sobota, 21 listopada 2015

6. Twa pomoc wbija mi nóż w serce

 Niall spędził w skrzydle szpitalnym trzy dni. Każdego dnia byli u niego jego przyjaciele, a Jade nie raz kłóciła się z panią Sprause, żeby zostać po godzinach odwiedzić. Z Zaynem było trochę gorzej. Tydzień od wypadku nie mogli go dobudzić, a każdy zastanawiał się nad przeniesieniem go do Szpitala św. Munga, tak jak Horana trzy lata wcześniej, który miał wtedy podobny wypadek. Perrie spędzała całe dnie i noce przy nim, nawet siłą nie pozwoliła się stamtąd wyprowadzić, jednak gdy w końcu otworzył oczy, nie miała innego wyjścia i przez ostatnie cztery dni siedziała tylko popołudniami w skrzydle szpitalnym. Zayn z dnia na dzień czuł się lepiej, ból głowy ustępował, a po wszystkich złamaniach nie było już śladu.
 Przyjaciele chłopaków również przebywali u nich, pilnując stanu zdrowia Zayna i Nialla. Jade ze łzami w oczach dziękowała Lou, że uratował jej chłopaka przed tragicznym wypadkiem, z którego większość Ślizgonów była zadowolona. Perrie natomiast nie odzywała się do niego ani słowem, jakby spodziewała się, że uratuje on też Zayna. Jednak Louis nie miał trzeciej ręki lub drugiej różdżki, żeby złapać ich obu. Sam był zbulwersowany, że nikt z jego drużyny nie zareagował.
 Jeszcze te szlabany, co sobota... Miało ich to czekać do końca listopada, a Tommo nie mógł patrzeć na te spojrzenia między drużyną Ślizgonów, a drużyną Gryfonów. Gdyby nie Degas i jego złośliwa tchórzofretka, która obchodziła wszystkich, dawno rozpętałaby się wojna na słowa i na zaklęcia. Jednak dyrektor powiedział im, że jeszcze jeden wybryk to szlabany będą mieli do końca semestru i pożegnają się z Quidditchem do końca roku. A w tej sprawie akurat byli zgodni - żaden nie chciał rezygnować ze swojego lubionego sportu,
 W dodatku te jedenaście dni sprawiło, że nienawiść między domami zaostrzyła się i Louis serio tego nie znosił. Miał dość widząc, jak profesor Mitchie kłóci się z ich opiekunką - profesor Grand - o ostatni mecz.
 - To wszystko przez waszą drużynę! Slytherin sprytnie sobie wymyślił, żeby zdyskwalifikować naszego pałkarza!- krzyczał mężczyzna któregoś razu na korytarzu podczas przerwy. Tak jak wcześniej ukrywali się ze swoimi kłótniami, tak teraz robili to publicznie. W dodatku inni nauczyciele się do nich dołączali.
 - Tylko to nasz kapitan leżał nieprzytomny! W dodatku mój podopieczny uratował życie waszemu pałkarzowi i powinien pan nam dziękować!- prychnęła kobieta, zakładając ręce na piersi. Jej kruczoczarne włosy upięte były w wysokiego koka, a błękitne oczy świdrowały każdego spojrzeniem. Długa szata jakby powiewała, chociaż nie było wiatru. Wszyscy uczniowie patrzyli na nich w ciszy, co jakiś czas szepcząc miedzy sobą niezrozumiałe słówka. Nagle obok niej znalazła się profesor Karen Garcia, opiekunka Ravenclawu i nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. Ubrana była w granatową szatę, a jej blond włosy sięgały jej do pasa. Ze skupieniem patrzyła na Mitchie'go i w jej brązowych tęczówkach widać było odrazę. Była jedną z młodszych nauczycielek, zaraz po profesorze Longbottomie, który uczył zielarstwa.
 - Logan, nie wygłupiaj się! Przyznaj rację Lucille i skończ z tymi bezpodstawnymi oskarżeniami!- prychnęła, stając u boku czarnowłosej kobiety. Uczniowie wymienili między sobą spojrzenia, jeszcze bardziej przysuwając się do ścian i okien, aby uniknąć ich wrogich spojrzeń.
 - Bezpodstawnych?! Cały ten mecz był jednym wielkim faulem! Boję się, że moi Puchoni zostaną również tak potratowani przez uczniów Slytherina na następnym meczu!- odezwał się gruby, niski mężczyzna o krótkiej, siwej brodzie i ciemnych (pewnie farbowanych) włosach, co dawało dość komiczne połączenie. Miał na sobie brązową koszule w pasy, czarną kamizelkę i spodnie w tym samym kolorze. Nazywał się on Johny Diamond i uczył zaklęć w tej szkole, będąc też opiekunem Hufflepuffu. Zanim ta kłótnia mogła przerodzić się w ogromny konflikt, którego nie dałoby się zaprzestać, zabrzmiał dzwonek i każdy z opiekunów powędrował w stronę swoich sal lekcyjnych z wysoko uniesioną głową. Uczniowie zrobili to samo, obrzucając się nienawistnymi spojrzeniami oraz wysyłając do siebie niecenzuralne gesty.
 Louis patrzył na to otępiały, poprawiając swoją torbę na ramieniu. Westchnął, bojąc się iść wtedy na transmutację wraz z Gryfonami, którą oczywiście prowadził profesor Logan...
 Teraz biegł na zaklęcia wraz z Krukonami, chociaż było dawno po dzwonku. W głowie klął siarczyście na ruchome schody, które od lat robiły mu psikusy, zmieniając swój kierunek w ostatniej chwili. Był już na trzecim piętrze, gdy zobaczył kilku Gryfonów z 4 klasy, którzy wyśmiewają się z małej Puchonki, która klęczała na podłodze wśród rozsypanych książek i płakała, ukrywając twarz w dłoniach. Lou zacisnął dłonie w pięści, podchodząc do nich szybkim krokiem. Spojrzeli się na niego i trochę się przestraszyli, jednak nie cofnęli się nawet o krok.
 - Co wy tu odwalacie?- zapytał, patrząc na nich z góry. Może wśród swoich rówieśników był jednym z niższych, ale oni mieli po jakieś 14 lat, więc jego wiek robił swoje. Zbliżył się jeszcze bardziej, prawie stykając się jednym z nich.- Nikt was nie nauczył szacunku?!
 - Do Puchonów nie trzeba ich mieć. Są bezwartościowi, jak ten cały dom. Nie mają żadnego talentu.- odezwał się jeden z nich, który stał z boku. Louis spojrzał się na niego. Miał założone ręce na klacie i chytry uśmieszek, chociaż jego spojrzenie było zlęknione.
 - Taaak?! Taki z ciebie Gryfon, że atakujesz słabszych? Gdzie tutaj odwaga?! Więcej jej ma fretka Degasa.- prychnął, a młodsi uczniowie się zmieszali.
 - Odwal się od nas Ślizgonie.- dodał kolejny, a Lou wyciągnął swoją różdżkę. Każdy z nich zrobił krok w tył.
 - Oh, widać, że prawdziwi uczniowie domu lwa!- powiedział sarkastycznie Tommo.- Boją się, gdy ktoś wyjmuje różdżkę, chociaż chce tylko pomóc podnosić książki...- dodał i skierował swoją rękę na podręczniki małej Puchonki, która ze strachem przyglądała się tej scenie. Lou nie wypowiadając ani jednego słowa, pochował jej rzeczy do torby.- Ah, jak ja uwielbiam zaklęcia niewerbalne! Może chcecie coś wypróbować,  hm?- zapytał, wskazując końcem różdżki na jednego z pięciu chłopaków, któremu po chwili opadły spodnie.
 - Idziemy stąd!- zawołał blondyn, z którym Louis się stykał. Ślizgon założył ręce na piersi, wpatrując się w oddalającą się grupę. Po chwili jeden z nich się odwrócił, wystawiając w stronę Louisa środkowy palec. Ślizgon westchnął, w głowie wypowiadając "Jęzlep", a Mulat złapał się za usta i pobiegł przed siebie, zapewne w stronę Skrzydła Szpitalnego. Tomlinson uśmiechnął się, myśląc o Edzie i Niallu, którzy często używali tego zaklęcia.
 - Chyba nie uczą się na swoich błędach, co?- zapytał Lou, zwracając się do dziewczyny o burzy loków i czarnych jak smoła oczach. Wystawił w jej stronę dłoń, jednak ta odsunęła się od niego i wstała sama. Lou zmarszczył brwi.
 - Zostaw mnie... proszę... ja się boję... t-ty jesteś ta-aki mąądryyy...- zawyła, a chłopak nie wiedział, o co jej chodzi.- J-ja nie chcę, żee-ebyyś mnie te-eż zaczarował. Znam m-mało zaklę-ęć...- jąkała się i z każdym słowem była coraz dalej.
 - Hej! Nie po to ci pomagałem, żeby teraz rzucić na ciebie urok!- parsknął śmiechem Louis, patrząc na nią z niedowierzaniem.
 - Al-lbo ch-chesz mnie wy-ykorzystać.- dodała ciszej, a Ślizgon starał się pohamować śmiech.
 - Wybacz, jesteś urocza, ale wolę starsze.- powiedział.- Odprowadzić cię na lekcje? Ja powinienem mieć zaklęcia, ale cóż... trochę mi się przedłużyło dotarcie na lekcje.- mrugnął do niej, a ta zawyła głośno i z płaczem uciekła przed siebie, tuląc swoją torbę. Lou uniósł brwi do góry.
 - To jest mocno porypane!- wrzasnął, a po chwili usłyszał chrząkanie za sobą. Prychnął głośno i odwrócił się. Po chwili na jego policzki wstąpił rumieniec.- Oh, przepraszam profesorze Doof...
 - Wybaczam ci Louis. Muszę się również z tobą zgodzić, to jest mocno porypane.- powiedział, chyląc lekko głowę. Ręce miał założone z tyłu i uśmiechał się delikatnie.- Może porozmawiamy u mnie w gabinecie?
 Lou kiwnął głową niepewnie i dopiero teraz zauważył, że dyrektor wyszedł z sali zaklęć, w której Louis powinien mieć właśnie lekcje. "Czy mnie szukał?" przemknęło mu przez myśl, gdy szedł za mężczyzną na parter, aby dostać się do jego gabinetu.
 Tomlinson był jednym z niewielu uczniów, którzy wiedzieli, gdzie znajdywał się gabinet dyrektora. W dodatku zwykle znał hasło, aby móc się do niego dostać. Nie żeby był jakimś ulubieńcem, czy coś... no ale był i nie mógł tego ukryć. Przez ostatnie sześć lat często był u dyrektora, załatwiał z nim wiele spraw dotyczących szkoły, Quidditcha, nauczycieli. Był odpowiednikiem przewodniczącego w mugolskiej szkole. Jakoś na początku pierwszego roku zdobył jego zaufanie i przychylność, że ten wstawiał się za nim do różnych profesorów. Louis często mu pomagał w wielu rzeczach - jakieś małe konflikty, odpisywanie na listy, pomoc w różnych obowiązkach. Dobrze się dogadywali i Lou mógł mu w pełni ufać. Jednak od początku roku się z nim nie widział, nie licząc uczty pierwszego września i momentu, gdy zabierał Zayna z boiska, co było dla niego dość dziwne, jednak tego nie skomentował.
 Brian Doof był wysokim, szczupłym mężczyzną, może lekko zgarbionym, ale nadal mierzył ponad 6 stóp wysokości. Miał krótką brązową brodę i włosy w tym samym kolorze, sięgające trochę za uszy. Miał błękitne oczy, które były tak łagodne, że nawet najmądrzejszy człowiek od razu by mu zaufał.
W końcu dotarli do posągu chimery, a dyrektor wypowiedział hasło:
 - Sklątki tylnowybuchowe.- Lou uśmiechnął się szeroko. Dyrektor zawsze wymyślał dziwne hasła, a to było jedno z tych normalniejszych. Ślizgon przypomniał sobie jak Hagrid opowiadał im o sklątkach i jakie to są cudowne zwierzątka. Z początkowo każdy mu wierzył, dopóki nie przyniósł ich na lekcje. Połowa osób potem zrezygnowała. Profesor Doof i Louis weszli do jego gabinetu. Chłopak rozejrzał się po gabinecie, stwierdzając, że nic się nie zmieniło.
 - Usiądź, proszę.- powiedział dyrektor, a Louis zajął swoje miejsce na najwygodniejszym fotelu, stojącym obok biurka. Był tu tyle razy, że wiedział, gdzie może siadać i jak się zachowywać. Profesor Doof chodził po gabinecie, dłonią drapiąc się po brodzie i patrząc w podłogę.
 - Panie profesorze...- zaczął Lou, jednak nie wiedział, o co dokładnie go spytać. Miał tyle wątpliwości, niewyjaśnień, że zastanawiał się, od czego zacząć.
 - Powiedz mi Louis... Czy uważasz mnie za starego piernika?- spytał, a chłopak otworzył szeroko usta, wytrzeszczając oczy w niedowierzaniu. Jego policzki zrobiły się szkarłatne, ale nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek nazwał tak swojego dyrektora. Skąd przyszedł mu ten pomysł do głowy?!
 - Absolutnie!- zaprzeczył od razu.- Ale panie dyre...
 - A czy masz problem z tym, że wywodzę się z Hufflepuffu? Wiesz, z tego domu dla osób bez talentów.- zapytał ponownie, a Lou był co najmniej zmieszany.
 - Nigdy w życiu!
 - Ciekawe.- dodał dyrektor, marszcząc brwi. W końcu spojrzał na Ślizgona.- A przyjaźń z panem Stylesem? Nie przeszkadza panu, że jest Gryfonem?- dodał, a Lou poczuł, że medalik pod jego koszulką wypala mu skórę, jednak ukrył grymas bólu i pokręcił głową. Nie wiedział, czemu prezent od jego przyjaciela zaczął świecić właśnie teraz, ale nie miał czasu, aby się nad tym zastanawiać.
 - Nie. Znamy się już kilka lat. Tak samo jak z Niallem Horanem i Edwardem Sheeranem, którzy również są z Gryffindoru. I Liam Payne z Ravenclawu. Wszyscy są moimi przyjaciółmi.- dodał, a jego policzki zarumieniły się. Czemu tłumaczył się przed dyrektorem, że Harry nie jest jedynym jego przyjacielem, skoro mężczyzna znał przyjaciół Tomlinsona? Chłopak czuł, jakby wypierał z siebie wszystkie myśli o Loczku. Chociaż nieudolnie. Jedynym plusem było to, że medalion przestał go palić w skórę.
 - Ah, tak. Zapomniałem, że twoja przyjaźń z panem Stylesem to przyjaźń tylko w cudzysłowie.- dodał, uśmiechając się pogodnie i puszczając oczko w stronę zawstydzonego Louisa, który nie był w stanie wypowiedzieć nawet jednego słowa.
 - Panie profesorze, to chyba jakaś... pomyłka. Ja i Harry naprawdę się przyjaźnimy!- zaczął się tłumaczyć zarumieniony chłopak, próbując unikać wzroku dyrektora.
 - Oh, oczywiście Louis. Niewątpliwie ci wierzę, ale następnym razem jak będziecie się całować, uważajcie, żeby nikt was nie widział.- Lou o mało nie wypadł z fotela, słysząc o tym, że ktoś widział jak całował się z chłopakiem, w którym był zakochany.- I swoją drogą - wiem o twojej imprezie urodzinowej. Wybacz mi, że nie dostałeś prezentu i życzeń ode mnie w tym roku. Kosz ze słodyczami jest już w twoim dormitorium.
 Ślizgon nigdy w życiu nie pragnął zniknąć tak szybko jak w tym momencie. Chciał się stać niewidzialny, teleportować się gdziekolwiek, najlepiej gdzieś na Alaskę i zapomnieć o tej rozmowie. Dyrektor jednak nie zdawał się tym przejmować i usiadł na swoim miejscu za biurkiem. Lou nawet na niego nie patrzył, próbując stopić się z fotelem w jedno.
 - Jesteś jednym z nielicznych uczniów, których nie dosięgnęła nienawiść.- powiedział, a Ślizgon w końcu na niego spojrzał, na chwilę zapominając o poprzedniej wymianie zmian.
 - Tak wiem, panie profesorze, ale... właściwie to czemu? Nie rozumiem, co się stało, że nagle uczniowie i nauczyciele zaczęli się TAK zachowywać, a tym bardziej czemu ja to zauważam i sam się temu nie poddaje?- Tommo poprawił się na siedzeniu i gestykulował, przyglądając się skupionej twarzy profesora Doofa.
 - W rzeczy samej. Ja też się nad tym zastanawiam i bardzo się cieszę, że jesteś - jeśli mogę tak to nazwać - po mojej stronie. Dlatego mam dla ciebie zadanie, a właściwie prośbę. Chciałbym, abyś znalazł przyczynę tej nienawiści.- powiedział swoim spokojnym tonem, ale serce chłopaka zabiło szybciej. Przygoda jego życia. Nie mógł odmówić! Wewnętrznie cieszył się z tego jak dziecko, jednak grzecznie kiwnął tylko głową. Doof obdarzył go wielkim zaufaniem i musiał temu podołać. Byli dyrektorzy Hogwartu szeptali między sobą, przechodząc z portretu na portret i przyglądając się Louisowi uważnie. Profesor Doof spojrzał na portret Albusa Dumbledore'a, który uśmiechał się przyjaźnie.
 - Możesz już iść, Louis. Czeka cię druga godzina zaklęć, a profesor Diamond nie był zadowolony, że nie przyszedłeś na pierwszą.- dodał dyrektor z uśmiechem. Ślizgon wstał, żegnając się grzecznie. Był już przy drzwiach, gdy usłyszał:
 - Pamiętaj chłopcze. Miłość to największe i najpotężniejsze uczucie na świecie.
 Louis odwrócił się, aby spojrzeć na dyrektora, którego nie było już za biurkiem. Chłopak zmarszczył brwi i obejrzał się po pokoju. I wtedy to dostrzegł.
 Albus Dumbledore uśmiechał się do niego przyjaźnie ze swojego portretu. To do niego należały te słowa, które w tym momencie miały niewielkie znaczenie, lecz potem miały okazać się ważną częścią całej tej zagadki,
***
sklątki tylnowybuchowe - wyjątkowo odrażające i niebezpieczne stworzenia magiczne. Jest to właściwie krzyżówka mantykory z krabem ognistym wyhodowana przez Hagrida.
***
a/n.: COŚ NAM SIĘ ZADZIAŁO! Ha, teraz zacznie się rozwiązywanie całej tej zagadki. Jesteście ciekawi, co za tym stoi? Możecie pisać w komentarzach swoje pomysły ;)
Wasza Lucy x

1 komentarz:

  1. Wow szalejesz... Jestem ciekawa co Harry by powiedział na słowa dyrektora 😊

    OdpowiedzUsuń