nawet nie chciałby kogoś takiego jak ja. Przecież wiesz, jak się zachowywałem w stosunku do dziewczyn...
 - Ale zmieniłeś swoje nastawienie i to jest ważne. Louis na razie ma na głowie ratowanie szkoły i egzaminy, więc uważam, że po OWUTEMACH powinniście na spokojnie porozmawiać. Myślisz, że czyja miłość cię chroni przed nienawiścią? Jakiejś przypadkowej dziewczyny, z którą byłeś kilka dni? Wybacz, stary, ale byłeś ślepy, bo Louisowi podobasz się od przeszło ośmiu lat jak się znamy, a zakochany jest w tobie od jakiś dwóch, może trzech.- stwierdził Zayn, dodając Harry'emu otuchy. W jego sercu na nowo zagościła nadzieja i po tych słowach zrozumiał. Zrozumiał, że naprawdę był ślepy na te wszystkie gesty, zdrobnienia i zachowania przez te wszystkie lata, a on głupi myślał, że jak rok był zakochany w swoim przyjacielu to cierpiał. To co miał czuć taki Louis, który męczył się osiem lat z takim idiotą, jakim był Harry niezauważający starań Ślizgona?

 - Ci ludzie mnie powoli wykańczają.- stwierdziła kobieta, opadając na swój fotel. Louis przez małą szparę w drzwiach obserwował kobietę i swojego brata, który jak wierny piesek stał obok niej, słuchają każdego słowa, wylatującego z jej ust.- Panie Tomlinson proszę zanotować kolejną wizytę w Hogwarcie. Od września wprowadzimy reformy.
 - Uhm... Pani Mai, jakie reformy?- zapytał Charles, a Louis wytężył słuch. Liam przybliżył się do niego, aby również nasłuchiwać, chociaż nie mógł nic zobaczyć. Nie mieli jak stąd wyjść. Teleportacja na terenie Ministerstwa była niemożliwa, a wyjście stąd zbyt ryzykowne. Jednak nie mogli tak czekać, bo kobieta w każdej chwili mogła ich zaważyć. Musiał dać jakiś znak Charlesowi..
 - Wielkie reformy, panie Tomlinson. Nie mogę panu za dużo przekazać, ze względu na pańskiego wścibskiego brata i jego kontakt z dyrektorem. To nawet ja nie byłam taką pupilką.- prychnęła, a w Louisie aż się zagotowało. Miał ochotę wyjść stamtąd i rzucić się na kobietę, jednak jego przyjaciel go powstrzymał. Pani minister spojrzała instynktownie na szafę.
 - Proszę mi wybaczyć, ale nie rozmawiam z moimi braćmi na temat tego, co dzieje się w mojej pracy. To co dzieje się w Ministerstwie, zostaje w Ministerstwie, a ja jestem wierny tej zasadzie. W dodatku nie uważam, że powinno to interesować mojego najmłodszego brata, który w tym roku kończy szkołę i pozostał mu zaledwie miesiąc nauki.- powiedział Charles spokojnie, a Lou wiedział, że po prostu chciał wyciągnąć od kobiety potrzebne informacje, może nie do końca świadomy, że jego brat nadal tu był.
 - Masz rację, chłopcze.- odpowiedziała, machając ręką i zagłębiając się w fotel.- Przez ostatnie trzy lata darzyłam się ogromnym zaufaniem i nigdy mnie nie zawiodłeś. Nic, co ci powierzyłam, nie wydostało się poza gmach tego budynku przed czasem, a tym bardziej nie rozpowszechniło się wśród małoletnich czarodziei.- dodała, wskazując krzesło przed sobą, a Charles natychmiast na nim usiadł, czekając aż kobieta opowie mu o tych reformach. Louis zauważył błądzący uśmiech na jego twarzy. Byli tak bardzo podobni...
 - Więc na kiedy mam zapisać kolejną wizytę w szkole i czego ona ma dotyczyć?- zapytał Charles, wyciągając z teczki samopiszące pióro oraz notes, który zawisł w powietrzu. Jego kartki same zaczęły się przekręcać, czekając, aż padnie jakaś data.
 - Tak, może już po egzaminach, dajmy tym dzieciakom spokój... Zapisz datę 20 czerwca.- powiedziała, a kalendarz otworzył się mniej więcej w połowie, a pióro naskrobało coś na wybranej kartce. Louis przycisnął ucho do drzwi, przytrzymując się Liama, aby nie wypadli. Najgorsze, co teraz mogłoby ich spotkać, to odnalezienie go przez panią minister. Nie tylko on miałby kłopoty, ale również jego brat, który tak bardzo mu pomógł.- Panie Tomlinson, tu chodzi o coś więcej niż naukę. Te dzieciaki większość swojego młodzieńczego życia spędzają w szkole, one są tam wychowywane. Uważam, że od teraz Ministerstwo powinno wybierać dyrektora, a w dodatku osoby, które oprócz nauczania, będą w szkole patrolowały korytarze, pokoje wspólne i błonia, aby te dzieci nauczyły się kultury oraz poszanowania.- powiedziała, a Louis pobladł. Liam wziął głęboki oddech. Tommo wrócił wzrokiem do brata, który się zmieszał i nie wiedział, co miał odpowiedzieć.
 - Ohh... No tak, uhm... Bardzo dobry pomysł... Pani Mai, ale musi pani iść na salę rozpraw, natychmiast... Za 10 minut jest rozprawa czarodzieja, który używał zaklęcia Imperio na mugolu.- powiedział, patrząc w dziennik. Kobieta zerwała się z miejsca, dziękując Charlesowi i wyszła z biura, zostawiając starszego Tomlinsona samego. No może nie do końca.- Wyłaźcie stąd szybko, żeby się nie wróciła.- powiedział, a Liam z Louisem wyszli z szafy poprawiając swoje garnitury. Przełożyli sobie torby przez ramiona i pokierowali się w stronę wyjścia. Charles wyjrzał przez drzwi, upewniając się, czy nikogo nie było, po czym cała trójka wyszła na zewnątrz.
 - Charles, jak zwykle ratujesz mi dupę.- powiedział Louis, chowając twarz w dłoniach, gdy szli w stronę windy. Mężczyzna spojrzał na swojego brata i położył mu rękę na ramieniu, patrząc mu prosto w oczy.
 - Ryzuję własną pracę, ty ryzykujesz swoją przyszłość, w każdej chwili mogą nas przyłapać.- mówił szybko przejętym głosem.- Jednak Hogwart wspominam bardzo dobrze, to były najlepsze lata mojego życia, mam do tej szkoły ogromny sentyment i jeśli Ministerstwo się w to wszystko wpieprzy to nie będzie to samo miejsce.- dodał, a Lou aż był w szoku. Jego brat rzadko kiedy używał takich słów.- Uratuj tę szkołę, rozumiesz?- powiedział, a Tommo tylko pokiwał głową. Chłopak poczuł mrowienie w całym ciele i spojrzał na Liama.
 - Eliksir. Ostatnia dawka.- powiedział, wyciągając butelkę, aby wypić ostatnich kilka łyków, które pozostawiły go w postaci Steve'a Pucket'a, a jego przyjaciela jako Dolana Harrisa.- Mamy godzinę, aby dowiedzieć się czegoś o Cameronie Moonie.- odpowiedział, a jego brat spojrzał na niego niezrozumiale.
 - O kim?!- zapytał, jednak ten tylko pokręcił głową. Wszyscy wsiedli do windy, w której już było kilka osób, a każdy z nich miał udać się na odpowiednie piętro. Louis pochylił się w stronę swojego przyjaciela.
 - Ty jedziesz na poziom czwarty, a ja na poziom szósty. Wypytaj się, ale żeby nikt się nie zorientował. Za czterdzieści minut widzimy się przy fontannie.- powiedział, a chwilę później kobiecy głos oznajmił im, że znaleźli się na czwartym piętrze, czyli w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Liam wziął głęboki oddech i wyszedł z grupką ludzi, na których miejsce pojawili się nowi, którzy witali się z Charlesem.
 - Charles, powiadom Joanne, że za niecałą godzinę opuścimy Ministerstwo i teleportujemy niedaleko was, żeby nas się spodziewała.- szepnął mu Lou, a jego brat kiwnął tylko głową. Po chwili winda zatrzymała się na szóstym piętrze, gdzie znajdował się Departament Transportu Magicznego.- Czterdzieści minut, atrium.- rzucił na odchodne, gdy kolejni ludzie wchodzili do środka, przysłaniając mu jego brata.

 - Zbieramy się.- powiedział Louis, podchodząc do Liama. Mieli dosłownie dziesięć minut, zanim eliksir przestanie działać. Spojrzał na swojego brata, który rozglądał się dookoła.- Powiadomiłeś swoją żonę?
 - Tak.- burknął.- Oni coś wiedzą. Wiedzą, że jest nie tak.- powiedział, gdy zobaczył, jak dwóch ochroniarzy rozmawiało ze sobą i patrzyło w ich stronę.- Idźcie już.- powiedział, odsuwając się do nich. Louis pociągnął Liama w stronę kominków, którymi tu przybili, aby znowu znaleźć się w toalecie. Dosłownie zdążyli wejść w zielone płomienie, gdy mężczyzna w czarnym mundurze podszedł do miejsca, gdzie stali chwilę wcześniej.
 Po chwili obaj znaleźli się na zewnątrz, oddychając świeżym powietrzem oraz każdy w swojej postaci. Louis uśmiechnął się, widząc Liama w trochę przydużym ubraniu, które w dodatku było tak kiczowate, że miał ochotę wybuchnąć śmiechem.
 Chociaż sam pewnie nie wyglądał lepiej. Zwłaszcza, że Steve miał ogromne nogi w porównaniu do tych jego i cieszył się, że zabrał eleganckie pantofle Harry'ego, bo żadne z jego by nie zmieściły się na stopy kolegi jego brata. Teraz musiał wyglądać jak kaczka, gdy człapali do uliczki, gdzie zostawili Ollie'go i mieli się teleportować do Śnieżki, czyli domu Charlesa i Joanne.
 Weszli w zaułek, gdzie mała płomykówka czekała już na nich. Na widok Liama zahuczała radośnie i usiadła mu na ramieniu. Krukon wyciągnął z torby kawałek pergaminu, atrament i swoje ulubione pióro, aby napisać krótką wiadomość do przyjaciół z Hogwartu.
 - Co mam im przekazać?- zapytał Louisa, który w tych butach o pięć rozmiarów za dużych, człapał jak kaczka. Myślał intensywnie, niepewny jaką decyzję podjąć.
 - Zostajemy u mojego brata do jutra. Wolę się upewnić, że wszystko załatwiliśmy, a w razie czego, wrócę tam w nocy z Charlesem.- odpowiedział, a Liam zanotował coś na kartce.- Napisz, żeby na razie zajęli się egzaminami, a wszystko omówimy po OWUTEMACH.- dodał, a Krukon to dopisał. Zawiązał kartkę przy nóżce Ollie'go. Lou wyciągnął z torby kilka ziaren dając je sowie, która od razu wszystkie zjadła.
 - A teraz leć do Hogwartu i znajdź Danielle.- powiedział Payne, po czym sowa od razu wzniosła się, lecąc w stronę szkoły.- Ile zajmie jej podróż? Trzy, cztery godziny?
 - Myślę, że więcej, skoro my lecieliśmy tu dwie i pół na testralach.- westchnął Louis.- Mamy godzinę jedenastą, więc powinna tam się znaleźć do szesnastej. A teraz powiedz mi, czy czegoś się dowiedziałeś?- Liam pokręcił głową.
 - Ludzie uważają tego Harrisa za dziwaka, który ciągle gada o centaurach.- stwierdził Payne.- Nie mogłem za dużo mówić na inny temat, żeby się nie zorientowali. A co z tobą?
 - Oj, dużo się dowiedziałem. Ale opowiem to jak zbierzemy się wszyscy razem, teraz chodź, musimy się teleportować do mojej bratowej.- odpowiedział Louis i złapał swojego przyjaciela za rękę, ponieważ ten nie wiedział, gdzie znajduje się dom jego brata. Po chwili usłyszeli głośne trzaśnięcie i w ułamku sekundy znaleźli się przed białym, piętrowym domkiem, z błękitnymi ramami oraz drzwiami frontowymi w tym samym kolorze. Ten budynek zawsze Louisowi przywodził na myśl Śnieg i zimę. Dla mugoli był niewidoczny. Widzieli oni tylko puste podwórko, dość zniszczone, na których znajdowało się pełno śmieci, a w rzeczywistości znajdował się tu piękny domek z dużym ogrodem i mieszkała rodzina czarodziei. Na tej ulicy mieszkali sami czarodzieje, jednak trochę dalej już byli zwykli, niemagiczny ludzie.
 - Zapraszam, Li.- powiedział Louis, człapiąc w swoich za dużych butach. Przeszli przez bramę i podeszli do błękitnych drzwi. Lou zapukał do nich, słysząc donośny śmiech swoje chrześniaka.- Jak ja go dawno nie widziałem! Od zeszłych wakacji, rozumiesz? A tak to miesiąc wcześniej mogłem go zobaczyć.
 - Ernest! Ernest, zejdź z tej miotły!- krzyczała Joanne, nie zważając na pukanie w drzwi.- Chyba wrodziłeś się w swojego chrzestnego, jeśli chodzi o zamiłowanie do latania!- zawołała, a Lou i Liam zaczęli się śmiać, znowu stukając kołatką.- Mam cię!- pisnęła, a wraz z tym rozniosło się skomlenie jej synka. Chwilę później Jo otworzyła im wreszcie drzwi.
 - Louuuuu!- pisnął chłopiec, wyrywając się z objęć matki. Ślizgon wziął go na ręce i podrzucił do góry, co równało się z salwą śmiechu.- Lou, kto to.- Ernest wskazał na Liama, który uśmiechnął się pogodnie do malucha.
 - To jest wujek Liam. Fajny, co nie?- zapytał Louis, a chłopiec pokiwał głową.- Ale nie tak fajny jak ja, pamiętaj!
 - Lou najfajniejszy!- powiedział Ernest, a wszyscy w końcu weszli do środka. Ślizgon postawił swojego bratanka na podłodze, a ten pobiegł do salonu, aby przynieść kosz zabawek, które koniecznie musiał pokazać swojemu ulubionemu wujkowi. Jo obejrzała się po chłopakach, unosząc brew do góry i powstrzymując śmiech. Ich stroje całkiem ją rozbawiły, jednak starała się tego nie komentować, bo Charles coś tam jej mówił o tym, co Lou i któryś z jego przyjaciół mają robić w Ministerstwie.
 - Joanne, nic się nie zmieniłaś.- powiedział Louis, tuląc swoją bratową. Była to drobna szatynka, o falowanych włosach i zielonych oczach, a w policzkach miała dołeczki. Tommo czasem nazywał ją damska wersją Harry'ego i gdyby wolał dziewczyny, to właśnie taka by mu się spodobała. To była kolejna z rzeczy, która upodabniała go do jego braci.- Macierzyństwo ci służy.
 - Dzięki, Lou.- zachichotała.- Cześć Liam!- powiedziała, przytulając się do drugiego z chłopaków. Przez trzy lata małżeństwa z bratem Louisa oraz trzy lat bycia parą, poznała jego przyjaciół.
 - Cześć Jo. Piękny domek. Nadal się dziwię, że wcześniej mnie tu nie było.- zaśmiał się Krukon, siadając na krześle i przyglądając się, jak na stoliku noże kroiły stos warzyw.- Zupa?
 - Taaa.- odpowiedziała, oglądając się.- Gdzie Ernest?- popatrzyła po pomieszczeniu, gdy do środka wpadł chłopczyk na małej miotełce, która ledwo co odrywała się od podłogi. Był tak bardzo podobny do swojego ojca, co za tym idzie do Louisa też. Miał jasnobrązowe włosy i niebieskie oczy, a po matce odziedziczył dołeczki.- Na brodę Merlina, Ernie! Zaraz się potłuczesz! Louis, zabiję cię za to, że kupiłeś mu to na święta!- powiedziała, ganiając swojego syna po kuchni. W końcu udało jej się go złapać, ale tym razem Louis wziął go na ręce, zagadując go, żeby nie przeszkadzał swojej mamie w robieniu obiadu.
 - To był pomysł Harry'ego, a nie mój!- bronił się Tommo, łaskocząc chłopca, który uwielbiał spędzać czas z Louisem. W dodatku taka niezapowiedziana wizyta sprawiła mu wiele radości.
 - Właśnie! Co z Harrym?- zapytała Jo, patrząc wyczekująco na Lou, na co ten się zarumienił. Liam odchrząknął nieznacznie i wziął swoją swoją torbę, mrucząc coś pod nosem o przebraniu się i poszedł szukać łazienki.
 - A co ma być? Przyjaźnimy się.- odpowiedział chłopak, starając się zmienić temat. Cieszył się, że jego bratowa nie wypytywała o powód jego wizyty, ale nie chciał też, aby pytała się o Stylesa. To były dwa najgorsze tematy, jakie mogła wybrać.
 - Tylko?- uniosła brew do góry.- Wybacz Lou, ale odkąd cię znam, a znam cię już od siedmiu lat, czyli zaledwie rok krócej, niż ty znasz chłopaków. Słuchałam nie raz jak opłakujesz to, że on cię odtrąca i widziałam, jak na niego patrzyłeś, gdy przyjeżdżał do domu twojego ojca na wakacje i my z Charlesem was odwiedzaliśmy. Nie oszukasz kobiecej intuicji. NIGDYYYYY!- ostatnie słowo powiedziała ze złowieszczym akcentem, po czym oboje wybuchliśmy śmiechem.- Pogadaj z nim, gdy ta cała sprawa się wyjaśni, egzaminy będą już za wami... Najlepiej w wakacje, na spokojnie.- powiedziała, a Louis kiwnął głową.
 Jego bratowa miała rację. Musiał z nim pogadać, gdy to tylko się wyjaśni. Spojrzał na Ernesta, który przytulał się do jego ramienia i usypiał. Chciał być tak spokojny jak on i cieszyć ze wszystkiego dookoła. Tylko szkoda, że to nie było takie proste.
***
Bezoar - kamień będący antidotum na większość czarodziejskich trucizn.
Alohomora - zaklęcie otwierające zamki.
Hipogryf - magiczne stworzenie, hybryda powstała z połączenia konia z orłem.
Świstoklik - magiczny przedmiot, który umożliwia czarodziejowi teleportację z miejsca na miejsce niezależnie od tego, gdzie się znajduje. Są to przeważnie rzeczy, które mugole uznają za śmieci, np.: stary but, pusta puszka itd.
Conjunvtivitis - zaklęcie oślepiające ofiarę.
Fontana Magicznego Braterstwa - Fontanna znajdująca się na atrium w Ministerstwie Magii, przedstawiała ona czarodzieja z różdżką, piękną czarownicę, centaura, goblina oraz skrzata domowego.
Młodszy Asystent Ministra Magii - wysoka pozycja w Ministerstwie Magii, polegająca na doradzaniu Ministrowi.
***
a/n.: nie wiem jakim cudem, ale ten rozdział ma 8,1k słów, nie licząc słowniczka i notatki od autorki. O mój Boże. Ale to taki przełomowy rozdział... Chciałam wam oznajmić, że jeszcze 4 rozdziały + epilog i kończymy się z tym opowiadaniem ;(
Wasza Lucy x

2 komentarze:

  1. Rozdział super :)
    Szkoda że tak mało rozdziałów do końca, ale już nie mogę się doczekać rozmowy Lou i Hazzy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę niesamowity rozdział,nie mogę się doczekać kiedy dowiemy się wszystkiego a Larry będzie razem x

    OdpowiedzUsuń