wtorek, 10 listopada 2015

4. Zło wypływa z naszych serc

 Louis widział nienawiść. Serio, zauważał w oczach pozostałych uczniów małe iskierki złości, wrogie nastawienie i gniew, którym obdarowywali innych. Najbardziej Louisa dziwiło to, że pierwszoroczni, na ogół spokojni, ułożeni, grzeczni, obnosili się do mieszkańców domów innych niż swoje z wyższością. Najgorsze były spory Ślizgonów z Gryfonami, a Tomlinsonowi przypomniało się wszystko, o czym mówił mu Harry na temat dawnych dziejów Hogwartu. Tylko te dzieje się skończyły, myślał Lou za każdym razem, gdy mijał kolejną kłócącą się grupę uczniów.
 Miał tego dosyć. Szczerze i poważnie dosyć. Było tylko kilkanaście pojedynczych osób, które również to zauważały i starały się nie zwracać uwagi na to, co robią młodsi uczniowie. Louis dziękował za to, że chociaż jego przyjaciele byli normalni. Czasem zastanawiał się, od czego to jest zależne? Wątpił, że była to zasługa faktu, iż osiągnęli pełnoletność, ponieważ byli młodsi, którzy zachowywali się jak oni; oraz starsi, którzy byli gorsi od dzieci.
 W dodatku miał dość Harry'ego i jego "dziewczyn". Co nie szedł do pokoju wspólnego Gryfonów (na co nie każdy reagował entuzjazmem, ale Louisa to mało obchodziło), to wychodziła od niego jakaś laska. Za każdym razem inna, oczywiście. Nie raz to były uczennice innych domów, które po prostu nie zakładały szat w swoich barwach i zakradały się do niego lub stały gdzieś obok porteru Grubej Damy, czekając na pocałowanie się z Stylesem.
 Louis nie mógł go zrozumieć. Myślał, czemu Harry był taki... łatwy. Nie żeby mu to przeszkadzało, gdy oni się całowali, no ale...
 Harry tak samo myślał o Lou. Czemu był taki niedostępny, gdy połowa dziewczyn w szkole mogłaby przeżyć osobiste spotkanie z trollem, żeby tylko go pocałować albo chociaż przebywać w jego towarzystwie. 
 - Jesteś przystojny, inteligentny, zabawny, trochę bezczelny, ale odważny i sprytny. Czemu nie możesz znaleźć sobie dziewczyny?- mówił mu za każdym razem, na co Lou wymyślał jakąś ripostę, po czym zmieniali temat. Jednak Harry nie wiedział, że Louis wolał chłopców. A dokładniej jednego chłopca - zielonookiego, o ślicznych loczkach, dołeczkach i z tatuażem na lewym bicepsie. Oh tak, Tommo uwielbiał ten kołyszący się statek na ramieniu Stylesa, który na myśl przypominał mu morze, nad które często jeździł z rodzicami, zanim jego matka umarła. Sam miał tatuaż kompasu, który zawsze przekręcał się, aby wskazać północ. A dokładniej miejsce, gdzie powinna być, bo Louis zamiast zwykłych symboli, oznaczających kierunki świata, miał napisane cztery słowa: Love, Hope, Believe, Magic.
 - Ponieważ nie jestem puszczalski jak ty, Harreh.- odpowiedział mu wtedy i od tamtej pory nie wracali do tego. Było to na początku wakacji, gdy rodzice Zayna wylecieli do Egiptu na wakacje, siostry pracowały, albo również gdzieś wyjechały, a przyjaciele zrobili sobie męski tydzień w domu Malika. Którejś nocy Lou nie mógł spać i wyszedł na altankę, popijając ciepły, pitny miód, gdy dołączył do niego Styles, bez słowa się w niego wtulając i zaczynając zupełnie inny temat. W końcu skończyło się na związkach, a po uwadze Louisa, Harry wstał i wrócił do siebie. Lou nie miał mu tego za złe, jednak nie zamierzał go też przepraszać, ponieważ powiedział mu prawdę i co myśli o tej sprawie.
 Louis szedł właśnie w stronę sowiarni, aby wysłać paczkę do swojego najstarszego brata - Charles'a. A dokładniej do jego małego syna, którego Lou był ojcem chrzestnym. Miał skończyć w Halloween, to jest jutro, swoje pierwsze urodziny i Ślizgon chciał mu wysłać paczkę ze słodyczami różnego rodzaju oraz miodem pitnym, który Ernest uwielbiał. Najlepszą dla niego zabawą było łapanie czekoladowych żab, które skakały po całym stoliku, gdy chciał jedną z nich chwycić. Louis uśmiechnął się na wspomnienie z sierpnia, gdy jedna z żab wpadła na niego i ją zjadł, a mały Ernest zaczął płakać, bo to była jego ostatnia, której nie zdołał złapać.
 Ślizgon uwielbiał to uczucie, gdy był już po lekcjach i czekał go tylko weekend. Zwłaszcza, że w tę sobotę miało wypaść Halloween, a Niall z Edem urządzali wielką imprezę w pokoju życzeń. Nie mógł się doczekać, gdy wypije trochę ognistej. Miał niewielką nadzieję, że Harry znowu będzie w stanie niewielkiego upojenia alkoholowego i zaczną się całować. Nie mówił jednak o tym nikomu i zapewne nikomu nie powie.
 Dotarł w końcu do sowiarni i od razu zobaczył swoją sówkę - Harolda (to imię wybrał całkowicie przypadkiem!) i uśmiechnął się w jego stronę. Harold zahukał radośnie i wzbił się w górę, aby po chwili usiąść na ramieniu Louisa. Sowa zaczęła go dziobać w ucho, jakby nie mogła się doczekać, kiedy wyruszy w podróż. Ślizgon wyciągnął z kieszeni swoich spodni woreczek z pestkami słonecznika, które Harold natychmiast zaczął dziobać, po czym przywiązał do jego małej nóżki paczkę dla Ernesta.
 - Leć do Charles'a, mały.- powiedział, głaskając go po jego siwej główce. Sowa wzbiła się w powietrze, wylatując przez okno. Louis przez chwilę przypatrywał się Haroldowi, który lada moment zniknął mu z pola widzenia. Louis westchnął, wysypując resztę ziaren do jakiejś miseczki, wokół której zebrało się kilka sów. Tommo rozpoznał zwierzątka swoich przyjaciół. Z ich sześcioosobowej grupy tylko Harry miał inne zwierzę niż sowę. Lou przeklął Darcy w myślach i wyszedł z sowiarni.
 Przez głowę przeszła mu myśl, żeby pójść do Stylesa i trochę z nim pogadać, bo ostatnio nie mieli na to czasu. Wszyscy uczyli się do OWUTEMÓW, ponieważ każdy chciał znaleźć pracę w wymarzonym zawodzie. Louis od zawsze chciał być aurorem, a Harry uzdrowicielem, więc przed nimi było wiele nauki. Jednak dzisiaj miał trochę wolnego, a jutro ani w niedzielę go nie złapie, bo pewnie po imprezie każdy będzie odsypiał. Może znowu obudzę się obok niego, pomyślał Lou, jednak od razu pokręcił głową, żeby pozbyć się tej myśli. Nie mógł oczekiwać od Harry'ego czegoś, czego ten nie był w stanie mu dać...
 W końcu znalazł się na odpowiednich schodach, które zaprowadziły go prosto do obrazu Grubej Damy. Ta spojrzała się na niego wymownie, jakby wiedziała, że nie jest Gryfonem, jednak zapytała go swoim oschłym tonem:
 - Jakie jest hasło?
 - Piwo kremowe.- odpowiedział pewny siebie, uśmiechając się do niej. Jednak kobieta tylko prychnęła.
 - Błędne.
 Mina Louisa zrzedła, klnąc głośno, na co Gruba Dama pokręciła z politowaniem głową, jakby brzydziła się słów, które wypadły z ust niebieskookiego. Chłopak nie znał nowego hasła, a nie będzie czekał na Harry'ego wiecznie. W końcu postanowił, że wyśle mu patronusa z wiadomością, że siedzi przed obrazem. Wyciągnął różdżkę z kieszeni swoich czarnych spodni i przypomniał sobie najszczęśliwsze momenty ze swojego życia. Pocałunek z Harrym, jego zapach, dotyk, jego ciało przy jego ciele jak się przytulali...
 - Expectro Patronum!- zawołał Lou z małym uśmiechem na twarzy, a z końca jego różdżki wydostał się srebrny wilk, który swoim wyglądem przypominał tego samego, w którego zmienia się Harry. Oczywiście najpierw patronus Louisa był trochę inny, chociaż nadal pozostawał wilkiem. Jednak odkąd Gryfon został animagiem, patronus Ślizgona jakby... zmężniał, jeśli można tak określić wilka. Jego łapy były dłuższe, silniejsze. Pysk bardziej podłużny, a sierść lekko falowana. Jednak nikt się nie zorientował oprócz jego samego.
 Przez długi czas Harry nie wychodził ze swojego dormitorium, więc Louis uznał, że go może nie być. Zaczął iść w stronę lochów, aby wziąć swoją miotłę i polatać na boisku, gdy usłyszał krzyki, dobiegające z końca korytarza. Mimo iż była wczesna pora i nie dostałby szlabanu od  któregoś z nauczycieli, wolał nie być przyłapany na krążeniu obok wieży Gryffindoru. Schował się za gobelinem, przy okazji podsłuchując rozmowę między profesorem Loganem Mitchie, nauczycielem transmutacji i opiekunem Gryfonów oraz... profesor Lucille?
 - Niech pan MNIE posłucha, PANIE PROFESORZE!- powiedziała, akcentując ostatnie słowa, aby nauczyciel zwrócił na nią swoją uwagę.- Nie interesuje mnie to, ile Gryfoni robią dla szkoły! MOI Ślizgoni są równie porządnymi uczniami, nie zdziwiłabym się, gdybyśmy byli lepsi od was...- przerwała, dając czas profesorowi Mitchie na głośne prychnięcie.- Ale oczywiście PAN zabiera ciągle moim uczniom punkty, chociaż na to nie zasłużyli!
 - SKĄD pani może wiedzieć, że NIE zasłużyli?!- warknął mężczyzna, a Louis wyjrzał zza gobelinu, aby zobaczyć jak młodzi nauczyciele (młodzi jak na nauczycieli oczywiście, oboje mieli gdzieś po 40 lat) patrzą na siebie nienawistnym spojrzeniem. Louis zaczął się zastawiać, od kiedy mówią do siebie "pan/pani"? Zwykle byli dla siebie uprzejmi, czasem nawet zwracali się do siebie zdrobniale, wprawiając w śmiech wszystkich dookoła.
 - Znam swoich uczniów.- powiedziała poważnie, unosząc brodę do góry, a jej czarne jak smoła włosy rozplątały się, otaczając jej bladą jak śnieg twarz. Jej nozdrza falowały z wściekłości, a Louis miał wrażenie, że zaraz zacznie tupać nogą jak mała dziewczynka.
 - Widocznie nie.- odpowiedział opiekun Gryffindoru, uśmiechając się bezczelnie, jak to często Tommo miał w zwyczaju. Kobieta oburzyła się i wyciągnęła swoją różdżkę.
 - Nie wygrasz Pucharu Domów. Zobaczysz, że zniszczę twój dom, aby miał najmniej punktów.- powiedziała profesor Lucille, gdy mężczyzna stanął w tej samej pozcji co ona, prostując swoją rękę, w której trzymał swoją różdżkę. Przez chwilę patrzyli na siebie spod przymrużonych oczu, a Ślizgon miał wrażenie, że użyją zaklęć niewerbalnych i zaraz się nawzajem pozabijają, albo chociaż powaznie uszkodzą. Nie myśląc długo, Lou przewrócił stary gobelin, który porozbijał się na małe kawałeczki. Błękitne oczy profesor Lucille i szare spojrzenie profesora Logana zwróciło się w stronę chłopaka, który stał jak posąg, spoglądając to na nauczycieli, to na bałagan, który zrobił. Przełknął ślinę, gdy ta dwójka znalazła się tuż przy nim.
 - Co tu robisz?!- zapytali równo, przyglądając mu się od stóp do głów.
 - Reparo.- powiedział,w skazując różdżką na potłuczony gobelin, który po chwili znowu był całością.- Ja...- zaczął, patrząc uważnie na swoją opiekunkę, która była cała czerwona, ponieważ Louis swoim zachowaniem pokazał, że opiekun Gryfonów słusznie odbiera im punkty.- Wracałem z sowiarni i ćwiczyłem nowe zaklęcia, żeby dobrze przygotować się do OWUTEMÓW... w pokoju przeszkadzałbym innym, wie pani...
 - Dobrze, rozumiem Tomlinson.- odpowiedziała i Lou już miał iść, gdy usłyszał za sobą:
 - MINUS pięć punktów dla Slytherinu.
 - SŁUCHAM?!- Louis odwrócił się i spojrzał na profesora. Nie chciał denerwować swojej ulubionej nauczycielki, więc starał się zachować spokój.- Panie profesorze... przecież jest dopiero szósta... chyba mam prawo chodzić po zamku.
 - Ale nie możesz znęcać się na bezbronnych gobelinach.- odpowiedział. Louis miał ochotę już iść, godząc się z utratą tych pięciu punktów, gdy odezwała się jego opiekunka:
 - PLUS dziesięć punktów dla Slytherinu.- powiedziała głośno, a Louis się na nią spojrzał jak na wariatkę.
 - ZA CO?!- spytał oniemiały. Nie rozumiał całej tej sytuacji i z chęcią dowiedziałby się, za co dostał dodatkowe punkty.
 - Za naprawę Gobelina.- kobieta uśmiechnęła się, a Lou zauważył pulsującą żyłę na czole profesora Mitchie. To nie wróżyło niczemu dobremu...
 - MINUS piętnaście za podsłuchiwanie nauczycieli!
 - PLUS dwadzieścia za dobre wykorzystywanie swoich umiejętności do nowo poznanych zaklęć!
 - MINUS dwadzieścia pięć za skradanie się do Pokoju Gryfonów!
 - PLUS pięćdziesiąt za bycie przygotowanym do każdej sytuacji!
 Profesorowie kłócili się tak przez dobre kilka minut, nie zauważając tego, że Louis odchodzi od nich spokojnie. Włożył dłonie w kieszenie spodni, uprzednio wsadzając różdżkę pod koszulkę. Westchnął i zbiegł po schodach, mając nadzieję, że teraz nikogo nie spotka. Teraz chciałby mieć pelerynę niewidkę Eda czy Mapę Huncwotów, żeby nie natknąć się na kogokolwiek, zwłaszcza Degasa.
 Jednak nie dane było mu spokojnie wrócić do siebie. W oddali zobaczył młodego chłopaka, jeśli dobrze pamiętał, był on uczniem 3 roku w Ravenclawie... Podszedł do niego, uśmiechając się, bo dostrzegł, że chłopak zbiera swoje porozrzucane książki z podłogi. Lou wyciągnął różdżkę i chciał podnieść wszystkie przedmioty. Świadomy, że młody chłopak albo zapomniał, że może użyć magii albo po prostu zapomniał formuły zaklęcia.
 - Wingardium Le...
 - NIE!- powiedział chłopak, uważnie przyglądając się Louisowi. Niebieskooki zmarszczył brwi i opuścił różdżkę.
 - Stary, chciałem ci pomóc zebrać książki... Co ci odbiło?- zapytał rozzłoszczony. Nie rozumiał skąd ta wrogość w młodym chłopaku, skoro nie miał na sobie nic, co mogło o powiązać ze Slytherinem. Krawat, kamizelkę, szaty... wszystko zostawił na swoim łóżku. A może chłopak go kojarzył z drużyny Quidditcha, albo na co dzień go widział w kolorach zielono-srebrnych? Ale przecież trzecioklasista był Krukonem, więc czemu miałby być źle nastawiony do Louisa!
 - Nie potrzebuję twojej pomocy.- parsknął i zaczął wkładać książki do torby, aby jak najszybciej wrócić do swojego pokoju.
 - Nie bądź dzieciak, pomogę ci.- powiedział, znowu unosząc różdżkę, jednak młody chłopak wytrącił mu ją z ręki, po czym pobiegł przed siebie, prawdopodobnie do wieży Ravenclawu. Lou parsknął śmiechem, zastanawiając się, co kierowało tym małym Krukonem. Jednak nie miał ochoty na rozmyślanie o tym całym incydencie. Chciał teraz tylko wrócić do siebie, trochę odpocząć i skończyć pisać esej na transmutacje, bo w przeciwnym razie profesor Mitchie wścieknie się na niego i z chęcią odbierze Slytherinowi jakieś dwadzieścia punktów.
 Lou zaczął cicho pogwizdywać, gdy znalazł się już w lochach i kierował się w stronę swojego Pokoju Wspólnego, z nadzieją że Zayn nie jest obecnie u Perrie, albo ona u niego. Jednak w pewnym momencie zaprzestał swoich czynności, gdy usłyszał, że ktoś był gdzieś obok niego. Przysunął się do ściany, a w jego głowie znów pojawiła się myśl - czemu akurat Ed ma pelerynę-niewidkę? Zaczął się rozglądać i w końcu zobaczył parę całujących się nastolatków. Dziewczyna opierała się o ścianę, a chłopak jedną dłonią trzymał jej policzek, a drugą opierał na murze. Louis uśmiechnął się na myśl, że chociaż nieliczne osoby nie pałają do siebie nienawiścią, gdy dostrzegł małego, grubego, szarego kota o bordowo-brązowych oczach, który łasił się do chłopaka. Dopiero teraz dostrzegł czerwono-złote wykończenia szat i kręcone włosy u nastolatka. Serce mu zamarło.
 - Darcy, co tu robisz?- powiedział dobrze znany mu głos, a Lou przełknął ślinę. Harry odsunął kota od siebie i znowu zaczął całować Ślizgonkę z piątego roku. Niebieskooki stłumił szloch, wycofując się. Będąc kilka kroków dalej od całującej się pary, odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie, nie zważając tym razem, czy ktoś go przyłapie. Pewnie i tak by się nie zatrzymał, słysząc czyjś głos. Po prostu biegł, po chwili orientując się, dokąd zmierza. Łzy spływały mu po policzkach, gdy zahamował się przed Zakazanym Lasem i już wiedział, co chce teraz zrobić. Spojrzał się na chatkę Hagrida, w której były już zgaszone światła. Przełknął ślinę i wyciągnął swoją różdżkę, wyciągając ją przed siebie.
 - Lumos.- szepnął, a po chwili rozbłysło przed nim jasnoniebieskie światło. Ruszył przed siebie, starając się nie potknąć o któryś z wstających konarów. Zmarszczył brwi, widząc jak zwierzęta uciekają w stronę zamku. Im głębiej wchodził, tym więcej stworzeń zauważał. Z początku były to tylko spłoszone myszy, lecz potem dostrzegł również ptaki, jaszczurki, a gdzieś w oddali ujrzał wilka. Jednak nie zawracał, chciał spotkać swoje ulubione stworzenia, które za każdym razem poprawiały mu humor. Uśmiechnął się, gdy znalazł się na wielkiej łące, na której one były.
 Normalny człowiek, który już widział testrale, nie dostrzegłby ich w tej ciemności, nie ważne jakich czarów by użył. Louis od dzieciństwa kochał konie, odziedziczył tę pasję po swojej matce. I dzięki temu magiczne stworzenia, które wyglądem i zachowaniem mogły przypominać konie, kochały przebywać w jego towarzystwie, a on w ich. Jednorożce, testrale czy pegazy... dla niego nie miało to znaczenia, bo do każdego gatunku miał dobre podejście. Tak samo było tym razem, gdy zobaczył czarne stworzenie o długich nogach, kryjące  się za ogromnym drzewem. Lou nie miał nic przy sobie, aby je poczęstować, jednak musiały go poznać, bo po chwili znalazły się obok niego. Chłopak uśmiechnął się i zaczął głaskać łebek jednego z nich.
 Ślizgon rozejrzał się po łące, zauważając całe stado czarnych stworzeń. Nie wiedział, czemu ludzie nazywali je brzydkimi. Zwłaszcza ci, którzy znali je z opisów lub obrazów tych, którzy widzieli je tylko przez chwilę. Louis uważał je za wyjątkowe i piękne, ponieważ tylko wybrani mogli je oglądać. Jednak zauważył w ich zachowaniu coś dziwnego. Jakby bały się tutaj przebywać. Były spłoszone, kręciły się nerwowo, a samice chowały swoje niesforne młode między nogami. Louis spojrzał w dół i aż podskoczył ze strachu. Węże szybko pełzły między jego stopami, kierując się w stronę Hogwartu. Ciarki go przeszły. Nienawidził węży, bał się ich od zawsze. 
 Nagle stado ptaków zerwało się z gałęzi i z głośnym krakaniem poszybowały w dal, nawet nie pilnując, czy pozostała część również leci z nimi. Po chwili kilka pająków wielkości kafla przebiegło po konarach drzew, podążając tą samą drogą, co przed chwilą pełzły węże. Louis zdziwił się ogromnie, a nawet wystraszył. Nagle testrale zawyły z bólu, uciekając od Tomlinsona, ponownie chowając się za drzewami. Louis uniósł wyżej różdżkę i zaczął kręcić się dookoła siebie, patrząc czy nie ma nikogo za nim.
 - Jest tu kto?!- krzyknął, a testrale zadrżały ze strachu. Echo jego głosu rozniosło się po całym Zakazanym Lesie. Zatrzymał się przez chwilę, wpatrując się w drzewa. Oddech stał się mu cięższy, a skronie mu pulsowały. Powiedzenie, że się bał, było niedopowiedzeniem. Przez moment myślał, że dostrzegł czarną pelerynę, skradającą się w jego stronę. Jednak tak szybko jak ta myśl go nawiedziła, tak szybko go opuściła.
 Po chwili usłyszał jak ciężkie ciało upada na ziemię. Odwrócił się i zobaczył jak martwy testral leży na łące, a jego paciorkowe oczy wpatrują się w niego uważnie. Przełknął ślinę i pobiegł przed siebie, trzymając różdżkę najmocniej jak potrafił, wysoko przed sobą, aby oświetlała mu drogę. Znalazł się na błoniach w mgnieniu oka. Oddychał ciężko i zapomniał już o wszystkich innych sytuacjach, które go dzisiaj spotkały. W głowie miał tylko obraz zabitego testrala, który na pewno nie umarł ze starości.
 Przełknął ślinę, idąc w stronę szkoły, a w głowie miał tylko jedno zdanie:
 To nie jest już to samo miejsce.
***
a/n.: Wybaczcie za lekki poślizg, ale jestem obecnie w szpitalu, więc nie miałam internetu. Dopiero teraz dostałam modem, więc szybko coś naskrobałam ;) 
Jak wam się podoba do tej pory akcja tego ff? Mam nadzieję, że zostawicie po sobie jakiś ślad 
Wasza Lucy x

2 komentarze:

  1. Świetny rozdział... Już od dawna szukałam ff w takiej tematyce... W końcu mi się udało!!

    OdpowiedzUsuń