czwartek, 3 marca 2016

18. Zrozumiem każdy Twój błąd, jeśli Twe serce podpowiadało Ci słusznie

KAŻDY KTO CZYTAŁ TO FF, MÓGŁBY ZOSTAWIĆ JAKIŚ ŚLAD PO SOBIE PRZY TYM OSTATNIM ROZDZIALE, NAPRAWDĘ ZROBIŁOBY SIĘ MI MIŁO X
 Harry naprawdę nie widział dziwnego zachowania swojej kotki przez dłuższy czas. Ha, na początku w ogóle nie zauważył, że zeszła z jego kolan i usiadła na parapecie. Dopiero, gdy zaczęła piszczeć i drapać w okno, wydając okropny dźwięk i budząc wszystkich w pokoju, podniósł się z łóżka i podszedł do niej. Od razu zauważył jej oczy, które świeciły się na czerwono. Przez chwilę miał jakieś głupie przeczucie, że coś się stało z Louisem. I to coś poważnego. W dodatku Ślizgon był w oddali. Przez myśl przeleciało Harry'emu, że mógł być w Zakazanym Lesie, ale zaraz pokręcił głową, starając się pozbyć tego złego przeczucia. Wziął na ręce swoją Darcy, która od razu zaczęła się wyrywać i miauczeć, aż Niall z Edem wyjrzeli do niego zza kotary jego łóżka. Kotka zeskoczyła na podłogę i ruszyła w stronę drzwi. Trzej Gryfoni ruszyli za nią, a Zayn oraz Liam bez chwili wahania podążyli ich śladem. W pokoju wspólnym pozostali uczniowie rzucali obelgami w stronę Krukona i Ślizgona, denerwując się ich obecnością tutaj. Jednak oni na to nie zważali, idąc w stronę dziury za portretem Grubej Damy. Ich krok zmieniał się już w bieg, gdy mała Darcy z każdą chwilą dreptała coraz szybciej, kierując ich na zewnątrz.
 Kotka zatrzymała się dopiero przed samym lasem, delikatnie łaskocząc swoim ogonem świeżą, letnią trawę. Wpatrywała się uważnie w dal, siedząc niczym skamieniała i jedyny element, który potwierdzał to, że jest istotą żywą, a nie kamieniem to właśnie ten ruszający się ogon. Harry, Niall, Ed, Zayn oraz Liam przyszli zaraz za nią. Stanęli jak wryci, patrząc przed siebie i milczeli.
 - Myślicie, że Louis tam jest?- zapytał ledwo słyszalnie Irlandczyk, spoglądając po swoich najbliższych. Stał najbardziej po lewo, obok niego był Zayn, po środku stał Hazz, który wysunięty był krok bliżej w stronę lasu, potem Liam i Eddie.
 - Poszedł załatwić Moona sam. Dziewczyny odprawił, wiedząc, że my się z nim zgodzimy, a plan ułożył, aby nas zmylić.- odezwał się rudzielec, drapiąc się po karku. Nawiązał kontakt wzrokowy z Niallem, który nie wiedział, co o tym myśleć.
 - Nie.- powiedział Harry, zaciskając dłonie w pięści.- Nie zrobiłby tak.- powtórzył, idąc w stronę drzew oraz omijając swojego kota, który nadal siedział, obserwując drzewa.- Musiał mieć powód, aby tam pójść, a my teraz pójdziemy za nim.- odezwał się, zagłębiając się między drzewa. Niall uśmiechnął się szeroko, wyciągając różdżkę. Stworzył trzy patronusy, które kształtem przypominały łasicę i wszedł zaraz za Stylesem.
 - Ni, czekaj!- odezwał się Ed, robiąc to samo co on. Z jego różdżki wyskoczyły trzy psy rasy husky, a on sam poszedł za przyjaciółmi. Zayn spojrzał na Liama, który był blady na ściana. Na twarzy Malika gościł łobuzerski uśmiech.
 - No to co, Payne? Na co jeszcze czekamy?- powiedział, chichocząc.- Tchórzysz?- dodał w języku węży, czego jego przyjaciel nie zrozumiał, słysząc jedynie dosyć głośne posykiwanie. Zayn szepnął "Lumos" i wszedł do lasu. Liam westchnął, kręcąc głową.
 - Gdybym miał normalnych znajomych, siedziałbym w łóżku i odpoczywał. Byłbym zwyczajnym chłopakiem z wielką wiedzą, który ma kolegów o równie wielkiej wiedzy. Ale nie, mam przyjaciół, którzy są bandą idiotów i narażają swoje życie albo łamią jakieś zasady średnio raz na tydzień.- powiedział sam do siebie.- Lumos.- mruknął, doganiając przyjaciół, których prowadził Harry.
 - Expelliarmus!- Louis bał się, że różdżka, którą ledwo zdążył złapać w dłoń, zaraz zostanie mu wytrącona z ręki, więc jedyne co był w stanie zrobić, to uniesienie ręki, w której trzymał medalion. Wszystko działo się tak szybko, były to dosłownie ułamki sekundy i już myślał, że on też zaraz mu wypadnie, a sam Lou poczuje lekkie odrzucenie do tyłu. Jednak ten nie poczuł nic. Spojrzał się na Moona, wyciągając różdżkę do przodu, a kąciki ust lekko zadrgały. Medalion nadal trzymał przed twarzą, używając jej niczym tarczy. Cameron Moon miał szok wymalowany na twarzy i powtórzył zaklęcie, jednak Lou zamiast użyć różdżki, zablokował je prezentem od Harry'ego, które je odbiło. Na twarzy Ślizgona zagościł łobuzerski uśmiech, zbliżając się powoli do mężczyzny, który nie wiedział, o co chodzi.
 - Odiumexponentia!- krzyknął, wykonując jakiś dziwny ruch różdżką. Liczył, że może gdy Louis jest w pobliżu to zaklęcie na niego zadziała. W kuli szybciej zaczęły przewijać się różne postacie, a czarna literka "L" na medalionie Louisa zabłysnęła na zielono. Sam Ślizgon czuł ciepło rozchodzące się po jego ciele, a wokół niego rozchodziła się zielona poświata, gdzieniegdzie okalana czerwonymi plamami, które symbolizowały Harry'ego.
 - Co Cameronie, nie spodziewałeś się takiego obrotu spraw, hm?- powiedział Lou, grając trochę na zwłokę. Musiał go jakoś obezwładnić i najlepiej ogłuszyć, żeby móc założyć mu sygnet na palec. Mężczyzna przyglądał się Louisowi uważnie, tak samo jak młodszy przyglądał się jemu.
 - Nie wiedziałem, że symbol miłości potrafi odbijać również zaklęcia, a nie tylko je powstrzymywać w naszych sercach.- odpowiedział, również trzymając różdżkę przed sobą. Ślizgon zauważył, że Moon był niższy od Doof'a, miał zielone oczy niczym jego najlepszy przyjaciel oraz kruczoczarne włosy, które miejscami już siwiały. Miał też gęste wąsy, a na jego twarzy pojawiały się już zmarszczki. Wiadomo, że czarodzieje starzeli się później niż mugole, ale jak na swój wiek był bardzo przystojny, w dodatku na tak złego człowieka miał bardzo łagodne rysy twarzy, o ironio. 
 - Najwidoczniej ratuje mnie nie tylko od nienawiści.- odpowiedział Louis, patrząc to na niego, to na kulę, w której właśnie pojawił się Blake Livery, który na początku roku miał pretensje, że siedzi z Gryfonami przy stole. Zaraz po nim pojawiła się profesor Karen Garcia, która była opiekunką Ravenclawu i po meczu Slytherin kontra Gryffindor przyznała rację profesor Lucille. Louis wrócił wzrokiem do Moona.- Co ci to dało, że nas skłóciłeś? Zabawę? Satysfakcję? A może liczyłeś na to, że zajmiesz miejsca Doofa?
 - Nie wypowiadaj przy mnie tego nazwiska!- krzyknął, rzucając w stronę Louisa kolejne zaklęcie, jednak medalion je odbił.- On mnie zostawił, rozumiesz?!- jego głos był uniesiony, a sam Cameron był zdenerwowany.- Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi przez wszystkie lata w szkole! JA byłem Gryfonem, a on Puchonem, każdego dnia się spotykaliśmy po lekcjach, a jak tylko jakaś trafiała się nam razem, to siedzieliśmy we dwóch. Obaj byliśmy zdolni, ciągle przesiadywaliśmy w bibliotece, na błoniach, w wakacje on jeździł do mnie, lub ja do niego. Ludzie dookoła gadali, śmiali się, ale my nie zwracaliśmy uwagi. Byliśmy po prostu we dwóch, Cam i Bri, dwóch najlepszych przyjaciół, którzy byli bardzo zdolni, pomocni, przyjacielscy, zabawni. Nikt jednak nie wiedział, jacy byliśmy naprawdę. On marzył o podróżach, poszerzaniu wiedzy, a ja interesowałem się czarnymi zakamarkami magii. Gdy w ostatniej klasie wyznałem mu miłość po OWUTEMACH, zostawiając mu złoty sygnet ze słońcem na szafce, a obok niego list, w którym pisałem o tym, co czuje, zapomniał wspomnieć, że następnego dnia leci do Brazylii! Opuścił mnie już na zawsze, nie wiem nawet, czy to przeczytał, nie wiem, czy przeczytał i nie odwzajemnił uczuć i dlatego nic nie powiedział. Nie pisał, nie odzywał się! To my przez lata opracowywaliśmy to zaklęcie i to on od niego zginie!- krzyczał, ale jego oczy naszły łzami, co Lou od razu spostrzegł.
 - Byliście nierozłączni, co?- powiedział Ślizgon, trochę mu współczując. Stracił swoją miłość, czekając do ostatniej chwili z wyznaniem, zrobił to w końcu, a i tak go stracił.- Kochałeś go, a teraz próbujesz mu przeszkodzić?
 - Nie, nie kochałem. Nadal kocham.- odpowiedział, patrząc na Louisa.- Tylko należy mu się zemsta za to, że mnie zostawił, że nie potrafił nawet napisać zwykłego listu, że wszystko jest w porządku. Teraz przez to będzie cierpiał, a ja będę mógł zdobyć Hogwart. 
 - Tylko, że dzięki twojej miłości i temu sygnetowi nienawiść go nie ogarnęła.- mruknął Lou, a zaklęcie posunęło w jego stronę, odbijając się od medalika, jakby było jakąś tarczą. Wiedział, że miał rację i tym rozzłościł Camerona.
 - Może jego nienawiść nie osiągnęła...- powiedział szeptem, a jego klatka piersiowa unosiła oraz opadała, jakby przebiegł sto kilometrów.- Ale zaklęcie w pewnym momencie będzie tak silne, że uczniowie go znienawidzą i będą próbowali zabić swojego kochanego dyrektorka, a ja zajmę jego miejsce dzięki Ashley Mai. W Ministerstwie mają mnie za bohatera, - dodał z uśmiechem, a Louis aż się przeraził. Zacisnął dłonie w pięści
 - Nie zabijesz go. On jest silny, a poza tym nie znajdziesz go. Ukrywa się.- mówił rozpaczliwie chłopak. Po czym zaraz przypomniał sobie swój pobyt w Ministerstwie.- Nikt tam cię nie zna. Tylko nasza kochana pani minister, która chce cię kontrolować i wprowadzać reformy. Po co ci bycie dyrektorem, skoro nie możesz władać szkołą?
 - Widzisz ile tu młodych ludzi, których ja mogę kontrolować. Takich ludzi jak ty. Jeśli się nienawidzą, krzywdzą się, dają mi więcej mocy, jestem dzięki temu potężniejszy z dnia na dzień.- wskazał na swoją kulę, a Lou od razu na nią spojrzał. Jednak nie chciał się jej przyglądać za długo, aby nie odwracać swojej uwagi od czarodzieja.- A Brian? Znajdę go. Teraz jak mam tyle mocy, to nie jest żaden trud.- powiedział, kierując w stronę Lou kolejne zaklęcie. Jednak ono znowu obiło się od chłopka, tym razem wracając w stronę Moona i przelatując tuż obok jego ucha. Mężczyzna dotknął swojej skóry, a na jego palcach został ślad krwi.
- Oj Cameron, nie uczysz się na własnych błędach, twoje zaklęcia mnie nie dosięgną.- powiedział Lou sarkastycznie, jednak w duszy bał się go. Nie był na tyle silny, aby go pokonać, a z każdą chwilą mężczyzna wydawał się coraz potężniejszy. Louis nadal nie wymyślił, co może zrobić, aby założyć mu ten sygnet, bo z własnej woli go przecież nie założy...
.- A na ciebie może nie działa to zaklęcie. Ani nie działają zwykłe zaklęcia. Jednak zaklęcia niewybaczalne są silniejsze niż twój głupi medalik, a ty zostaniesz moją marionetką, która go zabije.- Cameron wycelował różdżkę w Louisa, chłopak zrobił to samo, chociaż wiedział, że nie miał z nim najmniejszych szans.- Imperio.
 Znowu to dziwne uczucie. Głos w głowie, który podpowiadał Louisowi, aby przestał robić to, co właśnie robił i skierował się do szkoły. Aby znalazł dyrektora. Aby go zabił. Jednak Lou walczył, najbardziej jak tylko potrafił. Wiedział, że jest na to odporny i to dawało mu siłę. Myślał też o Harrym. I to pomagało. Powoli to wszystko odchodziło od niego, a Moon nie mógł nad nim zawładnąć. Zrozumiał też, kto ostatnim razem próbował rzucić na niego tę klątwę, ale on się nie przełamał i tym razem też tego nie zrobi. Tylko wtedy spotkał Nialla, a teraz był całkowicie sam... Ile by oddał, żeby jego przyjaciele tu z nim byli. Chwilę później wszystko ustało, a Lou z szybko bijącym sercem patrzył na Camerona.
 - Nic nie jest silniejsze od miłości, Moon.- odpowiedział Lou, podnosząc medalion. "L" cały czas paliło się na zielono, jakby nie było takiej mocy na tym świecie, która miała je wyłączyć.- Miłość to największe i najpotężniejsze uczucie na świecie.- dodał, przypominając sobie słowa Albusa Dumbledore'a, które powiedział mu były dyrektor z porteru w gabinecie Doof'a.
 - Gdyby miłość była silniejsza od magii, nie zrobiłbym tego. Crucio!- powiedział, z uśmiechem na twarzy, a Louis krzyknął z bólu, wypuszczając medalik oraz różdżkę z dłoni. Upadł na kolana, a pobliskie zwierzęta, które tu jeszcze zostały, zerwały się z drzew, lecąc jak najdalej. Lou czuł niewyobrażalny ból, rozchodzący się po całym jego ciele. Upadł na kolana, zwijając się w kłębek z nadzieją, że to mu pomoże. Chwilę później Cameron do niego podszedł, kopnął jego medalik gdzieś dalej oraz podał mu różdżkę.- Teraz możesz walczyć jak mężczyzna, a nie jak dzieciak. Wstań.
 Louis z całych sił starał się stać. Jednak, gdy tylko podniósł się na jedno kolano, Moon powtórzył czynność, a po jego ciele przeszedł jeszcze gorszy ból. Louis od razu upadł na plecy, czując jak z każdą chwilą jest z nim gorzej. Krzyczał z całych sił, chociaż wiedział, że nikt go nie usłyszy. Różdżka znowu wypadła mu z dłoni, ale on nie zwracał na to uwagi. Wiedział, że to na nic mu nie pomoże.
 - Nie mogę cię wykorzystać do swoich celów, to przynajmniej cię zabiję.- odezwał się mężczyzna, gdy przerwał torturowanie Louisa. Stanął nad nim, gdy chłopak dyszał ciężko. Nie miał siły na nic, ale on powtórzył zaklęcie po raz kolejny. Robił tak jeszcze wiele razy, aż w końcu Louis nie mógł zliczyć tego, ile razy krzyczał z bólu. Łzy spływały mu po policzkach. Chciał ratować szkołę, a nie umrzeć nie pomagając nikomu. Był ledwo przytomny, ale dostrzegł srebrnego husky'ego oraz łasicę, które biegały wokół niego, a zaraz potem usłyszał głośne "Drętwota z kilku stron. Ciało Camerona nagle upadło w oddali od Lou, ale chłopak ledwo co go dostrzegł, będąc wpółprzytomnym. 
 - Louis!- usłyszał znajomy głos, ale był zbyt osłabiony, aby od razu zrozumieć, do kogo on należał.- Cholera, Loueh!- zauważył swojego najlepszego przyjaciela, który padł na kolana tuż obok niego. Harry podłożył jedną rękę pod jego głowę, a drugą ułożył na jego torsie.- Spokojnie Lou, dyrektor już jest w drodze... On nam pomoże, zabierze nas, tak?- chłopak był zmartwiony, widząc stan swojego przyjaciela. Louis był blady, a z jego ust wypływała krew. Jego oczy były mętne, pozbawione blasku, a na twarzy nie gościł jego łobuzerski uśmiech.
 - Harreh, sygnet...- powiedział Louis tak ochryple, że Hazz go ledwo co dosłyszał. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło.- W mojej kieszeni. Załóżcie mu sygnet.- dodał ledwo przytomny, a Styles wyciągnął ów przedmiot. Rzucił go w stronę Nialla, który założył pierścień na palec nieprzytomnego Camerona, a mały księżyc od razu zaświecił się na czerwono. Był to tak mocny blask, jak nikt nigdy w życiu nie widział. Louis nawet z daleka go zauważył, chociaż ten księżyc był malutki. Uśmiechnął się delikatnie myśląc o tym, że ten blask oznacza lata miłości, którą stracili i po tych przejściach będą szczęśliwi. Kula zniknęła, a las wydał jakby ciche westchnienie, że to wszystko się skończyło. Hazz rozejrzał się dookoła i sięgnął nagle po coś.
 - To chyba twoje.- powiedział, mając łzy w oczach. Położył na torsie Louisa otwarty medalik, nie pokazując mu, co było w środku. Udawał, jakby nie wiedział, co jest w środku. Jednak Ślizgon uniósł rękę i dotknął go palcami. Od razu wyczuł to, że medalion się otworzył, a w środku są ich zdjęcia oraz wyznanie Harry'ego. Przechylił głowę, spoglądając na chłopaka, któremu spływały łzy po twarzy.
 - Lou, spóźniłem się... Gdybym wiedział wcześniej, nie pozwoliłbym ci tu przyjść. Gdybym wiedział wtedy na dziedzińcu, że tu przyjdziesz to nie zostawiłbym cię tak.- mówił, gładząc dłoń przyjaciela i nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Pilnował, aby ten nie usnął.- Zaraz będzie tu Doof. Zabierze nas, tak? Jest dobrze? Lou, mów do mnie, proszę.- błagał.
 - Otworzyłem go.- powiedział w końcu, wskazując na przedmiot na swoim torsie. Był tak zmęczony, że teraz marzył o śnie. Wszystko go bolało, był wyczerpany. Ale udało im się.- Dlatego tu przyszedłem. Ten medalik dał mi wolność. Ty dałeś mi wolność, Harreh. Chciałem, aby sygnet od Doofa pomógł Cameronowi. Oni się kochali, jednak nie mieli nic, aby chronić siebie nawzajem.- powiedział ostatkiem sił. Z każda chwilą był słabszy, bardziej zmęczony. Powoli opuszczał powieki, jednak Harry delikatnie nim potrząsnął.
 - Ej, ej, Lou! Loueh! Nie usypiaj, proszę!- mówił łamiącym się głosem, jednak starał się nie okazywać tego.- Jak to otworzyłeś medalik. Lou, słyszysz? Otworzyłeś go?
 - Tak, Hazz. Otworzyłem. Widziałem wszystko, co było w środku. Zdjęcia, napis. Zrozumiałem, że t ty mnie kochasz. Zrozumiałem wszystko, co przez te miesiące próbował wytłumaczyć mi profesor Doof. Tak samo musiałem otworzyć list od niego, wiesz? Mówiąc, co do ciebie czuję, w innym wypadku, bym go nie otworzył.- zaśmiał się Ślizgon, chcąc unieść rękę, aby pogłaskać chłopaka po twarzy, lecz zabrakło mu na to siły.
 - A wiesz jak ja otworzyłem tę książkę wtedy w bibliotece? Tam gdzie napisane było o tym zaklęciu, co były inicjały B.D oraz C.M? Powiedziałem w głowie "Kocham Louisa Tomlinsona i jeśli mi pomożesz to nikogo więcej nie pokocham"- powiedział, zanosząc się płaczem. Dotknął policzka chłopka oraz poprawił mu grzywkę wiecznie wpadającą mu w oczy.- Od tamtej pory nie spotkałem się z ani jedną dziewczyną. Stwierdziłem, że nawet jak nie odwzajemnisz moich uczuć, to nie będę miał nikogo na siłę. Bo tylko ty lubisz mnie nie za to, jak się całowałem, albo za osiągnięcia, czy bycie popularnym. Ty byłeś zawsze.
 - Ja ciebie też bardzo kocham. I też jestem twój, na zawsze.- powiedział, uśmiechając się. Harry pochylił się, aby go pocałować. Delikatnie, krótko, prosto z serca. Wiedział, że starszy nie ma siły na namiętny pocałunek, ale wiedział też, że będą się całowali jeszcze nie raz. W końcu mogą być ze sobą, bo to co najważniejsze już sobie powiedzieli i będą mogli być ze sobą szczęśliwi. Oderwali się od siebie, czekając aż dyrektor wreszcie przyjdzie i zabierze ich oraz Moona z tego lasu. Wszyscy ucieszyli się, że Louis z Harrym wreszcie wyznali sobie uczucie, że nie zauważyli jak Cameron otwiera oczy i sięga po swoją różdżkę. Nikt nie zauważył tego, jak celował w jednego z nich. Nikt, dopóki się to nie stało.
 - Avada... Kedavra.- w tym samym momencie Louis zamknął swoje oczy, a wszyscy obecni krzyknęli imię swojego przyjaciela, jakby miało mu to pomóc.
***
a.n.: Którego przyjaciela? OSTATNI ROZDZIAŁ!!!!!! Rozpiszę się pod epilogiem kochani. Dodałam dziś, bo rekolekcje. Kocham was bardzo mocno x Miło, jakby każdy zostawił komentarz pod tym OSTATNIM rozdziałem c:
Wasza Lucy x

2 komentarze:

  1. Nikt nie może zginąć!!
    Niech przynajmniej to ff zakończy się szczęśliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To fanfoction było naprawdę świetne i tak długo czekałam żeby Larry mogli być w końcu razem...więc jeśli zabijesz któregoś z nich znienawidzę cię na wieki

    OdpowiedzUsuń