Cała dziesiątka szła gęsiego za dyrektorem i panią minister, która, w przeciwieństwie od profesora Doofa, wydawała się być bardzo zadowolona z siebie oraz ze swojego odkrycia. Dla niektórych z nich była to pierwsza wizyta w gabinecie dyrektora. Przyjaciele nie mieli pojęcia, jak oni ich odnaleźli. Jednak nie zaprzątali sobie tym głowy. Szli w stronę gabinetu, ukrytego za posągiem chimery, która posłusznie spytała się o hasło.
- Bahanka.- odpowiedział mężczyzna zmęczonym tonem, trochę przygnębionym, co nie uszło uwadze Louisa. Ślizgon, idący między Edem i Harrym, zwrócił się do rudzielca szeptem, aby tylko ten go usłyszał:
- Daj. Mi. Pelerynę.- zaakcentował cicho każde słowo, a Ed z początku wzdrygnął się, czując czyjś oddech na szyi, jednak po cichu wyciągnął swoją pelerynę-niewidkę z podręcznej torby, którą pospiesznie zabrał z pokoju życzeń. Louis włożył materiał pod swoją koszulkę, a medalion rozgrzał się na chwilę, przylegając do jego skóry. Zobaczył również, że dyrektor na chwilę się zatrzymuje, aby poprawić złoty pierścień z symbolem słońca, który zaświecił się jaskrawym żółtym kolorem, a potem oba te przedmioty zgasły, a Doof pokonał ostatnie stopnie, po czym wkroczył do swojego gabinetu. Nikt oprócz Tomlinsona tego nie zauważył, jednak zaniepokoiło go to ogromnie.
- Więc, więc, więc.- powiedziała pani Ashley, wchodząc do okrągłego gabinetu. Zatrzymała się przed biurkiem i dopiero wtedy się odwróciła, aby spojrzeć na uczniów stojących w długim rządku. Louis trzymał rękę na brzuchu, pilnując aby peleryna mu nie wypadła, a drugą odnalazł dłoń Harry'ego, łapiąc go za nią. Chłopak nie był zaskoczony dotykiem starszego, więc od razu odwzajemnił uścisk. Doof stanął obok swojego fotela, nie patrząc w ich stronę. Louis zaczął się rozglądać po portretach byłych dyrektorów Hogwartu, wzrokiem odnajdując starego Dumbledore'a, który puszczał mu oczko porozumiewawczo. Wiedział, że ów czarodziej widzi złączone dłonie jego i Hazzy, tak samo jak i profesor Brian.
- Zaszycie się w nieznanym miejscu w szkole, gdy ogłoszono dekret o sprawdzeniu wszystkich uczniów i nauczycieli, czy aby nie posiadają żadnych czarnomagicznych przedmiotów.- odezwała się swoim jadowitym tonem, a na jej bladej warzy gościł szyderczy uśmiech. Louis wiedział, że liczyła na to, aby kogoś złapać. Przyjaciele obejrzeli się po sobie, bo żadne z nich nie wiedziało o tym dekrecie. Musiał on wejść w życie dopiero w piątek, gdy oni szykowali się do spędzenia weekendu w pokoju życzeń.- Kradzież książek z Działu Ksiąg Zakazanych z biblioteki szkolnej.- dodała po chwili namysłu. Spojrzała się na dyrektora, oczekując od niego jakiegoś pochwalenia lub zadowolenia z jej kary. Jednak on był pogrążony myślami gdzieś daleko, wypatrując czegoś przez okno. Kobieta cicho prychnęła i zaczęła się przechadzać wzdłuż nich, przyglądając się ich zwykłym koszulkom, jakby doszukując się jakiegoś symbolu.- Z jakiego jesteście domu?
Wszyscy odpowiedzieli chórem, więc do kobiety doszły cztery różne wersje, nie wiedząc która od kogo, co było dla niej niemałym szokiem. Wybałuszyła oczy, odwracając się na pięcie tuż przy Louisie, mrucząc "ciekawe, ciekawe".
- A tak właściwie...- odezwał się Liam, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.- Czego pani od nas oczekuje? I jak nas pani znalazła?
Widać było, ze pani minister tylko czekała na to pytanie, bo zaśmiała się zjadliwie i przyjrzała Liamowi. Złapała swoimi szczupłymi, długimi palcami, zakończonymi krwistoczerwonymi paznokciami, jego twarz i przyjrzała mu się uważnie. Louis miał przez chwilę wrażenie, że albo go pocałuje, albo wypali dziurę w czole. W końcu jednak się odsunęła, zakładając ręce za siebie.
- Dociekliwy. Sprytny. Trochę zarozumiały. Krukon?- zapytała, jednak Liam pokręcił głową, rumieniąc się.
- Ślizgon.- odrzekł, a nikt nie wiedział, czemu kłamał. Jednak podłapali jego grę, wiedząc, że i oni musieli udawać, że nie byli z tego domu, do którego wybrała ich tiara. Pani minister pobladła, unosząc swój szpiczasty podbródek, jednak nie odezwała się na ten temat. Zaczęła natomiast odpowiadać na jego poprzednie pytania.
- To nie było trudne, mój drogi. Jestem wybitną czarodziejką, a swoich czasów byłam prefektem naczelnym! Wiem więc, gdzie chowają się uczniowie, aby uniknąć odpowiedzialności.- Lou powstrzymał się od komentarza, że "jej czasy" musiały być jeszcze przed Merlinem, bo zmarszczki na jej twarzy aż raziły go w oczy. Poczuł, że Harry zaciska mocniej jego dłoń.
- Po co nas pani szukała?- zapytała Perrie, ściskając mocno Zayna. Louis zauważył, że każdy z chłopaków stoi obok swojej dziewczyny i trzyma jej dłoń, aby dodać jej otuchy. Chłopak przełknął ślinę, bo on też trzymał tak Harry'ego i też chciał mu dodać otuchy...
- Moja droga damo, miałam swoje powody!
- Może nam je pani zdradzi?- Tommo w końcu nie wytrzymał i odezwał się. Kobieta zwróciła na niego swoje brązowe oczy, przyglądając mu się uważnie. Wiedział, że go poznaje. Charles przecież pracował blisko niej... Przełknął ślinę, gdy zatrzymała się tuż przy nim.
- Tomlinson... Tak samo zadziorny jak starszy brat. Nie wątpię w jakim domu się znalazłeś z tą swoją bezczelnością!
- Oczywiście, pani minister. Jestem Gryfonem.- odrzekł, oddając lekki ukłon głową, a stojący obok niego Ed próbował zatuszować swój śmiech kaszlem. Minister była wściekła do granic możliwości. Obróciła się gwałtownie, idąc w stronę dyrektora.
- Brianie, zrób coś!- krzyknęła, wymachując rękoma, jakby to miało jej pomóc, a na jej twarzy zagościły rumieńce.
- Jedyne, co mogę zrobić, Ashley.- odrzekł powoli, odwracając wzrok od okna, tuż na jej twarz.- To ukaranie ich za te książki.
- A co z dekretem?! Brianie, czyżbyś podważał stanowisko Ministerstwa Magii?!- krzyknęła kobieta, robiąc się jeszcze bardziej czerwona na twarzy.- Doskonale wiesz, co cię czeka, jeśli...
- Nie podważam stanowiska Ministerstwa Magii.- przerwał jej profesor Doof, podchodząc bliżej.- Ów dekret wszedł w życie dopiero w piątek, a z tego co wiem, to mam tydzień na wykonanie zadania. Ci uczniowie są bardzo solidni i nie chcieli uciec, tylko pouczyć się przed OWUTEMAMI, a o posiadaniu jakichkolwiek czarnomagicznych przedmiotów nic nie wiem, ale na pewno sprawdzę, czy nic takiego nie mają.- położył swoją prawą rękę na sercu, obiecując jej swoje słowo oraz wykonanie zadania. Pani minister westchnęła głęboko, a czerwone plamy powoli jej znikały z policzków.
- Dobrze. Powinieneś ich ukarać.- odezwała się spokojniej.- Jednak rozdziel pary.- Omiotła wzrokiem Zayna i Perrie, Liama i Danielle. Nialla i Jade oraz Eda i Taylor. Na Louis i Harry'ego nawet nie spojrzała, a oni natychmiast puścili swoje dłonie.- A ja przejrzę książki, które oglądali. Może nie mają nic czarnomagicznego, ale zawsze mogli to stworzyć.- w jej głosie można było dosłyszeć jadowitość, niczym u węża, których Louis tak bardzo się bał.
- Accio książki!- Kobieta machnęła różdżką nad sobą, a przez otwarte okno po kolei przybyły podręczniki, które tak wertowali cały weekend. Utworzyły one niemały stos na biurku dyrektora. Ashley użyła zaklęcia swobodnego zwisu, unosząc je przed sobą i ruszyła do drzwi. Odwróciła się w ich stronę i przemówiła groźnym tonem:- Rozdziel. Zapamiętaj. Ja tu jeszcze dzisiaj wrócę, muszę cię mieć na oku. Sam wiesz czemu.
Po tych słowach wyszła, głośno trzaskając drzwiami. Dyrektor był blady i z lekko trzęsącymi się rękoma podszedł do nich. Obejrzał się po wszystkich, westchnął ciężko. Louis wiedział, że pani minister czegoś od niego oczekuje, a Lou chciał dowiedzieć się czego. Musiał porozmawiać z dyrektorem na osobności i w duchu błagał, aby dał mu jakąś karę, którą będzie mógł wykonać albo blisko niego, albo bardzo szybko, żeby tu wrócić.
- Panna Edwards z panną Peazer pójdziecie do biblioteki, aby pomóc pani April posprzątać regały, ułożyć książki. Pan Malik z panem Sheeranem...- zamyślił się, jakby szukał odpowiedniej dla nich kary i Lou wiedział, że szuka im nie tylko zajęcia, ale czegoś co przybliży ich w rozwiązaniu zagadki.- Hagrid. Tak. On potrzebuje pomocy w Zakazanym Lesie, na pewno coś tam znajdziecie.- zaakcentował ostatnie zdanie, a Lou i Harry wymienili spojrzenia. Czyżby nie mógł im mówić tego wprost? Czyżby byli na podsłuchu?- Pan Payne z panną Thirwall zejdźcie do Degasa, aby wysprzątać Wielką Salę. A panie Horan i panno Swift, wy idźcie do profesora Longbottoma. On na pewno wam wynajdzie jakieś zadanie. A pan, panie Styles, zostanie pan u mnie i wypoleruje wszystkie ramy obrazów.- powiedział dyrektor, krzyżując Louisowi plany.- Panie Tomlinson, zostanie pan z nami oczywiście.- dodał, a Tommo od razu poczuł ulgę.
- Zmykajcie już. Ah, zapomniałbym!- zatrzymał ich na chwilę.- Zero magii. Mógłbym zabrać wam różdżki, jednak mogą wam być potrzebne... do czegoś innego.
Przyjaciele wymienili spojrzenia, jednak wszyscy zaczęli wychodzić, a w gabinecie zostali tylko Louis, Harry i Doof. Tommo poprawił pelerynę, wkładając ją za zapięcie spodni, aby mu nie wypadła przy sprzątaniu. Dyrektor wyczarował dla nich ściereczki, którymi mili polerować złote ramy, a zaraz potem małe podesty, aby dosięgnęli do obrazów. Louis musiał wziąć oczywiście ten wyższy, bo na tym mniejszym byłoby mu zdecydowanie trudniej. Harry wziął się do pracy, a Lou zaraz po nim, co nie było takie łatwe bez magii, w dodatku postacie z obrazów ciągle marudziły.
- Och mój chłopcze! Ostrożnie!- powiedziała Dilys Derwent, starsza czarownica o długich, srebrnych lokach. Louis zaczął wolniej polerować jej ramę, zerkając ukradkiem na Harry'ego, który za wszelką cenę chciałby porozmawiać z Albusem Dumbledorem, jednak profesor Doof mu to uniemożliwiał, więc czyścił ramę Bazyla Fronsaca.
- Panie dyrektorze..- zaczął Lou, chcąc się czegokolwiek dowiedzieć, jednak mężczyzna uciszył go gestem dłoni.
- Pracuj Louis. Pracuj. A wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.- odpowiedział, poprawiając swój złoty pierścień z słońcem, który tak bardzo podobał się Ślizgonowi. Louis wrócił do swojego zadania, milcząc i co jakiś czas zerkając na swojego przyjaciela, który również na niego patrzył i posyłał szeroki uśmiech.
Nie może być tak źle, myślał Lou, nie może...
○
Louis z Harrym oprócz wypolerowania ram, wyczyścili również wszystkie instrumenty, meble i schody. Zajęło im to prawie cały dzień. Zbliżała się właśnie godzina szósta po południu, a dyrektor znalazł ich przecież przed ósmą. Bez użycia magii to nie było wcale takie proste i oboje współczuli mugolom, którzy nie mieli żadnej styczności z magią. Ludzie tacy jak zmarła mama Lou, czy ojciec Harry'ego mieli za małżonka czarodzieja, więc niektóre czynności wykonywała za nich magia. Tak było prościej.
- Koniec.- stwierdził Lou, rzucając się na fotel. Dyrektor przez ten cały czas nie odzywał się do nich, tylko rozmyślał nad nie wiadomo czym. Ślizgon rzucił ściereczkę na podłogę, a ona natychmiast zniknęła. Harry zszedł ze swojego podestu, kładąc na nim materiał, którym sprzątał i one również zniknęły. Gryfon zmęczony podszedł do starszego przyjaciela i usiadł mu na kolanach, przytulając się do niego. Louis zarumienił się wściekle, ale objął go. Zauważył błądzący uśmiech na ustach dyrektora.
Nagle przez okno wpadła srebrna poświata, przebiegła dookoła pokoju i zatrzymała się przed Louisem i Harrym. Gryfon wstał gwałtownie patrząc w stworzenie. Oboje rozpoznali patronusa Perrie - antylopę. Usiadła ona i przyglądała się im, zanim przemówiła głosem Perrie:
- To urok. Bardzo potężny, czarnomagiczny. Tylko tyle zdążyłyśmy wyczytać.- gdy antylopa skończyła przemawiać, rozpłynęła się w powietrzu. Lou z Harrym wymienili uradowane spojrzenia - byli już o krok dalej, niż dotychczas. Rzucili się sobie w objęcia, jednak ich radość przerwał kolejny patronus, Zdecydowanie niższy, ale o wiele silniejszy. Przez okno wbiegł duży husky, patronus Eda, który wraz z Zaynem był w Zakazanym Lesie. Pies odezwał się, a chłopcy usłyszeli głos Sheerana:
- Zwierzęta giną. Zabieraliśmy z Hagridem wiele martwych ciał.- pies zniknął, tak samo jak wcześniej antylopa. Louis i Harry spojrzeli się na profesora Doofa, który już miał coś powiedzieć, gdy przerwał mu kolejny patronus, w którym rozpoznał małą łasicę Nialla. Zwierzę stanęło na dwóch łapach na parapecie i spojrzało prosto na Ślizgona.
- Profesor Grand zraniła profesora Neville'a. Gdyby nie ja i Tay, byłoby po nim.- usłyszeli przerażony głos blondyna, po czym małe zwierzę zniknęło. Chłopcy przerazili się, dyrektor natychmiast podbiegł do okna, a oni za nim. Zobaczyli jak blady jak ściana Niall unosi ciało profesora Longbottoma, niosąc je zapewne do skrzydła szpitalnego. Za nim szła zapłakana Taylor. Potem wszyscy zauważyli Hagrida i dwóch chłopców, w których rozpoznali Eda oraz Zayna. Nieśli oni niewidzialne dla nich ciało testrala. Harry obejrzał się na Lou. Obaj je widzieli, jako jedyni wśród swoich przyjaciół. Lou, który widział śmierć swojej mamy, a Harry swojej siostry.
Kobieta go uratowała w świecie mugoli, gdy po prostu szli razem na zakupy, a samochód prawie go przejechał. To było dla niego okropne przeżycie, miał wtedy zaledwie dziewięć lat, jego magiczne zdolności dopiero się kształciły, wybuchł niekontrolowanym płaczem, a mężczyzna z samochodu zaczął krzyczeć z bólu. Jego auto stanęło w płomieniach, a mały Lou nie mógł poradzić sobie ze stratą rodzicielki. Wiedział, że obok niego był jakiś czarodziej. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego ciele, gdy płakał nad swoją zmarłą matką. Usłyszał, że ktoś jest zaskoczony jego reakcją, a dokładniej jej brakiem na zaklęcie. Z czasem zrozumiał, że przez tę sytuację był odporny na zaklęcie Imperiusa, które ktoś wtedy próbował na niego rzucić, aby uspokoić jego nerwy.
Harry natomiast miał jedenaście lat, wrócił do domu na święta, aby zobaczyć się ze swoją rodziną. Jego siostra była bardzo wybitną czarodziejką, zapewne po ich matce. Gemma była inteligentna, spostrzegawcza, odważna, bardzo dobra w nauce i czarach. Harry podziwiał ją w każdym najmniejszym stopniu, pragnąc być taki jak ona. Miała wtedy osiemnaście lat, skończyła Hogwart, szykując się do roli aurora, jednego z lepszych tych czasów. Rodzice byli z niej bardzo dumni oraz pragnęli jej szczęścia. Tak samo jak i szczęścia jej młodszego brata, który tak jak ona trafił do Gryffindoru. Gemma miała narzeczonego, planowali nawet ślub na kolejny rok, jednak Olivier nie lubił Harry'ego, a Harry nie lubił Oliviera. Mężczyzna był bardzo zazdrosny o swoją dziewczynę, bo była po prostu lepsza od niego. Którejś nocy po Świętach, gdy Harry pakował z powrotem swój kufer, ponieważ nie mógł spać, usłyszał dziwne dźwięki z sypialni siostry. Pobiegł tam i zobaczył, że się krztusi, z jej ust leciała piana. Harry zaczął krzyczeć, lecz zanim ich rodzice przybiegli, ona umarła w jego małych, chłopięcych ramionach. Otruta przez swojego narzeczonego, który potem wylądował w Azkabanie.
Obaj chłopcy myśleli o tym samym, dopóki nie zobaczyli srebrnego jastrzębia, lecącego nad ich głowami. Obejrzeli się za siebie na ptaka, który usiadł na biurku i przemówił głosem Jade:
- Pani minister siedziała w Wielkiej Sali wertując książki. Znalazła coś, czego my nie zauważaliśmy. Idzie do was.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Louis wyczarował swojego patronusa, myśląc o pocałunku z Harrym i o słowach, które chce im przekazać. Wieża astronomiczna... myślał, a ogromny wilk o długich łapach i lekko falowanej sierści zmaterializował się przed nim. Zwierzę kiwnęło swoim łbem, ukazując kły i pobiegło w przestrzeń, chcąc przekazać wiadomość wszystkim jego przyjaciołom. Harry spojrzał ukradkiem na Louisa, czego starszy nie zauważył, bo biegł w stronę drzwi. Styles w końcu się opamiętał i ruszył za nim, nawet nie żegnając się z dyrektorem. Na schodach minęli się z Ashley Mai, która spojrzała na nich pogardliwie, jednak nie odezwała się ani słowem. Harry pobiegł dalej. Po chwili zauważył, że Louis stoi w miejscu, gdzie mijał się z kobietą.
- Loueh! Chodź!- mówił Gryfon, jednak Tommo pokręcił głową.- Proszę, bo będziemy mieć gorsze kłopoty! Proszę...- błagał go, a Louis zauważył łzy w jego oczach. Wiedział, do czego była gotowa ta kobieta.
- Harreh, idź sam. Wszyscy będą na wieży astronomicznej. Zaraz do was przyjdę.- powiedział, wyjmując spod koszulki pelerynę-niewidkę Eda. Zanim ją na siebie zarzucił, poczuł, że Harry przyciska usta do jego czoła, co dało mu odwagi godnej Gryfona. Uśmiechnął się, zakładając materiał, po chwili stając się niewidzialnym. Zobaczył jak Harry znika za posągiem chimery, a on wrócił się na górę. Jakimś niesłychanym trafem, minister nie zamknęła drzwi od gabinetu dyrektora. Louis stanął przy framudze, wsłuchując się w jej słowa.
- Nic. Czarno. Magicznego. Tak?!- cedziła po słowie, a na jej twarzy były wściekłe rumieńce, kontrastujące z jej białą twarzą. Widać, że kiedyś miała czarne jak mak włosy, które nieudolnie próbowała naprawić, jednak jej siwizna nadal była widoczna. Była wysoką kobietą, szczupłą i starą.- Czy wiesz, co tutaj jest?!- mówiła takim głosem, jakby chciała kogoś zabić, a Lou prawie cofnął się do tyłu, gdzie z impetem rzuciła książką na biurko.
- Nie, moja droga. Nie wiem. Możesz mi wytłumaczyć?- powiedział spokojnie Doof, powodując jeszcze większe plamy na twarzy Ashley Mai. Kobieta prychnęła z pogardą, otwierając pierwszą z ksiąg.
- Czarna Magia. Czysta czarna magia. Brianie, jeśli oni nie wzięli tych książek przez przypadek, to musieli doskonale wiedzieć, co w nich się znajduje!- piszczała z przerażenia. Po chwili zamarła, spoglądając na niego.- To ty stoisz za tym wszystkim. To ty stoisz za... za tym wszystkim! A oni są pod twoją kontrolą!
- Ashley, pleciesz bzdury. Oni po prostu chcieli zaszaleć w ostatniej klasie, połowy z tych książek nie potrafiliby otworzyć.- odpowiedział jej spokojnie, jednak było widać zmartwienie na jego twarzy. Lou wiedział, że trochę przestraszył się domysłów pani minister. W sumie on i jego przyjaciele działali dla dyrektora... jednak nie w tym celu, co ona myślała.
- Jeśli znajdę jakikolwiek dowód na to.- zaczęła spokojnie.- Zostaniesz natychmiast zwolniony. A nawet jak nic nie uda mi się odnaleźć, to masz czas do końca roku, aby się z tym uporać, bo w przeciwnym razie, czeka cię ten sam los.- dodała, uśmiechając się sztucznie. Louis zamarł, gdy kobieta się odwróciła i zaczęła iść w jego stronę. Przytulił się jak najbliżej ściany, gdy obok niego przechodziła. Potem szedł za nią dwa stopnie dalej, aby posąg nie zamknął się przed nim, a kobieta nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Gdy Ashley Mai zniknęła na schodach, Lou pobiegł w inną stronę, trzymając pelerynę-niewidkę, aby z niego nie spadła. Dopiero gdy znalazł się na schodach prowadzących na wieżę astronomiczną, zdjął ją i wbiegł na górę, gdzie czekali na niego jego przyjaciele, szepcząc między sobą nowinki. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego, gdy zdyszany wpadł na górę. Patrzył na nich uważnie, aż w końcu się odezwał:
- Chcą wywalić dyrektora. Musimy znaleźć ten problem.
***
Bahanka - inaczej Kąsający Elf, występuje w Europie i Ameryce, jest niewielka.
Sarah April - bibliotekarka w Hogwarcie, postać wymyślona przeze mnie na potrzeby ff
Bazyl Fronsac - były dyrektor Hogwartu, Krukon, miał wiele swoich portretów w szkole
Dilys Derwent - jedna z potężniejszych dyrektorek Hogwartu, żyła w XVIII wieku, kiedyś była Uzdrowicielką, a później została dyrektorką.
Patronus - najsilniejsze, a zarazem najtrudniejsze zaklęcie obronne, umożliwiał porozumiewanie między czarodziejami.
***
a/n.: Przepraszam was, za opóźnienie, ale znowu trafiłam do szpitala. Z moim stanem zdrowia jest krucho :/ Teraz przydałby się Szpital Świętego Munga, nie uważacie? Haha. Dziesiątka pojawi się w sobotę, ewentualnie w niedzielę, czyli tak jak zwykle. Przez przerwę świąteczną rozdziały będą trochę częściej, mniej więcej co 3/4 dni, jeśli znowu nie będzie jakiejś przygody z moją cudowną chorobą. Czy mi się wydaje, czy rozdział jest dłuższy? :D
Wasza Lucy x
Louis z Harrym oprócz wypolerowania ram, wyczyścili również wszystkie instrumenty, meble i schody. Zajęło im to prawie cały dzień. Zbliżała się właśnie godzina szósta po południu, a dyrektor znalazł ich przecież przed ósmą. Bez użycia magii to nie było wcale takie proste i oboje współczuli mugolom, którzy nie mieli żadnej styczności z magią. Ludzie tacy jak zmarła mama Lou, czy ojciec Harry'ego mieli za małżonka czarodzieja, więc niektóre czynności wykonywała za nich magia. Tak było prościej.
- Koniec.- stwierdził Lou, rzucając się na fotel. Dyrektor przez ten cały czas nie odzywał się do nich, tylko rozmyślał nad nie wiadomo czym. Ślizgon rzucił ściereczkę na podłogę, a ona natychmiast zniknęła. Harry zszedł ze swojego podestu, kładąc na nim materiał, którym sprzątał i one również zniknęły. Gryfon zmęczony podszedł do starszego przyjaciela i usiadł mu na kolanach, przytulając się do niego. Louis zarumienił się wściekle, ale objął go. Zauważył błądzący uśmiech na ustach dyrektora.
Nagle przez okno wpadła srebrna poświata, przebiegła dookoła pokoju i zatrzymała się przed Louisem i Harrym. Gryfon wstał gwałtownie patrząc w stworzenie. Oboje rozpoznali patronusa Perrie - antylopę. Usiadła ona i przyglądała się im, zanim przemówiła głosem Perrie:
- To urok. Bardzo potężny, czarnomagiczny. Tylko tyle zdążyłyśmy wyczytać.- gdy antylopa skończyła przemawiać, rozpłynęła się w powietrzu. Lou z Harrym wymienili uradowane spojrzenia - byli już o krok dalej, niż dotychczas. Rzucili się sobie w objęcia, jednak ich radość przerwał kolejny patronus, Zdecydowanie niższy, ale o wiele silniejszy. Przez okno wbiegł duży husky, patronus Eda, który wraz z Zaynem był w Zakazanym Lesie. Pies odezwał się, a chłopcy usłyszeli głos Sheerana:
- Zwierzęta giną. Zabieraliśmy z Hagridem wiele martwych ciał.- pies zniknął, tak samo jak wcześniej antylopa. Louis i Harry spojrzeli się na profesora Doofa, który już miał coś powiedzieć, gdy przerwał mu kolejny patronus, w którym rozpoznał małą łasicę Nialla. Zwierzę stanęło na dwóch łapach na parapecie i spojrzało prosto na Ślizgona.
- Profesor Grand zraniła profesora Neville'a. Gdyby nie ja i Tay, byłoby po nim.- usłyszeli przerażony głos blondyna, po czym małe zwierzę zniknęło. Chłopcy przerazili się, dyrektor natychmiast podbiegł do okna, a oni za nim. Zobaczyli jak blady jak ściana Niall unosi ciało profesora Longbottoma, niosąc je zapewne do skrzydła szpitalnego. Za nim szła zapłakana Taylor. Potem wszyscy zauważyli Hagrida i dwóch chłopców, w których rozpoznali Eda oraz Zayna. Nieśli oni niewidzialne dla nich ciało testrala. Harry obejrzał się na Lou. Obaj je widzieli, jako jedyni wśród swoich przyjaciół. Lou, który widział śmierć swojej mamy, a Harry swojej siostry.
Kobieta go uratowała w świecie mugoli, gdy po prostu szli razem na zakupy, a samochód prawie go przejechał. To było dla niego okropne przeżycie, miał wtedy zaledwie dziewięć lat, jego magiczne zdolności dopiero się kształciły, wybuchł niekontrolowanym płaczem, a mężczyzna z samochodu zaczął krzyczeć z bólu. Jego auto stanęło w płomieniach, a mały Lou nie mógł poradzić sobie ze stratą rodzicielki. Wiedział, że obok niego był jakiś czarodziej. Poczuł nieprzyjemny dreszcz, rozchodzący się po jego ciele, gdy płakał nad swoją zmarłą matką. Usłyszał, że ktoś jest zaskoczony jego reakcją, a dokładniej jej brakiem na zaklęcie. Z czasem zrozumiał, że przez tę sytuację był odporny na zaklęcie Imperiusa, które ktoś wtedy próbował na niego rzucić, aby uspokoić jego nerwy.
Harry natomiast miał jedenaście lat, wrócił do domu na święta, aby zobaczyć się ze swoją rodziną. Jego siostra była bardzo wybitną czarodziejką, zapewne po ich matce. Gemma była inteligentna, spostrzegawcza, odważna, bardzo dobra w nauce i czarach. Harry podziwiał ją w każdym najmniejszym stopniu, pragnąc być taki jak ona. Miała wtedy osiemnaście lat, skończyła Hogwart, szykując się do roli aurora, jednego z lepszych tych czasów. Rodzice byli z niej bardzo dumni oraz pragnęli jej szczęścia. Tak samo jak i szczęścia jej młodszego brata, który tak jak ona trafił do Gryffindoru. Gemma miała narzeczonego, planowali nawet ślub na kolejny rok, jednak Olivier nie lubił Harry'ego, a Harry nie lubił Oliviera. Mężczyzna był bardzo zazdrosny o swoją dziewczynę, bo była po prostu lepsza od niego. Którejś nocy po Świętach, gdy Harry pakował z powrotem swój kufer, ponieważ nie mógł spać, usłyszał dziwne dźwięki z sypialni siostry. Pobiegł tam i zobaczył, że się krztusi, z jej ust leciała piana. Harry zaczął krzyczeć, lecz zanim ich rodzice przybiegli, ona umarła w jego małych, chłopięcych ramionach. Otruta przez swojego narzeczonego, który potem wylądował w Azkabanie.
Obaj chłopcy myśleli o tym samym, dopóki nie zobaczyli srebrnego jastrzębia, lecącego nad ich głowami. Obejrzeli się za siebie na ptaka, który usiadł na biurku i przemówił głosem Jade:
- Pani minister siedziała w Wielkiej Sali wertując książki. Znalazła coś, czego my nie zauważaliśmy. Idzie do was.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Louis wyczarował swojego patronusa, myśląc o pocałunku z Harrym i o słowach, które chce im przekazać. Wieża astronomiczna... myślał, a ogromny wilk o długich łapach i lekko falowanej sierści zmaterializował się przed nim. Zwierzę kiwnęło swoim łbem, ukazując kły i pobiegło w przestrzeń, chcąc przekazać wiadomość wszystkim jego przyjaciołom. Harry spojrzał ukradkiem na Louisa, czego starszy nie zauważył, bo biegł w stronę drzwi. Styles w końcu się opamiętał i ruszył za nim, nawet nie żegnając się z dyrektorem. Na schodach minęli się z Ashley Mai, która spojrzała na nich pogardliwie, jednak nie odezwała się ani słowem. Harry pobiegł dalej. Po chwili zauważył, że Louis stoi w miejscu, gdzie mijał się z kobietą.
- Loueh! Chodź!- mówił Gryfon, jednak Tommo pokręcił głową.- Proszę, bo będziemy mieć gorsze kłopoty! Proszę...- błagał go, a Louis zauważył łzy w jego oczach. Wiedział, do czego była gotowa ta kobieta.
- Harreh, idź sam. Wszyscy będą na wieży astronomicznej. Zaraz do was przyjdę.- powiedział, wyjmując spod koszulki pelerynę-niewidkę Eda. Zanim ją na siebie zarzucił, poczuł, że Harry przyciska usta do jego czoła, co dało mu odwagi godnej Gryfona. Uśmiechnął się, zakładając materiał, po chwili stając się niewidzialnym. Zobaczył jak Harry znika za posągiem chimery, a on wrócił się na górę. Jakimś niesłychanym trafem, minister nie zamknęła drzwi od gabinetu dyrektora. Louis stanął przy framudze, wsłuchując się w jej słowa.
- Nic. Czarno. Magicznego. Tak?!- cedziła po słowie, a na jej twarzy były wściekłe rumieńce, kontrastujące z jej białą twarzą. Widać, że kiedyś miała czarne jak mak włosy, które nieudolnie próbowała naprawić, jednak jej siwizna nadal była widoczna. Była wysoką kobietą, szczupłą i starą.- Czy wiesz, co tutaj jest?!- mówiła takim głosem, jakby chciała kogoś zabić, a Lou prawie cofnął się do tyłu, gdzie z impetem rzuciła książką na biurko.
- Nie, moja droga. Nie wiem. Możesz mi wytłumaczyć?- powiedział spokojnie Doof, powodując jeszcze większe plamy na twarzy Ashley Mai. Kobieta prychnęła z pogardą, otwierając pierwszą z ksiąg.
- Czarna Magia. Czysta czarna magia. Brianie, jeśli oni nie wzięli tych książek przez przypadek, to musieli doskonale wiedzieć, co w nich się znajduje!- piszczała z przerażenia. Po chwili zamarła, spoglądając na niego.- To ty stoisz za tym wszystkim. To ty stoisz za... za tym wszystkim! A oni są pod twoją kontrolą!
- Ashley, pleciesz bzdury. Oni po prostu chcieli zaszaleć w ostatniej klasie, połowy z tych książek nie potrafiliby otworzyć.- odpowiedział jej spokojnie, jednak było widać zmartwienie na jego twarzy. Lou wiedział, że trochę przestraszył się domysłów pani minister. W sumie on i jego przyjaciele działali dla dyrektora... jednak nie w tym celu, co ona myślała.
- Jeśli znajdę jakikolwiek dowód na to.- zaczęła spokojnie.- Zostaniesz natychmiast zwolniony. A nawet jak nic nie uda mi się odnaleźć, to masz czas do końca roku, aby się z tym uporać, bo w przeciwnym razie, czeka cię ten sam los.- dodała, uśmiechając się sztucznie. Louis zamarł, gdy kobieta się odwróciła i zaczęła iść w jego stronę. Przytulił się jak najbliżej ściany, gdy obok niego przechodziła. Potem szedł za nią dwa stopnie dalej, aby posąg nie zamknął się przed nim, a kobieta nie zauważyła, że ktoś ją śledzi. Gdy Ashley Mai zniknęła na schodach, Lou pobiegł w inną stronę, trzymając pelerynę-niewidkę, aby z niego nie spadła. Dopiero gdy znalazł się na schodach prowadzących na wieżę astronomiczną, zdjął ją i wbiegł na górę, gdzie czekali na niego jego przyjaciele, szepcząc między sobą nowinki. Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na niego, gdy zdyszany wpadł na górę. Patrzył na nich uważnie, aż w końcu się odezwał:
- Chcą wywalić dyrektora. Musimy znaleźć ten problem.
***
Bahanka - inaczej Kąsający Elf, występuje w Europie i Ameryce, jest niewielka.
Sarah April - bibliotekarka w Hogwarcie, postać wymyślona przeze mnie na potrzeby ff
Bazyl Fronsac - były dyrektor Hogwartu, Krukon, miał wiele swoich portretów w szkole
Dilys Derwent - jedna z potężniejszych dyrektorek Hogwartu, żyła w XVIII wieku, kiedyś była Uzdrowicielką, a później została dyrektorką.
Patronus - najsilniejsze, a zarazem najtrudniejsze zaklęcie obronne, umożliwiał porozumiewanie między czarodziejami.
***
a/n.: Przepraszam was, za opóźnienie, ale znowu trafiłam do szpitala. Z moim stanem zdrowia jest krucho :/ Teraz przydałby się Szpital Świętego Munga, nie uważacie? Haha. Dziesiątka pojawi się w sobotę, ewentualnie w niedzielę, czyli tak jak zwykle. Przez przerwę świąteczną rozdziały będą trochę częściej, mniej więcej co 3/4 dni, jeśli znowu nie będzie jakiejś przygody z moją cudowną chorobą. Czy mi się wydaje, czy rozdział jest dłuższy? :D
Wasza Lucy x